To kolejna – w ramach jubileuszowych obchodów – premiera Polskiego Teatru Tańca, wpisująca się tym razem w tematykę tegorocznego idiomu: „Człowiek – przedmiot” i dyskurs o dzisiejszym uprzedmiotowieniu człowieka. Tytuł spektaklu, „24/7 Nowych Grzechów” z jednej strony rodzi skojarzenia z katechizmem Kościoła katolickiego, z drugiej odnosi się do powszechnie używanego dziś w biznesie skrótu „24/7”, oznaczającego, iż jakaś usługa świadczona jest bez przerwy. Określenie to pojawia się także w tytule książki Jonathana Crary’ego: „24/7. Późny kapitalizm i koniec snu” („24/7. Late Capitalism and the Ends of Sleep”), w której autor poddaje krytyce współczesny system gospodarczy, dążący do zawłaszczenia naszego czasu, łącznie z odbieraniem prawa do snu „i wyeliminowania bezużytecznych minut poświęconych na refleksję i kontemplację”. O jakim „24/7” i o jakich nowych grzechach chcieli nam powiedzieć twórcy premierowego przedstawienia?
Ciała kontrolowane
Tancerze pojawiają się na scenie w swojej naturalnej, ale przerysowanej roli. Nagrywając siebie samych dzięki telefonów komórkowych, reklamują się jako godni naśladowania „dancefluencers” czy „infludancers” („wyglądamy dobrze, kontrolujemy nasze ciała”).
fot. A. Grabowski
Ta oczywista gra słów nawiązująca do dzisiejszych influencerów może się wydać nudnym powtarzaniem ostrzeżeń przed nałogowym zanurzaniem się w mediach społecznościowych i urynkowieniem ciał. Jednak z tego, iż coś jest powszechnie znane, nie należy wyciągać wniosku, iż niewarte jest już dyskusji.
Przyzwyczajenie osłabia czujność i hamuje impuls do podjęcia działania. jeżeli jeszcze nie jesteśmy dość zaniepokojeni, to warto przypomnieć, iż raport Fundacji Inspiring Girls Polska, badającej aspiracje zawodowe dziewczynek w naszym kraju, przyniósł niepokojące wyniki: około 46 procent z nich chce w przyszłości zostać youtuberką, instagramerką lub tiktokerką (popiera to 12 procent ich matek). W tym kontekście sceniczne podjęcie ogranego – jak by się wydawało – tematu staje się palącą potrzebą.
Przedmiot jako źródło emocji
Współczesny fetysz, telefon, przedmiot pożądania i jeden z symboli późnego kapitalizmu, bez którego wielu nie wyobraża sobie szczęścia, nie pozwala jednak na osiągnięcie tego stanu, bo – jak pisał Zygmunt Bauman – „rynek żywi się poczuciem braku szczęśliwości, który sam generuje”. Podczas gdy na co dzień telefony komórkowe stanowią często narzędzia teatralizujące życie osobiste, w spektaklu jest odwrotnie – komórki zamieniają się w teatralne rekwizyty.
fot. A. Grabowski
Na podstawie aktywności w mediach społecznościowych widać nieustającą i niezaspokojoną potrzebę uwagi, prowadzącą do stanów emocjonalnych, które w przedstawieniu zostają wyjaskrawione: na scenie mamy do czynienia z fizyczną ekspresją ekstremalnych afektów, cielesnym rozedrganiem, męczącym podminowaniem emocjonalnym, które mimo gwałtownych wyładowań wciąż rośnie.
Krzyki, torsje, bójki, a wszystko to w jakimś pijanym widzie, oszołomieniu i maksymalnym natężeniu. To nie jest przyjemny obrazek, wydaje się jednak, iż widz poddany został tej dręczącej niewygodzie celowo.
Świat postnarracyjny
Trudno tu mówić o jakiejś logicznej, w tradycyjnym sensie, narracji. Przedstawienie zszyte jest ze strzępków historii jak memy czy posty – wszystko tu jest chwilowe. Rekwizyty wycięte niezdarnie z gąbki podkreślają brzydotę, nietrwałość i bylejakość adekwatną wielu wytworom internetu, w tym idealizowanej dziś sztucznej inteligencji. Warto przypomnieć, iż „24/7 Nowych Grzechów” to czwarta już koprodukcja Polskiego Teatru Tańca z kolektywem artystycznym Bodytalk, tworzącym w tzw. estetyce brutalistycznej, która ma swoje odzwierciedlenie nie tylko w ekspresji ruchu, ale także w scenografii: rekwizyty potraktowane są jak śmieciowe, chwilowo tylko użyteczne przedmioty.
fot. A. Grabowski
W pewnym momencie przedstawienia ogromny wór ścinków gąbczastej materii, z której je wykonano, rozrzucany jest przez tancerzy; fragmenty gąbki dławią widza swoim nadmiarem, a jednocześnie zbędnością. W świecie owej zbędności i sztuczności brakuje opowieści nadającej życiu jakieś znaczenie i cel.
Ludzkie ciała (te, które na początku spektaklu tancerze z uśmiechem określali jako „kontrolowane”) mieszają się z tymi ścinkami, giną w konwulsjach, przepadają w anonimowości, pozbawione ludzkiego wymiaru. Tak umierają śmiertelni grzesznicy, ale też coś innego – świat, który znaliśmy, który wydawał się zasadzać na jakichś sensownych podstawach.
To nie światło w tunelu
W reakcji na tak dystopijny obraz chce się zaprotestować: przecież to nie jest jedyna prawda o naszej rzeczywistości! Widownia może czuć bunt – gdzie jest w tym wszystkim jakaś nadzieja? Przecież nie w zagłuszanej niepokojącą elektroniką muzyce Vivaldiego ani nie w rachitycznej roślinie, która w natłoku sztucznych wytworów wygląda groteskowo i istnieje tylko przez chwilę. Brutalizm zawłaszcza scenę. Być może jednak taki efekt chcieli osiągnąć twórcy – głód czegoś ludzkiego jest tym silniejszy, im bardziej obraz staje się odhumanizowany, przerażający.
fot. A. Grabowski
Najbardziej przejmującym momentem jest finałowy efekt zbudowany dzięki świetlnej projekcji, stwarzającej iluzję architektury tuneli czy korytarzy.
To złudzenie optyczne – wywołujące silne uczucie klaustrofobii, wsysające widza w cyfrową machinę – przypomniało mi szczególną architekturę Muzeum Żydowskiego w Berlinie, która wywarła na mnie podobne i równie silne wrażenie. Gry światła kończące spektakl nie są przysłowiowym światełkiem w tunelu, ale pochodzącymi z ekranów urządzeń elektronicznych wiązkami promieniowania, które nas przenikają, zawłaszczają, przytłaczają i duszą. Spektakl zostawia nas bez odpowiedzi, jak sobie z tym radzić – wzywa raczej do przebudzenia i stawiania pytań o przyszłość tego, co ludzkie, wobec ślepego zachwytu cyfrową technologią i rozwijającą się w niewiadomym kierunku sztuczną inteligencją.
Polski Teatr Tańca i Bodytalk: „24/7 Nowych Grzechów”, choreografia i reżyseria: Yoshiko Waki, dramaturgia: Rolf Baumgart, muzyka: Patryk Piłasiewicz oraz kolaż i adaptacja: Antonio Vivaldi, Steve Reich, Andrzej Konieczny, Melanie Martinez, kostiumy i scenografia: Nanako Oizumi, reżyseria świateł: Timo von der Horst