Adrian Wykrota: Co jest bardziej wciągające: fotografia, opowiadanie historii, jazda na rowerze czy po prostu bycie w podróży?
Adam Wilkoszarski: Szczerze mówiąc, dzisiaj fotografia leży poza zakresem moich zainteresowań. Nie robię już intencjonalnie zdjęć do projektów fotograficznych i nie konsumuję fotografii. Mam wrażenie, iż po prostu wszystko już widziałem. Wszystkie nowe rzeczy, które tworzą wielcy, współcześni fotografowie, jak Alec Soth czy Gregory Halpern, mają swój unikatowy język wizualny, ale dla mnie to nie jest rewolucja.
Jedyne, co można zrobić, to podjąć jakiś nowy temat i eksplorować go dzięki tego języka, ale to nie jest dla mnie tak świeże jak wtedy, kiedy byłem młodym studentem fotografii. Wtedy wszystko widziałem pierwszy raz. To trochę tak, jakbyś pierwszy raz słuchał jakiejś muzyki – robi na tobie wrażenie, a później staje się trochę oklepana.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Odkąd nie robię zdjęć do swoich projektów, zeszło ze mnie ciśnienie. Odstawiłem ambicje na bok i jestem dużo szczęśliwszy, kiedy nie muszę ścigać tego zajączka. Chociaż mój kumpel, Kuba Rodziewicz, który jest super fotografem, powiedział, iż zamieniłem aparat na rower. My adekwatnie zawsze próbowaliśmy eksplorować jakieś ukryte miejsca, więc teraz po prostu robię to bez aparatu. Zwiedzam, bo jestem interesujący świata i doświadczeń.
AW: Zapytałem cię o to nie bez powodu. Jakiś czas temu sam byłem mocno wkręcony w jazdę na rowerze. Proces podróży rowerem tak bardzo mnie angażował, iż było mi ciężko zatrzymać się i robić zdjęcia. Wolałem po prostu jechać, a nie skupiać się na fotografowaniu.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Adam Wilkoszarski: Mam dokładnie to samo. Oczywiście, przy okazji powstają zdjęcia, ale sam stan, w który się wpada, jadąc na rowerze, przeszkadza w fotografowaniu, nie sprzyja przełączeniu się na patrzenie obrazami.
Gdy zajmowałem się fotografią na poważnie, to nie mogłem pojechać na wakacje i robić fotek po prostu dla siebie. Gdy realizowałem jakiś projekt fotograficzny na studiach – po prostu musiało być „tylko to”. Gdy jadę na rowerze, to zapominam o aparacie.
Na pewno znasz to uczucie: lądujesz w nowym miejscu i jesteś taki superwrażliwy na wszystkie rzeczy, które cię otaczają. Więc dużo „focisz” i w końcu stajesz się na to mniej wyczulony, bo się przyzwyczajasz i gdzieś ta magia pryska. Tak miałem na Great Divide – byłem tam długo i pod koniec praktycznie w ogóle nie robiłem zdjęć.
AW: Fotografie, które zaprezentowałeś na wystawie „Great Divide”, są swoistym dziennikiem fotograficznym, opartym na wizualności. Widziałem jednak na twojej stronie internetowej, iż funkcjonują one z krótkimi podpisami/opowieściami. Skąd ta różnica pomiędzy ekspozycją a prezentacją w intrenecie?
Adam Wilkoszarski: No właśnie, to jest dobre pytanie. Ja generalnie mam kiepską pamięć. Moi znajomi z pracy przed wyjazdem dali mi notes, żebym prowadził dziennik. Uznałem, iż to świetny pomysł, więc codziennie wieczorem zapisywałem różne zdarzenia, które nas spotkały. Drugi kumpel powiedział, iż mam wziąć na taką wyprawę prawdziwy aparat: „Jak możesz nie wziąć analoga?!”. Więc go wziąłem.
I wiesz, zrobiłem tylko dwa i pół, no może trzy i pół rolki. Czyli niewiele. Więc to są takie momenty oczywiste. Zatrzymałem się w sytuacji, która była dla mnie tak piękna albo tak epicka, iż musiałem zrobić zdjęcie.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Uważam, iż każdy by zrobił te zdjęcia. Może innym aparatem, może nie wykorzystałby jakichś trików, które znamy jako profesjonalni fotografowie – jeżeli chodzi o kompozycję, plany czy cokolwiek – ale to są momenty, w których każdy sięgnąłby po aparat.
A na mojej stronie funkcjonuje to z wpisami z pamiętnika (czy może raczej dziennika), które są tam losowo wrzucone.
Chciałbym, żeby to było właśnie takie nieosadzone w czasie. Żeby ktoś, kto to przegląda, poczuł się, jakby znalazł jakiś stary dziennik. Wtedy nie wiemy do końca, co tam się działo ani kiedy zdjęcia były robione.
AW: Czyli zdjęcia nie są ilustracją do tekstów?
Adam Wilkoszarski: W ogóle nie są – to nie jest relacja. Pomysł na złożenie opowieści z tych zdjęć powstał później. Sam robisz zdjęcia i wiesz, iż często dopiero jak zobaczysz je „w kupie”, włącza się wtórny proces kreacji. I widzisz: „O, tu jest potencjał, żeby coś z tego zrobić”.
AW: Wydaje mi się, iż w przypadku twoich zdjęć działa spontaniczność i właśnie to, iż w ogóle nie planowałeś tworzenia wystawy czy projektu. Mam wrażenie, iż po prostu wyciągałeś aparat, kiedy czułeś, iż chcesz coś uwiecznić.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Adam Wilkoszarski: Dzięki. Jedyne, czego się podjąłem, to późniejsze ułożenie tych zdjęć w zestaw. Wiesz, choćby nie wiadomo, w którym roku były robione te zdjęcia. Równie dobrze za dziesięć lat ktoś mógłby wrzucić te fotki i wyglądałyby, jakby powstały wczoraj. To jest raczej kwestia świadomości i tego, iż zauważyłem, co mniej więcej mam na tych zdjęciach.
AW: Twoje zdjęcia prezentowane są w przestrzeni Przystani Sztuki Bałtyku, czyli jest to wystawa plenerowa. Przed chwilą widzieliśmy taką scenkę: chłopak niósł dziewczynę na barana i oglądali twoje fotografie. Zauważyłeś? Piękna sytuacja! Kiedy rozmawialiśmy wcześniej, powiedziałeś, iż to jest w pewnym sensie „najniższa” forma prezentacji zdjęć, prawda? Taka niezobowiązująca, nazwijmy to. Super, iż wychodzisz trochę poza bańkę. Nie masz takiego wrażenia?
Adam Wilkoszarski: Na pewno wychodzę poza bańkę. Przy prezentacji projektu w galerii nastawiasz się na konkretnych odbiorców. Albo znajomych, albo tych, co fotografują. Natomiast przy prezentacji zdjęć na ekspozycji outdoorowej ktoś może je zobaczyć przy okazji i bardzo mnie to cieszy. Przede wszystkim dobrze się z tym czuję i nie muszę być spięty. Czuję, iż uwolniłem się od schematów czy ram, które kiedyś mnie stresowały albo blokowały, i teraz każdy może sobie zobaczyć te fotki.
Mogłem się przy tym dobrze pobawić.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Dopiero teraz zwróciłeś mi uwagę, iż w przestrzeni publicznej wiele osób może to zobaczyć. adekwatnie nie zastanawiałem się nad odbiorcą. Może dlatego, iż nie podszedłem do tego jak do jakiejś superpoważnej wystawy? Po prostu zrobiłem to dla siebie.
AW: To chyba tak jak z twoimi zdjęciami? One też powstały spontanicznie. Nie planowałeś: „Specjalnie jadę bardzo daleko, wsiadam na rower i zrobię z tego bardzo istotny projekt fotograficzny”.
Adam Wilkoszarski: Faktycznie tak jest.
AW: O czym jest zatem „Great Divide”?
Adam Wilkoszarski: Generalnie mam bardzo słabą pamięć. Wyjazd odbył się ponad rok temu i dopiero gdy wertuję mój dziennik, to przypominają mi się rzeczy, o których zupełnie zapomniałem. Po czasie całe moje wspomnienie tego wyjazdu to głównie zdjęcia, które zrobiłem.
Fotografuję jedynie na moich wyjazdach rowerowych, oczywiście poza pracą (pracuję jako fotograf, ale nie uważam tego za jakiś kreatywny sposób wyrazu).

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Odkąd pstrykam zdjęcia tylko na rowerze, tworzę archiwum z wyjazdów na Instagramie – zacząłem to lubić, bo robię to dla siebie. Wrzucam tam fotki, które przedstawiają wielkie przestrzenie, piękne sceny. Chętnie do nich wracam, mimo iż wiem, iż są oczywiste. Ale ja to przeżyłem i niesamowite było dla mnie znaleźć się po prostu w tym krajobrazie. Czuję się wtedy taki mały.
AW: Jak zrodził się pomysł, żeby przejechać Great Divide? Jak to się stało, iż się tam znalazłeś?
Adam Wilkoszarski: To jest naturalna droga ewolucji pasji zwiedzania świata na rowerze. Mam w Poznaniu fajną ekipę, z którą jeżdżę. Olga i Kamil, którzy są na tych zdjęciach, byli ze mną także na kilku innych wyjazdach. Olga rzuciła ten pomysł. To się wydawało w ogóle niemożliwe. Gdy to usłyszałem, pomyślałem: „No jasne, iż to się nie uda”. Pół roku o tym gadaliśmy, kupiliśmy bilety i nagle coś totalnie abstrakcyjnego zaczęło nabierać rzeczywistych kształtów. W pewnym momencie się okazało, że, kurczę, robimy coś niemożliwego.
AW: No tak, przecież przejechaliście 4800 km, cały szlak Great Divide od granicy z Kanadą.

fot. Adam Wilkoszarski
Adam Wilkoszarski: Nawet od Calgary. Dolecieliśmy do Calgary, a szlak zaczyna się w Banff w Kanadzie, więc ten odcinek z Calgary do Banff też przejechaliśmy rowerem. Na sam koniec trochę zmieniliśmy trasę, bo ona kończy się na granicy z Meksykiem w stanie Nowy Meksyk, a my odbiliśmy do Teksasu, bo stamtąd mieliśmy samolot do domu. Tak iż przejechaliśmy wszystko. 48 dni, 3 dni „restu”, a tak to cały czas jazda. Rewelacja.
AW: To wychodzi mniej więcej stówka kilometrów na dzień.
Adam Wilkoszarski: Chyba 110 wychodziło z tymi przerwami. Po prostu niesamowite poczucie wolności. Jedyne, co musisz zrobić, to jechać, rozbić obóz, coś zjeść. Można się bardzo wyciszyć, uspokoić. Zaczęły mi się śnić jakieś niesamowite rzeczy. Chyba przez to, iż w ogóle nie kupiłem karty SIM, więc nie miałem neta, nie miałem zasięgu. Tylko Olga go miała, więc gdy chciałem mieć internet, to ona musiała mi go udostępnić i jeszcze musiał być zasięg. Więc to też było super, iż tak się odciąłem.
AW Spotkałeś na szlaku wielu podróżników? Czy raczej jest to obcowanie z przyrodą i niedźwiedziami?
Adam Wilkoszarski: Spotykaliśmy ludzi, codziennie kogoś mijaliśmy. Było sporo rowerzystów. Jechaliśmy w sierpniu i wrześniu, a to jest sezon na polowania w Stanach, więc w lasach było wielu myśliwych w obozowiskach. Akurat była pora na polowanie z łukiem. Okazuje się, iż to jest zupełnie inny rodzaj myśliwego niż taki, który jeździ SUV-em po lesie ze strzelbą.
Mieliśmy z nimi bardzo dużo interakcji. Często nas karmili, zapraszali do siebie, zamienialiśmy z nimi kilka zdań albo dawali nam ciastka. Taka podróż to bardzo dużo różnych spotkań. Ludzie są bardzo otwarci w Stanach, chętnie opowiadają swoją historię. To szalone miejsce i zupełnie inna optyka na świat niż nasza.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Super było też zderzyć swoje wyobrażenia o Ameryce z rzeczywistością. Urodziłem się w latach osiemdziesiątych. I ta Ameryka zawsze była takim cudem, a później, wraz z moją wiedzą i edukacją, zamieniła się w moich oczach niemalże w kraj Trzeciego Świata.
Byliśmy tam tuż przed wyborami prezydenckimi. Mieszkańcy USA wybierali Trumpa na początku października. My kończyliśmy przejazd z końcem września, akurat była ta cała sytuacja z Kamalą Harris. Ludzie o tym mówili. To było bardzo ciekawe.
AW: Interesujące doświadczenie. Masz już za sobą kilka większych wypraw na rowerze, prawda? Jak je wspominasz?
Adam Wilkoszarski: Generalnie świat jest interesujący i byłem w samych super miejscach. Mój ulubiony wyjazd, poza Great Divide, to trasa z Lizbony do Malagi, którą również pokonałem z Olgą i jeszcze jednym kumplem, Dawidem. To były piękne wakacje. Jedziesz sobie przez Hiszpanię, co chwilę jest miasteczko, jest kawa.
Nie było ciężko.
Ostatnio byłem także w Gruzji, która z kolei była absolutnie najcięższą przeprawą. Mimo iż była blisko, tania i krótka, to pod względem fizycznym – przez ilość podjazdów i nieprzejezdnych dróg – tak wymagająca, iż jeszcze się z czymś takim nie spotkałem. Jednocześnie Gruzja jest przepiękna. Byłem tam 10 lat temu, zmieniła się nie do poznania. Ten kraj rozwija się bardzo szybko. To jest kolejny aspekt podróżowania – powroty w niektóre miejsca. Tak samo miałem w Jordanii, którą wcześniej odwiedziłem i później przejechałem na rowerze.
AW: A lubisz jeździć po Polsce?
Adam Wilkoszarski: W tym roku polubiłem. Nie miałem dużo czasu, a jednocześnie finanse też zmusiły mnie do tego, żeby być w kraju. Polska latem jest piękna. To bardzo spokojne miejsce. Trzeba się po prostu oddalić od Poznania o 50 km i zaczyna się robić pusto. Przejechałem sobie z Poznania do Kudowy Zdrój, gdzie moja żona się wspina. Pojechałem naokoło, przez Zieloną Górę, a wracałem przez Dolinę Baryczy. I to było świetne. Bardzo mało ruchu samochodowego, spokój. Wiesz, w Polsce człowiek nie musi się czuć zagrożony, bo to jest doskonałe miejsce do życia, więc adekwatnie nie musisz się w ogóle pilnować. Na każdym kroku jest sklep. Rewelacja.

fot. Adam Wilkoszarski
AW: Wracając jeszcze do tematu fotografii – kończyłeś Wydział Fotografii w Poznaniu, na UAP-ie?
Adam Wilkoszarski: Tak, licencjat. Zaczynałem, jak to była jeszcze Akademia, a kończyłem już, jak transformowała się w Uniwersytet. Nie pamiętam dokładnie, w którym roku.
AW: Mam taką obserwację, iż cały czas w swojej twórczości krążyłeś wokół klasycznego dokumentu fotograficznego, a na UAP-ie ten dokument chyba słabo funkcjonuje, prawda?
Adam Wilkoszarski: Tak, trochę się tam męczyliśmy. Wiesz, jak poszedłem na te studia, miałem pewnie z 25 lat. Tak naprawdę nie wiedziałem, jak jest na tym ASP. Próbowałem jeszcze dostać się do Łodzi na Filmówkę. To były szkoły fotograficzne, a fotografia mnie interesowała, więc poskładałem tam papiery. To było takie bardzo naiwne… Chyba młodzi ludzie tak funkcjonują, iż robią coś w taki nieprzemyślany sposób.
Miałem na roku super ekipę, która interesowała się fotografią. Trochę się śmialiśmy, iż jako jedyni w ogóle robimy tam zdjęcia. Byłem ja, Kuba Rodziewicz, Michał Narożny i Miłosz Pawłowski – to jest moja załoga. Chociaż w sumie u mnie na roku było dużo ludzi, którzy robili zdjęcia. I przez cały czas robią.
Były też tam takie pracownie, które to doceniały. Była pracownia Jarosława Klupsia. On był w tym bardzo rozeznany, wiedział, co robimy i co lubimy. Ale generalnie rzecz biorąc, to nie jest szkoła dla dokumentalisty.
AW: A skąd w ogóle twoje zainteresowanie dokumentem i tego typu fotografią?

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Adam Wilkoszarski: Dobre pytanie. Może jestem zbyt konserwatywny na jakieś konceptualne rzeczy, które często uważam za przegadane i niepotrzebne. Dużo ludzi na UAP robi swoje konceptualne rzeczy. Gdy chodzę na takie wystawy, to czuję, iż one są najbardziej potrzebne autorowi albo inaczej – są najbardziej czytelne dla autora.
A dokument fotograficzny to jest przecież taka rzecz, która może być subiektywna, w ogóle nie musi być prawdziwa.
Ja nie robiłem „prawdziwej” fotografii, tylko starałem się tak wycinać rzeczywistość, żeby układać ją pod swoją tezę albo swoje wyobrażenie o czymś. Więc jednocześnie masz jakąś wolność, jeżeli chodzi o kreatywność, o to, co chciałbyś przekazać – bierzesz po prostu prawdziwe elementy i układasz z nich jakąś fikcję. Tym jest dla mnie interesujący dokument. Czy może inaczej nazywając – nowy dokument fotograficzny.
AW: Subiektywny dokument.
Adam Wilkoszarski: Tak, tak. Część reporterska mnie nie interesuje. Aczkolwiek w dzisiejszych czasach jedyną formą fotografii, która ma rację bytu, jest reportaż interwencyjny. Uważam, iż tym się warto zajmować. Nie w kontekście technologii, sztucznej inteligencji i wytwarzania treści, ale bardziej chodzi mi o to, iż dzieją się teraz okropne rzeczy.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Trzeba to zapisać.
To jest często jedyna opcja, żeby pokazać, co się dzieje, bo na świecie zachodzą, wydaje mi się, bardzo mocne przemiany. Dużo ludzi cierpi. I jak ktoś się zajmuje taką fotografią, to dla mnie ma to mega wartość. Chyba największą w tej chwili.
AW: No ale z drugiej strony funkcjonujemy w świecie social mediów i tych treści wizualnych jest bardzo dużo. Czy nie następuje zjawisko przyzwyczajenia? Gdy zobaczymy jeden, drugi, trzeci obraz z Gazy albo z Ukrainy, albo z jakiegokolwiek innego konfliktu, to wpadamy w mechanizm wyparcia i znieczulenia.
Adam Wilkoszarski: I wtedy wkracza jakiś naprawdę świetny fotograf, który… wiesz, to jest co innego, kiedy masz jakiś przekaz medialny, a co innego, jak dostajesz na przykład cykl fotograficzny. On ma szansę być jakąś świeżą reprezentacją danego pojęcia. Myślę, iż to jest świetna fotografia i iż warto się takim czymś zajmować. Jej istnienie jest uzasadnione i takie zdjęcia powinny być wystawiane i doceniane. Zwłaszcza iż da się zrobić coś i pięknego, i kreatywnego, i wartościowego. choćby na wojnie…
AW: Tak… i jednocześnie zmieniającego świat na lepsze.

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Adam Wilkoszarski: Też mi się wydaje, iż w tym jest pewna siła fotografii.
AW: Dopytam jeszcze o analoga. Robiłeś na nim większość swoich osobistych projektów. Czy to przez to, iż komercyjnie pracujesz na cyfrze? Czy po prostu te zdjęcia analogowe wyglądają inaczej?
Adam Wilkoszarski: Moi ulubieni fotografowie też fotografują na filmie. Dla mnie to była duża pasja, interesowało mnie to. Technologia to dodatkowy element, którym można się zainteresować i część warsztatu, który można zgłębiać. Analog to jest taki naturalny krok, choć pewnie nie dla wszystkich. Zdjęcie to zdjęcie, ale to jest dodatkowa część zabawy. No i wygląda to lepiej.
AW: Nie masz takiego poczucia, iż analog w dzisiejszych czasach, kiedy możemy dzięki AI generować rzeczywistość, to jest rodzaj fizycznego, namacalnego obiektu? Wiesz, trochę jak pisanie dziennika w notesie.
Adam Wilkoszarski: Tak, to jest w ogóle super. Tylko nie wiem, czy ten analog w dzisiejszych czasach faktycznie doczekuje się tej fizycznej formy. Jest publikowany i tak tylko w internecie. Ostatnio byłem na dwóch weselach, na których pojawiły się polaroidy. To jest po prostu coś świetnego, iż dostajesz fizyczne zdjęcie do domu. Byłem także świadkiem na ślubie mojego przyjaciela, z którym jeżdżę na rowerze, i miałem okazję wydrukować dla niego zdjęcie z naszego wyjazdu. Fotka była z telefonu, z iPhone’a, z teleobiektywu, który ma małą matrycę. Postanowiłem to wydrukować u Cieślawskich na najlepszym archiwalnym papierze, następnie tą fotografię oprawiłem w bukową ramę, bezkwasowo, muzealnie. Najsłabszym elementem był ten plik zdjęciowy, cała reszta została zrobiona w najbardziej kunsztowny sposób. I świetnie to wyszło. Ludzie powinni zacząć to robić, bo to jest następny level w docenianiu fotografii.
AW: Ostatnie pytanie: o plany. adekwatnie nie wiem, czy rowerowe, czy fotograficzne. A może i to, i to?

Adam Wilkoszarski, fot. Adrian Wykrota
Adam Wilkoszarski: Dobre pytanie. Jutro jadę na wyprawę rowerową do Szkocji i zastanawiam się, czy wziąć aparat ze sobą. Ostatnio miałem go na dwóch wyjazdach i zrobiłem dokładnie takie same zdjęcia. Jestem dosyć prosty i powielam schematy, w których się poruszam. I chyba dla mnie ta formuła analogowych, czarno-białych, „zniszczonych” fotek z małym człowieczkiem w kadrze skończyła się. Nie wydaje mi się, żeby produkowanie większej ilości tego typu zdjęć miało sens. Tak iż chyba nie wezmę tego aparatu.
Przez ostatnie trzy lata generalnie fotografuję telefonem. I fotografuję po to, żeby znajomi i bliscy mogli śledzić moje wyprawy. Więc to będę robił nadal. Na razie nie planuję wracać do poważnego fotografowania.
Zacząłem projekt fotograficzny w Szwecji, na który poświęciłem pewnie ze dwa lata i zrobiłem tam bardzo dużo fotek. To był już taki naprawdę większy projekt. Rozpocząłem go po studiach jako coś zupełnie swojego, i nigdy go nie skończyłem. Więc o ile miałbym kiedyś jeszcze coś robić, to chętnie bym do tego wrócił. Widać, iż rzeczy, które są u mnie na stronie, to są zdjęcia studenta, człowieka, który się rozwijał fotograficznie. A tam w Szwecji już czułem, iż powoli zaczynam robić coś swojego.
AW: Umówmy się tak: ty odezwiesz się do mnie, gdy skończysz swój projekt fotograficzny, a ja się odezwę się, gdy znów zacznę jeździć na rowerze.
Adam Wilkoszarski: Super. Doskonale!
Adam Wilkoszarski (ur. 1986) – polski fotograf dokumentalny i pejzażowy mieszkający w Poznaniu. Absolwent Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu na kierunku Fotografia. Brał udział w wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych w Polsce i za granicą. W swojej pracy koncentruje się na tym, jak zmieniają się miejsca zwykle pełne ludzi w momencie, gdy stają się opuszczone i puste. Poszukuje przestrzeni, w których granice między sferą publiczną a prywatną ulegają zatarciu, oraz śladów znikania lub przekraczania tych granic.





