Kristen Stewart debiutuje w Cannes jako reżyserka
Wydaje mi się, iż od czasów Ryana Goslinga, który w 2014 roku zmienił miejsce sprzed kamery na to za nią, żaden aktorski debiut w nowej roli nie wzbudzał takiej ciekawości. Amerykański gwiazdor w "Lost River" boleśnie jednak poległ, próbując skopiować styl reżysera, z którym w tamtym czasie sporo pracował, czyli Nicolasa Windinga Refna. Sprawiło to, iż przynajmniej, na razie, drugiej reżyserskiej próby nie było. W przypadku Kristen Stewart może być inaczej, bo "The Chronology of Water", choć niepozbawione słabości, jest odważnym i oryginalnym autorskim głosem, a nie kalką tego, co już było.Reklama
Amerykańska aktorka postawiła przed sobą spore wyzwanie. I to co najmniej z dwóch powodów. Raz iż zdecydowała się nakręcić film na taśmie 16 mm, co jest znacznie bardziej wymagające niż realizacja cyfrowa, dwa - sam materiał wyjściowy, jakim był pamiętnik Lydii Yuknavitch nie należał do łatwych ani przyjemnych.
To opowieść o rodzinnej przemocy, uzależnieniach i próbie uwolnienia się z traumy, jednocześnie się w niej zatapiając. Od domu, gdzie na bohaterkę czeka molestujący ją ojciec, Lidia zdecydowanie bezpieczniej czuje się w wodzie. Tyle, iż jej obiecująca pływacka kariera i perspektywa zdobycia stypendium na studia załamuje się wraz z kolejnymi aktami brutalnej przemocy. Katharsis Lidia odnajduje w pisaniu i to właśnie słowa, dzięki których może opisać, a tym samym podzielić się swoją traumą, przynoszą jej odrobinę ukojenia. Zanim jednak to nastąpi bohaterka zaczyna niebezpiecznie stąpać po dnie, popadając w kolejne uzależnienia.
W tym szaleństwie jest metoda
Adaptację materiału literackiego, o którym mówi, iż z dnia na dzień stał się dla niej świętością, Stewart dzieli na pięć rozdziałów. I w zasadzie to jedyna uporządkowana struktura w "The Chronology of Water". W filmie, jaki z chaosu uczynił sposób na oddanie doświadczeń i emocjonalnych stanów kompletnie zagubionej bohaterki. W tym szaleństwie jest metoda, tyle iż Stewart w moim odczuciu nieco przesadziła. W efekcie forma, mająca w sobie sporo z eksperymentu, dłuższymi chwilami przesłania znaczenie. A szkoda, bo sama historia jest interesująca.
Przyglądając się "The Chronology of Wawer" w ciemno obstawiłbym, iż spośród tych reżyserów, z jakimi Stewart miała okazję do tej pory pracować - tym, od którego zaczerpnęła najwięcej, jest David Cronenberg. Tyle iż to jeszcze nie ta świadomość filmowego języka, jaką widać u znakomitego kanadyjskiego twórcy. Mam w ogóle wrażenie, iż pewien przesyt, zwłaszcza od strony formalnej, to spory problem aktorów czy aktorek debiutujących w reżyserskiej roli. Wygląda to trochę tak, jakby w jednym filmie chcieli zawrzeć wszystko, czego się nauczyli i udowodnić, iż nadają się i do tej roli. A z tym, wracając do Goslinga, bywa różnie.
"The Chronology of Water": Imogen Poots jest znakomita
Stewart zdecydowanie najlepiej poradziła sobie z wyreżyserowaniem... aktorki. Wcielająca się w główną rolę Brytyjka Imogen Poots jest znakomita i stanowi najjaśniejszy punkt "The Chronology of Water". Jej magnetyzm oraz interpretacja bohaterki w pełni oddaje kolejne stany emocjonalne, jakich doświadcza Lidia. Od rozpaczy, rezygnacji przez gniew, frustrację aż po nieśmiałą radość. Siedząc w kinowym fotelu czujemy to w trzewiach, a to już coś. Z pewnością nie było to łatwe, bo wydaje się, iż rola wymagała od Brytyjki sporej odwagi, ale widać iż między Poots a Stewart była chemia, tak ważna w relacji aktora z reżyserem.
"The Chronology of Water" traktuję jako nowy, ciekawy, autorski głos, a zarazem obiecujący wstęp do czegoś więcej. Stewart od razu rzuciła się na głęboką wodę, ale póki co przydałoby się jeszcze koło ratunkowe.
6/10
"The Chronology of Water", reż. Kristen Stewart, USA 2025, premiera światowa: 16 maja 2025 na festiwalu w Cannes.