Grzegorz Damięcki – Czuję się Wielobiegunowy

anywhere.pl 4 dni temu
  • Mateusz przejmie Akademię Pana Kleksa?! | Sebastian Stankiewicz

    Kończymy tydzień z hukiem! Kinga Burzyńska tym razem gości u nas Sebastian Stanki Stankiewicz. W rozmowie przyjrzymy się jego dotychczasowym projektom, planom na przyszłość, a także porozmawiamy o wyczekiwanej produkcji „Kleks i wynalazek Filipa Golarza”, której premiera zaplanowana jest na 2025 rok!
  • Staram się być koleżanką dla mojego synka | Masza Wągrocka

    Prosto z serca Fabryki Norblina transmitujemy dla Was program #burzawkinie, który prowadzi Kinga Burzyńska. Tym razem naszą gościnią jest Masza Wągrocka, znana z hitowego serialu „Matki Pingwinów” dostępnego na Netflix. Dowiemy się jak przygotowywała się do roli w serialu. Czy w codzienności Maszy znajdziemy coś równie zaskakującego jak w fabule serialu?
  • Ćwiczyłam do roli z GROM-owcami | Paulina Gałązka

    Na naszej platformie trwa właśnie wywiad z Pauliną Gałązką w programie #burzawkinie, prowadzonym przez Kingę Burzyńską! Aktorka opowiada o swojej roli Kaji w filmie 'Diabeł' (Monolith Films), który już dziś ma swoją premierę. Z pierwszej ręki poznajemy kulisy pracy na planie i dowiadujemy się, co czyni tę produkcję wyjątkową.
  • Aktorstwo to partnerstwo, a nie współzawodnictwo | Grzegorz Damięcki

    Kinga Burzyńska w rozmowie z Grzegorzem Damięckim. Czekaliście na to spotkanie? Wspólnie poznamy teatralne DNA Grzegorza oraz dowiemy się, jak nasz gość odnajduje się w świecie social mediów i reflektorów. Nie zabraknie też rozmów o jego pasji, czyli płytach winylowych!
  • “Matki pingwinów” to autentyczna historia o dzieciach z niepełnosprawnościami

    Już dzisiaj premiera serialu Netflix „Matki pingwinów”. A z nami są bohaterowie, którzy z checią przybliżą Wam treść tej produkcji - Magdalena Różczka i Tomek Tyndyk. Wspólnie porozmawiamy o materiale i historiach w nim przedstawionych. Czego doświadczają rodzice dzieci z niepełnosprwnościami? Bądźcie z nami. Widzimy się w programie, który prowadzi Kinga Burzyńska - #burzawkinie.
  • „Kulej” to film o niegrzecznym pięściarzu | Andrzej Chyra

    Andrzej Chyra - aktor, z którym dzisiaj porozmawiamy o filmie „Kulej. Dwie strony medalu”. Ale nie tylko! Kinga Burzyńska, prowadząca program #burzawkinie dopyta naszego gościa o realizowane projekty i przyszłe plany. Gdzie jeszcze będziemy mogli go zobaczyć?
  • Ten film edukuje o transpłciowości | Małgorzata Szumowska i Michał Englert

    Kinga Burzyńska zaprosiła do naszego studia Michała Englerta i Małgorzatę Szumowską - reżyserów filmu „Kobieta z…” Widzimy się w programie #burzawkinie.
  • #AnywhereTV - Tomasz Kot

  • Chciałabym, żeby nie było widać, iż gram | Katarzyna Warnke

    Jest i ona! Kinga Burzyńska jest z nami podczas drugiego dnia Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jej gościnią jest Kasia Warnke. Porozmawiamy na temat produkcji, w której aktorka wzięła udział - „Rzeczy niezbędne”.
  • Jak stałem się Jerzym Kulejem? | Tomasz Włosok

    Kinga Burzyńska jest razem z nami w Gdyni! Witamy się z Wami w programie #burzawkinie, a z nami jest genialny Tomek Włosok, z którym porozmawiamy na temat filmu „Kulej. Dwie strony medalu”. Bądźcie z nami.
  • Moja droga aktorska się zmieniła, bo jestem już inną osobą | Małgorzata Foremniak
  • Aktorzy nie muszą już pić, aby zagrać rolę | Andrzej Konopka
  • Jestem aktorką i chcę się zmieniać | Anna Szymańczyk

  • Aby robić sztukę trzeba mieć twardy tyłek | Maria Peszek i Jan Peszek
  • Zrobiłem sobie trwałą i zapuściłem wąsa | Michał Czernecki

  • Mam bardzo ładne nozdrza | Joanna Kołaczkowska
  • Byłam w łóżku z wieloma aktorami | Izabela Kuna
  • Będąc reżyserem nauczyłem się komunikacji | Artur Żmijewski
  • Najsłynniejszy pomocnik kowala i reżyser o 2. sezonie '1670' | Kordian Kądziela i Kirył Pietruczuk
  • Ksiądz Jakub z „1670” rozgrzesza na wizji i opowiada o kulisach | Michał Sikorski

  • Najsłynniejszy pomocnik kowala i reżyser o 2. sezonie '1670' | Kordian Kądziela i Kirył Pietruczuk
  • Teatr mnie absorbuje | Rafał Maćkowiak
  • Bartłomiej Topa odbiera telefon na wizji!
  • Dostaję skrzydeł | Magdalena Różczka
  • Moja taktyka zawodowa | Leszek Lichota
  • Nie krępuję swojej głowy | Zbigniew Zamachowski
  • Bitner kocha być Polakiem | Tomasz Schuchardt
  • Poszukiwałam czegoś więcej | Agnieszka Dygant
  • Grałam smutne i wesołe wariatki | Katarzyna Warnke
  • To była szkoła życia | Mateusz Janicki
  • Ten zawód to terapia | Magda Popławska
  • Radość jest terapią | Andrzej Grabowski
  • To zabiera mnie z tego świata | Krzysztof Czeczot
  • Miałam być skrzypaczką | Marieta Żukowska
  • Jestem przekaźnikiem | Aleksandra Popławska
  • Jestem pracoholiczką | Gabriela Muskała
  • Jak wchodzić w rolę? | Agnieszka Grochowska
  • Katarzyna Bujakiewicz i Michał Czernecki | #burzawkinie
  • Instrukcja obsługi kobiety | ,,Pokolenie Ikea” Bartosz Gelner
  • Jakie wyzwania stawia przed nami aktorstwo? | Kinga Preis | #burzawkinie
  • Czy Cezary Pazura był piątkowym uczniem? | #burzawkinie
  • Kruk. Jak tu ciemno | Co tym razem zaskoczy fanów serialu?
  • Kruk. Jak tu ciemno | Co tym razem zaskoczy fanów serialu?
  • Agata Kulesza o serialu Skazana i roli Alicji Mazur | #burzawkinie

  • Ola Adamska | Jaka naprawdę jest Pati z serialu ,,Skazana”?
  • Piotr Adamczyk | Magia Świąt i kolejna odsłona filmu “Listy do M.”
  • #burzawkinie | Kinga Burzyńska i Adam Woronowicz – Co spotka nas w kolejnej odsłonie The Office PL?
  • #burzawkinie – Kinga Burzyńska i Agnieszka Smoczyńska
  • #burzawkinie – Maciej Stuhr i Kinga Burzyńska!
  • #burzawkinie – Tomasz Kot i Kinga Burzyńska
  • #burzawkinie – Maria Dębska i Kinga Burzyńska

  • #Burzawkinie – Maja Ostaszewska i Kinga Burzyńska
  • #burzawkinie – Kinga Burzyńska w rozmowie z Magdaleną Cielecką
  • #burzawkinie Kinga Burzyńska i Magdalena Boczarska

              Kinga Burzyńska: Grzegorz Damięcki, wybitny aktor teatralny, filmowy, serialowy, dubbingowy… jeszcze jakiś?

              Grzegorz Damięcki: Czasami domowy.

              Domowy aktor? Czyli grasz też w domu?

              Jak trzeba, chociaż staram się tego unikać. To nie zawsze jest mile widziane.

              Zastanawiałam się, bo znamy się nie od wczoraj, w jakim teraz jesteś nastroju – a może, użyję tego okropnego słowa, moodzie artystycznym?

              Czuję się –i to nie jest kokieteria – wielobiegunowy. Wiele nastrojów się we mnie mieści. Czasem czuję się jak siedemnastolatek, a czasem jak starszy pan. To jest dobrodziejstwo lub przekleństwo, iż ten człowiek bardzo dużo widzi. Dostrzega detale, które wielu z nas umykają. Widzę dużo rzeczy i mam wrażenie, iż z wiekiem dostrzegam ich coraz więcej. To są rzeczy, które mnie dotykają, wzruszają, przejmują, a czasem takie, na które się nie godzę.

              Co sprawia, iż czasem czujesz się jak siedemnastolatek?

              Myślę, iż coś, co ktoś mógłby nazwać brakiem odpowiedzialności w niektórych sytuacjach. To taki przedłużony stan beztroski, który mnie często nachodzi. Bardzo lubię cieszyć się drobnymi rzeczami. Często wpadam w różne przygody – na szczęście wychodzę z nich cało. To miłe, sympatyczne przygody. Uwielbiam interakcje, takie spontaniczne spotkania międzyludzkie. Podobno czasem przekraczam pewne granice – idę na skróty i wchodzę w kontakt z zupełnie obcymi ludźmi.

              Ale jak to? Na ulicy?

              Tak, też. Albo w miejscach, w których akurat pracuję, w sklepie, czy gdziekolwiek indziej. Jak wiesz, dużo jeżdżę i przez cały czas zbieram winyle – nic się w tej kwestii nie zmieniło. Bywam więc w różnych dziwnych miejscach i uczestniczę w jeszcze dziwniejszych akcjach. Wszędzie wchodzę z ludźmi w jakąś grę, zabawę słowną, towarzyską. W takich chwilach czuję się jak źrebak…

              Ale czekaj, chcę z tobą rozmawiać o twoich płytach – masz takie miejsce, gdzie można cię odwiedzić, wymienić się płytami, coś od ciebie kupić, zostawić. Ale powiedz, jeździsz specjalnie i szukasz tych płyt?

              Nie, nie iż specjalnie. Staram się wygenerować jakieś wolne chwile w życiu, albo przy okazji wyjazdów służbowych sprawdzam, czy w okolicy jest jakiś pchli targ, na który można wpaść świtem. Dzięki temu odkryłem dla siebie Dolny Śląsk i Kotlinę Kłodzką. Przy okazji – pozdrawiam wszystkich…

              Winylarzy, tak (śmiech)?

              Stefanie, pozdrawiam cię! I wszystkich ludzi, których tam poznałem, w tym tych, których dotknęła powódź. Razem ratowaliśmy z jednej piwnicy w Kłodzku siedem tysięcy zalanych płyt. Zdarzają się takie magiczne momenty. To zbieractwo – nad którym staram się panować, żeby to ono była dla mnie, a nie odwrotnie – uruchamia całą masę innych tematów. Na przykład, kiedy odwiedziłem kogoś w sprawie płyt, rozmowa zeszła na olej z dziurawca i jego dobroczynne adekwatności. A potem rozmawialiśmy o innych sprawach – okazało się, iż ten człowiek był kimś w rodzaju znachora.

              Wierzysz w takie rzeczy?

              Absolutnie tak. Mam kontakt z rzeczami, które wykraczają poza ludzką logikę. I bardzo lubię te kontakty.

              A w jakich sprawach się do nich zwracasz?

              Są sytuacje, które czuje się instynktownie. To takie chwile, kiedy człowiek ma poczucie, iż nie jest sam. A jeżeli jest, to szuka intuicyjnej podpowiedzi. Bywają miejsca, w których nigdy wcześniej nie byłem, ale mam wrażenie, iż je znam. Spotykam ludzi po raz pierwszy, a czuję, jakbym z nimi rozmawiał już wielokrotnie. Albo przedmioty, które są miłe mojej dłoni i dotykając ich jestem w stanie coś o nich powiedzieć. To bardzo interesujące doświadczenia.

              A czy to przydaje ci się w aktorstwie? Takie doświadczenia – spotkania, podróże, płyty, relacje z ludźmi?

              Na pewno tak, chociaż nie robię tego celowo, z wyrachowaniem. Gdzieś w głowie kolekcjonuję różne sposoby mówienia, lokalne gwary. Przydają się też postawy ludzkie i charakterystyka różnych osób – przedziwnie pachnących, interesująco ubranych i nietypowo zachowujących się.

              I nigdy nie wiadomo, kiedy to wykorzystasz, prawda?

              Czasami nagle wskakuje mi myśl: „Kurczę, był taki gość, który robił pauzy właśnie w takich dziwnych miejscach i to teraz świetnie by tu pasowało!”. To jest jednak twórcze, a nie odtwórcze – te pomysły same się pojawiają. Głowa działa trochę jak album pełen zdjęć i rysunków. Jak wiesz, bo wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, przygotowując się do pracy, korzystam z różnych rysunków. Lubię oglądać malarstwo, sztukę i słuchać muzyki, która mnie napędza. Głowa jest pełna – to bogactwo, ale i przekleństwo, bo przez to na przykład bardzo słabo sypiam. Dużo się w tej łepetynie kotłuje, człowiek cały czas układa jakieś traktaty do ludzkości, zamiast po prostu spać i odpoczywać. A jak wiadomo, nie da się wyspać na zapas.

              Otóż to! Ale wrócę jeszcze na moment, bo mnie to intryguje – czy jeździsz po konkretną płytę?

              Nie. Muzyka to tak niesamowite zagadnienie, iż wystarczy zobaczyć z daleka pudło pełne czegoś, co prawdopodobnie jest płytami winylowymi. Podchodzę, zaczynam przeglądać i nagle – jejku, rzeczywiście było coś takiego! Taki zespół, Jazz Sebastian Bach. Płyta z opracowaniami Jana Sebastiana Bacha na fortepian, kontrabas i perkusję. Nagrania z przełomu lat 50. i 60. wybitnego tria. Genialne rzeczy. Albo te „złote strzały”, jak w Kanadzie. Przeglądałem kilka płyt, które ktoś wystawił przy ulicy na domowej wyprzedaży. Zapytałem go, czy ma więcej. Odpowiedział: „Chcesz więcej? Chodź ze mną na tył budynku”. Zaprowadził mnie tam, otworzył garaż, a w środku było ponad pięć tysięcy płyt! Okazało się, iż w 1975 roku zamknął sklep muzyczny, którego był właścicielem, a wszystkie płyty od tamtej pory leżały w tym garażu. To są właśnie te momenty – złote strzały, dotknięcia. I wtedy myślę: „Dzięki Ci, Panie, teraz już wiem, iż naprawdę istniejesz”.

              I wciąż jesteś tym 17-letnim źrebakiem.

              Oj, wtedy tak. W takich chwilach podskakuję jak na polu pełnym świeżej, soczystej trawy.

              A co robiłeś w Kanadzie?

              Odwiedzałem moją córkę chrzestną, córkę mojego przyjaciela Szymona Gębskiego. Studiowaliśmy razem w szkole teatralnej, a potem Szymon wyemigrował – najpierw do Anglii, a później do Kanady.

              Czyli miałeś czas na odpoczynek. A przecież, jak rozmawialiśmy, jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem. Nie skupiasz się tylko na płytach czy na wyspaniu się, bo cały czas pracujesz. Teatr Ateneum, seriale, filmy… ostatnio jest tego naprawdę dużo. A takim pretekstem do naszej rozmowy jest projekt, o którym będziemy jeszcze wielokrotnie mówić – serial Miasto mrozów. Czy ten projekt był dla ciebie czymś nowym, odkrywczym? Czy tekst, na którym pracowałeś, był inspirujący?

              Muszę tu zrobić małą pauzę, bo to niesamowite. Zawsze w takich sytuacjach wracam do Gustawa Holoubka, mojego mistrza, mentora, góry, dyrektora i ojca teatralnego, do którego się przyznaję i który – na szczęście – przyznawał się do mnie. Powtarzał, iż do pracy wychodzimy tylko wtedy, kiedy pada odpowiedź na sakramentalne pytanie: „Po co?”. Na szczęście, choć nie chcę kokietować, tych propozycji jest ostatnio sporo. Ale trzeba powiedzieć jasno – jest też cała masa rzeczy bardzo źle napisanych i to jest wielkie błogosławieństwo…

              Bo możesz je odrzucić… (śmiech).

              To jest jak z muzyką – żeby dorwać coś, co naprawdę poruszy, co sprawia, iż „nóżka chodzi”, najpierw trzeba przebrnąć przez masę strasznego chłamu, muzycznej papki. Zwłaszcza teraz, choć jest mnóstwo świetnej współczesnej muzyki, trzeba się przez nią przebić. Wracając jednak do pana Gustawa – on mnie tego nauczył. Życie też mnie tego nauczyło: w rzeczach źle napisanych nic z siebie nie wygeneruję. Ani taki projekt nie pomoże mnie, ani ja jemu – to po prostu nikomu się nie przysłuży. Miasto mrozów jest natomiast przykładem na to, iż są ludzie, którzy potrafią świetnie pisać. Do tego dochodzi Ania Kazejak, reżyserka, przy której nie muszę się martwić, czy jestem dobrze prowadzony. Mogę skupić się na tym, co wymyśliłem, albo na tym, co wymyśliliśmy wspólnie. Mam pewność, iż Anka powie mi: „Tego nie chcę” albo „To poprowadź w inną stronę”, albo „W tym kierunku możesz iść”.

              I to daje taką konsekwencję, prawda?

              Tak, i to jest wielki luksus – praca z kimś, kto traktuje swój zawód, tak jak ja, czyli artystycznie. Uważam, iż jesteśmy artystami bez względu na efekt. A to jest projekt, w którym mogę trochę „poszaleć” – i z bohaterem, który psychologicznie bardzo mnie interesuje, bo on ma „przód” i „tył”. Ma też swój środek.

              Co to znaczy?

              To znaczy, iż jest postacią przynajmniej dwubiegunową. A to dla mnie bardzo dobre.

              To jest opowieść kryminalna?

              Tak, to opowieść kryminalna, dosyć klasyczna. Nie spojleruję, ale umiera senior rodu – z pozoru powszechnie szanowany człowiek, który w życiu zrobił wiele dla swojej społeczności. Podobnie jak po śmierci Tito w Jugosławii, wszyscy nagle rzucają się sobie do gardeł. Okazuje się, iż ten człowiek, choć wysoko notowany za życia, miał na swoim koncie grzeszne, tajemnicze i niefajne sprawy. Wciąż żyją ludzie, którzy pamiętają te rzeczy, czują się pokrzywdzeni i chcą wyrównać rachunki. Teraz w końcu mogą to zrobić. W samym środku tego zamieszania znajduje się najstarszy syn, Paweł Mróz, który próbuje to wszystko jakoś poskładać. Paweł, najstarszy syn, wychowany przez ojca surową ręką, to także materiał dla aktora – odnalezienie w sobie tego, jak surowe prowadzenie ojca mogło go ukształtować

              I potem, kiedy ta surowa ręka przestaje go prowadzić…

              …wtedy Paweł staje się najstarszym mężczyzną w rodzinie. Ludzie zaczynają do niego przychodzić i pytać: „Co teraz z tym wszystkim zrobić? Co dalej?”.

              Ojciec chrzestny.

              Tak. I następują zwroty akcji, co dla aktora poszukującego, takiego jak ja, jest bardzo ciekawe. Dobro niekoniecznie ma dobrą twarz, a zło niekoniecznie złą. Wszystko, co jest regułą, warto odwracać do góry nogami. W sztuce należy działać wbrew schematom. Niesamowite jest również to, iż w tym zawodzie doświadczenie się nie przydaje – przynajmniej mnie. Nie wierzę w coś takiego jak doświadczenie, bo ono jest trumną dla artysty. Dlatego za każdym razem szukam zupełnie na nowo.

              Musisz zaczynać za każdym razem od zera. W tym projekcie masz przecież wspaniałych partnerów aktorskich, prawda? Magda Popławska…

              Magda Popławska, Bartek Gelner…

              Jacek Koman…

              Jacek Koman. To niezwykłe, iż są tu zarówno młodzi, utalentowani artyści, jak i ktoś taki jak Jacek Koman. Z nim miałem bardzo zabawną rozmowę, bo nie śledzę na bieżąco informacji, kto, gdzie i z kim. Pytam: „Jacek, skąd przyjechałeś?”, a on mówi: „Z Australii”. Na to ja: „Jak to, z Australii?”. „No przecież tam mieszkam” – odpowiedział.

              Naprawdę tego nie wiedziałeś (śmiech)?

              Nie wiedziałem! A przecież już wcześniej razem pracowaliśmy. To wspaniały artysta. jeżeli mogę na chwilę mówić nie o sobie, to powiem, iż spotkanie z kimś takim jak Jacek, kto pracuje na tak wysokim poziomie koncentracji i ma własną, unikalną metodę dochodzenia do efektów, jest niezwykłe. Od razu wejście w dialog, realizacja sceny z nim uruchamia w głowie zupełnie inne pokłady myślenia. To trójwymiarowe myślenie. Coś niesamowitego. Z ludźmi, którzy podchodzą do swoich zadań z ogromną rutyną, trzeba dodatkowo się uruchamiać, żeby przenieść to spotkanie na wyższy pułap. A tutaj to dzieje się samo, wszystko mieni się różnymi kolorami.

              Masz coś takiego, iż jesteś bardzo ambitny i gdy widzisz, iż drugi artysta mieni się, to chcesz jeszcze lepiej, jeszcze bardziej? Zawsze byłeś takim ambitnym chłopakiem?

              Znowu muszę wrócić do pana Gustawa, który wyznawał zasadę, iż aktorstwo to partnerstwo, a nie pojedynek. Mówił tak: „Jeżeli ktoś ma ogromną potrzebę błyszczenia, występowania, to ja mówię – proszę bardzo, zapraszam! I sam usuwam się w cień”. Jak wiadomo, on nigdy w tym cieniu nie był – i być może właśnie dlatego. Nie mam potrzeby współzawodnictwa w tym zawodzie. Fascynuje mnie partnerstwo. Wyznaję zasadę, iż czasami trudniej jest w sposób konstruktywny, interesujący i pożyteczny dla postaci słuchać, niż mówić. Paradoksalnie, bardzo długie monologi bywają łatwiejsze niż scena, w której bohater milczy. To są paradoksy tego zawodu. Już się tego nauczyłem. To nie jest doświadczenie, ale nauka.

              Ty, mimo iż grasz tak dużo, jesteś człowiekiem, który kompletnie nie uczestniczy w tym medialnym obiegu. Nie widać cię na premierach, ściankach, nie masz social mediów. Ten świat cię nie interesuje.

              Muszę tu zaznaczyć, iż nie mam negatywnego czy ironicznego stosunku do tego wszystkiego. Podobnie jak nie mam ironicznego stosunku do Radia Maryja, disco polo czy codziennych seriali śniadaniowych. Rozumiem potrzebę istnienia tego wszystkiego, ale nie widzę sensu mojej obecności w tym świecie. To jest trochę paradoks, bo zawsze bardzo starałem się chronić swoje życie prywatne, a mimo to nie uniknąłem sytuacji, w której portale plotkarskie „wycierały sobie mną gębę”. Niestety, tego też musiałem zakosztować. Staram się jednak tego unikać, bo chciałbym być rozpoznawalny dzięki mojej pracy, a nie dzięki temu, jak żyję, jak mieszkam, czy zmieniłem kafelki w łazience, jakiego mam psa albo czy mój kot jest rasowy i czy wychodzi z domu. Życie prywatne – jak sama nazwa wskazuje – staram się, żeby pozostało moją prywatną sprawą. Nie mam też potrzeby, nigdy jej nie miałem – i nie oceniam tych, którzy ją mają – by bywać, pojawiać się w miejscach, z których coś mogłoby wynikać. Spotykałem ludzi, którzy mówili: „Pracujesz w takim zawodzie, musisz bywać tu i tam, żeby odnotowywano twoją obecność”. Ale nie – od ponad trzydziestu lat jestem w Teatrze Ateneum. jeżeli ktoś chce zobaczyć moją pracę, to może przyjść do teatru. jeżeli go to zainteresuje, rozbawi, poruszy, być może zaprosi mnie do współpracy. Na szczęście tak się zaczęło dziać.

              I to jest niesamowite, bo to pokazuje, iż taka droga się sprawdza. W ostatnich piętnastu latach praktycznie nie schodzisz z planu.

              Tak, ale długo na to czekałem. Może to nie jest droga dla wszystkich, bo wiąże się z nią ogromna ilość wątpliwości i kryzysów. Byłem świadkiem niejednego ludzkiego losu, gdzie osoby bardzo wrażliwe, utalentowane i spragnione sukcesu – bo nie oszukujmy się, w ten zawód wpisana jest pewna forma ekshibicjonizmu i imperatyw bycia kimś ważnym, dobrze ocenianym – po prostu nie wytrzymały. To jest jeden z warunków, by w ogóle funkcjonować w tej branży. Trzeba mieć specyficzne cechy psychofizyczne, ale przede wszystkim bardzo grubą skórę. Widziałem wiele upadków ludzi o dużej wrażliwości, którzy nie doczekali się swojego momentu, albo stali się ofiarami wyjątkowo ostrych, krytycznych głosów. Nie dali rady tego udźwignąć. Mnie udało się jakoś przetrwać okres…

              Suchych lat.

              Co najmniej dziesięć lat grania epizodów w teatrze. To nie było łatwe, bo wychodząc ze szkoły teatralnej miałem głowę napompowaną przekonaniem, iż jestem cudowny, wspaniały, niezwykle utalentowany, przystojny i iż wszystko, co najlepsze.

              No i patrz, wszystko się zgadza!

              To nie ja powiedziałem, ale dziękuję – miło słyszeć takie słowa. Natomiast pamiętam, iż wtedy telefon uparcie milczał. Nikt, choćby pies z kulawą nogą, nic ode mnie nie chciał. W teatrze robiłem zastępstwa albo wychodziłem na scenę, żeby powiedzieć jedno zdanie w epizodach. To trwało bardzo długo. Są też różne rodzaje karier. Jedni od razu „wystrzeliwują” i są obecni od początku, a innym potrzebny jest czas. Paradoksalnie, w moim przypadku zaczęło się coś dziać, gdy życie prywatne zaczęło mi się trochę sypać i pojawiły się pierwsze problemy. Twarz zaczęła wyrażać emocje, a kamera kocha emocje, po prostu.

              Grzegorz, chciałam jeszcze wrócić na chwilę do „Miasta Mrozów”. Ty, będąc – jak sam powiedziałeś – ponad trzydzieści lat w teatrze, zawsze podkreślasz, iż jest to dla ciebie podstawa, baza, twoje artystyczne DNA. Ale powiedz, czy lubisz tę atmosferę planu filmowego – te dwanaście godzin pracy, camp, catering, to, co się tam dzieje? Czy jednak moje wyobrażenie o tobie jako aktorze, który najlepiej czuje się w teatrze, jest adekwatne?

              Trudno powiedzieć. W obu tych miejscach – w teatrze i w filmie – jest masa rzeczy, które bardzo lubię, ale są też takie, których w jednym czy drugim brakuje. Teatr to zupełnie inna forma sztuki, ekspresji i przygotowania do pracy. Bycie aktorem teatralnym przydaje mi się jednak na planie filmowym. Na planie mogę być dla reżyserów trudny, bo zadaję mnóstwo pytań. jeżeli mam jakiekolwiek wątpliwości, to drążę temat. Nie jest to kwestia kokieterii, ale może takiej chorobliwej próby bycia perfekcyjnym. Jestem przyzwyczajony do prób analitycznych, które są domeną teatru. W teatrze najbardziej lubię moment, gdy siadamy do czytania egzemplarza. To moment, w którym uruchamia się intuicja – człowiek zaczyna coś czuć, rozumieć tę historię, a potem na długo od tego odchodzi, by później wrócić do pierwszego czytania. Teatr to zupełnie inna forma ekspresji, inny rodzaj gestu, mówienia ze sceny, a także inny zakres operowania swoją wrażliwością, ale też kondycją – najzwyklejszą fizyczną wytrzymałością. Na przykład granie czegoś po raz sto pięćdziesiąty. Albo, tak jak w przypadku jednego z tytułów, który gram od ponad dwunastu lat – to już prawie pięćset przedstawień.

              Czekaj, co gracie po raz pięćsetny?

              Sceny niemalże małżeńskie.

              Z Grażyną Barszczewską?

              Tak, zapraszam serdecznie – ciągle gramy. Powtarzasz te same teksty po raz pięćsetny, a za każdym razem wypowiadasz je z taką świadomością, jakby mówiło się je po raz pierwszy w życiu. Generowanie w sobie takiej dyspozycyjności to umiejętność, która bardzo przydaje się w filmie. Natomiast praca na planie filmowym to, używając żartu, „sztuka czekania” – na zmianę warunków, ustawienie kamery, różne nieoczekiwane sytuacje. Największym wyzwaniem w pracy filmowej jest dla mnie utrzymanie ciągłej gotowości, energetyczności.

              Emocjonalnej.

              Tak, czekasz na moment, kiedy powiedzą: „A teraz pan”. To jest strasznie trudne, tego ciągle się nie nauczyłem, robię to powoli. Najciekawsze w pracy filmowej jest to, iż za każdym razem można zaproponować coś trochę inaczej. I to, iż oszczędność przed kamerą się opłaca – wolę, kiedy to obiektyw pokazuje moje emocje, a nie ja pokazuję emocje obiektywowi.

              A jak jedziesz na Dolny Śląsk, to ludzie cię znają?

              Różnie.

              A z czego cię znają, jeżeli cię znają? Co najczęściej wymieniają? Nielegalnych?

              Chociażby. Belfra, W głębi lasu. Miałem jedno spotkanie związane z Czasem Honoru. Kupowałem farbę w jednym z dużych sklepów przemysłowych i nagle ktoś mocno klepnął mnie w ramię w kolejce do kasy. Zwykle, w 99% przypadków, gdy spotykam ludzi, którzy mnie rozpoznają, jest to sympatyczne i miłe, ale wtedy się przestraszyłem, bo to było dość mocne. Obróciłem się, a za mną stał facet, który powiedział: „Bardzo dobrze, iż pana zabili”. Najpierw przez chwilę chciałem zapytać: „O co chodzi?”, ale potem pomyślałem: „Kurczę, genialna recenzja. Świetna recenzja”.

              A zastanawiałeś się długo, gdzie cię zabili? Podejrzewam, iż nie jest to jedyna rola, w której to się wydarzyło.

              No tak, ale potem, od słowa do słowa, doszliśmy do tego, o co mu chodziło. Są też zabawne sytuacje, kiedy ludzie nie wiedzą, skąd znają moją twarz i bardzo się męczą, próbując to rozgryźć. Czasami zadają pytanie: „Czy ja pana skądś znam?”. Mam wtedy dylemat, czy się ujawniać, czy nie, bo różni są ludzie. Niektórzy chcą, żebym podpisał im plecy, inni – buty, a jeszcze inni chcą selfie. Mam z tym kłopot, ale to nie jest kokieteria. Czasami, jak każdy człowiek mam taki dzień, kiedy najchętniej chciałbym, żeby mnie nikt nie widział. Czasami nie czuję się dobrze, mam zły dzień i nie lubię jeździć metrem, bo widzę, iż ludzie mnie rozpoznają – ktoś kiwnie głową i mówi: „Wiem, iż to pan”, ale nikomu w tym wagonie nie powie. Wtedy mam dylemat, czy z nimi dalej podróżować, czy skinąć głową, czy udawać, iż nie widziałem. Różnie z tym bywa. Natomiast to jest zawód, w którym świadczymy usługę dla ludzi, więc jest gdzieś tam w to wpisane.

              Nurtuje mnie jedno pytanie – jak ważne jest ciało? Pamiętam, iż Tomek Włosok jest takim aktorem, iż kiedy miał boksować w „Kuleju”, to wszystkie walki odegrał sam. Jak ty podchodzisz do ciała w sensie fizycznym?

              Bardzo długo zaniedbywałem siebie – zarówno w sensie fizycznym, jak i duchowym. Uważałem, iż trzeba żyć dla innych i głównie na tym się skupiałem, ale to ma krótki lont, bo w końcu obraca się przeciwko człowiekowi. Summa summarum zająłem się sobą, zacząłem szukać formy ruchu fizycznego. Nie lubię biegać, nie przepadam za jazdą na rowerze, nie lubię robić dziesiątek basenów, ale znalazłem coś, co mi odpowiada – jogę, którą od jakiegoś czasu uprawiam, połączoną z elementami medytacji, rozciągania i innymi rzeczami. Ciągle pracuję nad odpowiednią dietą, ponieważ jestem łasuchem, a po przedstawieniu teatralnym czasami, wracając do domu, zjadam całą tabliczkę czekolady – to jest moja potrzeba słodkiego, więc potem biję się po rękach. Oczywiście o ciało trzeba dbać – chociażby dlatego, by móc samemu przeskoczyć przez żywopłot, umieć uciekać z pistoletem, a nie potrzebować do wszystkiego dublerów.

              A zdarzyło ci się kiedyś, iż nie mogłeś dobiec?

              Nie, ale kiedy pracowaliśmy nad serialem Nielegalni, miałem bardzo długie przygotowania. Musiałem zrzucić kilka kilogramów, popracować nad sobą, wystrzelić z pistoletu po długim biegu i trafić. Wbrew pozorom było to bardzo trudne, żmudne i wymagało sporo wyrzeczeń. To był moment, kiedy zacząłem poważniej dbać o siebie, bo wiedziałem, iż jeżeli ktoś kiedyś będzie chciał mnie, w jakiejś słusznej sprawie, przynajmniej do pasa rozebrać, to żebym nie musiał później prosić reżysera, aby coś zmieniał. Jako widz często zauważam aktorów, którzy w takich scenach wydają się zażenowani. Udają, iż się całują, pokazują ciało, ale robią to w sposób, który jasno pokazuje, iż nie czują się z tym dobrze – zasłaniają się, ukrywają. W takich momentach zawsze myślę: „Dlaczego się na to zgodziłeś? Po co pozwalasz, żeby cię tak pokazano?”. Ja nie chcę mieć tego problemu. Nie chcę, żeby ludzie oglądali mnie na ekranie i myśleli: „Ojej, niech on już zniknie, niech założy tę koszulę, nie da się na to patrzeć”.

              Mój mąż jakiś czas temu oglądał Nielegalnych i mówił: „Boże, jak wspaniały ten Damięcki, jak wspaniały…”. Rzeczywiście, ta rola była dla mnie jakimś przełomem w postrzeganiu ciebie w filmie. Nie wiem, czy ty też tak to traktujesz.

              Tak, absolutnie tak. To była ogromna przemiana, zarówno psychiczna, jak i fizyczna. Powierzenie mi tak dużego zadania i trafienie na Leszka Dawida, który odbierał na tych samych falach, co ja, pozwoliło nam bardzo twórczo pracować nad wszystkimi scenami. Mnogość miejsc, w których byliśmy, otworzyła mi głowę. Były też różne metody pracy – na planie przewinęła się cała masa aktorów z zagranicy, którzy mieli różne formuły podchodzenia do koncentracji, fizyczności czy podawania tekstu. Ten zawód jest jak poligon, na którym można uczyć się na własnych błędach i stale się rozwijać.

              Idź do oryginalnego materiału