Gwiazdor "Rodu smoka" narzeka na trigger warnings. Zupełnie się nie zgadzam, ale...

natemat.pl 2 tygodni temu
Matt Smith, brytyjska gwiazda "Rodu smoka", "The Crown" i "Doktora Who", powiedział, co myśli o tzw. trigger warnings, czyli ostrzeżeniach o niepokojących treściach w popkulturze. Aktor jest im przeciwny, co może wywołać sporo kontrowersji. Bo czy ofiara przemocy nie powinna być ostrzeżona, iż zobaczy ją na ekranie (co zresztą pokazała afera z filmem "It Ends With Us")? Smith ma jednak trochę racji.


Trigger warnings (TW) to ostrzeżenia przed niepokojącymi treściami, które mogą wywołać silne, negatywne reakcje emocjonalne u niektórych osób. Często stosowane są w kontekście tematów takich jak przemoc, trauma czy inne trudne doświadczenia, a pojawiają się zarówno w filmach i serialach, jak i książkach czy grach.

Mają jednak swoich przeciwników, którzy twierdzą, iż TW mogą prowadzić do nadmiernej ochrony i ograniczania swobody twórczej, a choćby spoilerować, co wydarzy się w fabule.

Matt Smith narzeka na triggers warnings


Dołączył do nich właśnie Matt Smith, brytyjski aktor, który zdobył sławę główną rolą w serialu "Doktor Who", a potem zachwycił fanów jako młody książę Filip w "The Crown" oraz Deamon Targaryen w "Rodzie smoka", prequelu "Gry o tron".

W wywiadzie dla "The Times of London" 41-letni aktor stwierdził, iż ostrzeganie przed potencjalnie drażliwą treścią jest upraszczaniem narracji dla widowni. – Zbyt mocne kontrolowanie opowieści i obawa przed ich przedstawieniem ze względu na panujący klimat to duża szkoda. Nie jestem pewien, czy popieram trigger warnings – powiedział Smith.

I dodał, iż "w porządku jest czuć się nieswojo lub być sprowokowanym, patrząc na obraz czy oglądając sztukę teatralną". – Ale martwi mnie, iż wszystko jest łagodzone i uproszczane. Informujemy widzów, iż będą się bać, zanim jeszcze coś obejrzą – ocenił.

Dalsza część artykułu poniżej.

Serwis Deadline przypomina, iż Smith już wcześniej mówił o ostrzeżeniach przed niepokojącymi treściami w kontekście kultowego brytyjskiego show science fiction "Doktor Who", w którym grał przez cztery lata (obecnie Doktorem jest gwiazda "Sex Education', Ncuti Gatwa).

– Zawsze uważałem, iż to jedna z wielkich zalet pracy nad "Doctor Who". Że straszyłeś dzieci, w kontrolowany sposób, ale jednak je straszyłeś. Wyobraź sobie, iż mówisz dzieciom oglądającym 'Doctor Who': 'A tak przy okazji, to możecie się przestraszyć'. Nie, nie jestem za tym – powiedział w lutym w wywiadzie dla BBC.

Deadline przypomina, iż inni brytyjscy aktorzy również wypowiedzieli się w tym roku na temat TW. Judi Dench ("Zakochany Szekspir") wyznała, iż była zaskoczona, gdy dowiedziała się, iż widzowie teatralni są regularnie ostrzegani o potencjalnie niepokojących treściach, w tym o nadużyciach, przemocy i głośnych dźwiękach.

Z kolei Ralph Fiennes ("Lista Schindlera") stwierdził w wywiadzie dla BBC, iż widzowie teatralni "zrobili się miękcy". – Teatr powinien szokować i niepokoić, nie sądzę, iż powinno się przygotowywać widzów na takie rzeczy. To właśnie szok i to, co nieoczekiwane czynią akt teatralny tak ekscytującym – mówił filmowy Lord Voldemort z "Harry'ego Pottera".

Czy trigger warnings w filmach i serialach są potrzebne? Ich brak "It Ends With Us" wywołał aferę


Słowa Matta Smitha wywołały kontrowersje, bo aktor mocno uprościł temat ostrzeżeń. Trigger warnings nie ostrzegają bowiem jedynie przed rzeczami, które "straszą", ale takimi, które mogą przypomnieć widzowi o jego traumach, a tym samym wywołać u niego silne reakcje emocjonalne czy ataki paniki. Ofiara przemocy seksualnej niekoniecznie chce oglądać gwałt na ekranie.

"Z psychologicznego punktu widzenia trigger warnings są ważne. Dają one ludziom możliwość podejmowania świadomych decyzji dotyczących treści, z którymi chcą się zetknąć. 'To poczucie kontroli i sprawczości ma dużą wartość psychologiczną, ponieważ pozwala ludziom przygotować się mentalnie (lub, alternatywnie, zrezygnować z oglądania, jeżeli czują, iż nie są w stanie sobie poradzić)', mówi psycholożka kliniczna dr Maria-Elena Lukeides" – czytamy The Latch.

"Ostrzeżenia te pomagają również pokazać (widzowi), iż uznaje się jego doświadczenia, co sprawia, iż dana osoba czuje się zauważona i szanowana, a to we właściwym środowisku może zapewnić poczucie bezpieczeństwa psychologicznego" – dodaje portal.

Na tym polegała zresztą ostatnia głośna afera z filmem "It Ends With Us", którego główną gwiazdą i producentką jest Blake Lively. Mimo iż powieść Coleen Hoover oraz jego adaptacja poruszają temat przemocy domowej, to gwiazda "Plotkary" reklamowała go jako sympatyczny film o miłości, na który warto pójść z przyjaciółką w... kwiecistych ubraniach.

Dalsza część artykułu poniżej.

Mimo iż w filmie "It Ends With Us" pojawiło się kilka drastycznych scen (w tym gwałtu małżeńskiego), to nie było przed nim żadnych ostrzeżeń, a do tego beztroskie słowa Lively w wywiadach mogły wprowadzić widzów nieznających książki w błąd. "Gdybym wiedziała wcześniej, to bym zrezygnowała albo przynajmniej mogłabym się lepiej przygotować emocjonalnie" – pisała jedna z internautek na Reddit, cytowana przez The Latch.

To zresztą miało być przyczyną kłótni Lively z reżyserem i aktorem filmu, Justinem Baldoni, który – w przeciwieństwie do żony Ryana Reynoldsa – nie unikał tematu przemocy w promocji "It Ends With Us". Lively zresztą mocno dostało się za romantyzowanie filmu o przemocowym partnerze, a niektórzy prognozują, iż może to być koniec jej kariery.

Jednak w jednym Smith ma rację: historie są dzisiaj często upraszczane w obawie twórców przez urażeniem widzów i wywołaniem afery. A przecież sztuka powinna pokazywać całe spektrum emocji, również tych mniej komfortowych. Nie wszystko w kulturze i popkulturze musi być łatwe i przyjemne. Ale wciąż: każdy powinien sam zdecydować, czy chce obejrzeć to, co przyjemne nie jest.

Idź do oryginalnego materiału