Graliśmy w "Borderlands 4". Żegnaj Pandoro, witaj Kairos!

filmweb.pl 3 tygodni temu
Zdjęcie: plakat


Nigdy nie zapomnę, jak wielkim rozczarowaniem okazało się dla mnie "Borderlands 3". Po wydaniu "Borderlands: The Pre-Sequel" wydawało mi się, iż seria nie może skręcić na gorsze tory. Poniekąd miałem rację – „trójka”, choć rozczarowująca, nie była aż tak złymi "borderkami". Zdaje się, iż Gearbox wziął sobie do serca uwagi graczy, czego potwierdzenie dostałem niedawno podczas specjalnej sesji hands-on z niewielkim fragmentem grywalnej wersji "Borderlands 4".

Zapomnijcie o Pandorze. Akcja "Borderlands 4" rozgrywa się na Kairosie – dystopijnej planecie rządzonej żelazną ręką przez tyrana zwanego Timekeeperem. To on narzuca mieszkańcom „porządek” – symbolizowany przez wszczepy (tzw. bolty), które umożliwiają mu kontrolę nad ich umysłami. W kontraście do niego Vault Hunterzy reprezentują czysty chaos – w najbardziej chwalebnej postaci. Kairos to zupełnie inny świat niż znana z poprzednich gier Pandora. Nowa planeta jest większa, bardziej różnorodna, a co najważniejsze – pozbawiona ekranów ładowania podczas przemieszczania się między regionami. Pokaz skupił się na dwóch elementach – jednym z regionów planety, Fadefields, oraz na jednym rajdzie na Vault.

Po raz pierwszy w historii serii gracze będą mogli eksplorować główny wątek fabularny w sposób nieliniowy. jeżeli rozpoczniemy misję w jednym regionie, ale zechcemy podążyć za tropem prowadzącym w góry – nic nie stoi na przeszkodzie. Można wracać do wątków, przeskakiwać między zadaniami i poznawać historię we własnym tempie. Świat gry będzie bardziej reaktywny niż kiedykolwiek – z dynamiczną pogodą, cyklem dnia i nocy oraz nowymi typami wrogów i wydarzeń. Dodatkowo mapa świata będzie wypełniona aktywnościami pobocznymi, które czekają na bardziej ciekawskich Vault Hunterów. Jedną z ciekawszych, na które udało mi się trafić, było przejęcie wieży nadawczej Timekeepera w celu zatrzymania szerzonej przez nią propagandy. Polegało to na tym, iż przez określony czas musiałem walczyć z nadciągającymi falami przeciwników, jednocześnie trzymając się w określonej odległości od nadajnika. Bardzo podstawowa aktywność, która – dzięki świetnie zrealizowanemu gunplayowi – potrafiła dostarczyć sporo frajdy.

W przemierzaniu tego świata pomagają usprawnienia, które twórcy zaimplementowali w „czwórce”. Nie dość, iż w grze pojawi się tzw. Digi Runner – pojazd, który można przywołać w dowolnym momencie, bez potrzeby szukania stacji Catch-a-Ride – to doczekaliśmy się wreszcie podwójnego skoku (bo jak to powiedzieli sami twórcy: „każda dobra gra musi mieć podwójny skok”), linki z hakiem, która nie tylko ułatwia pokonywanie przeszkód w terenie, ale też urozmaica potyczki z przeciwnikami, szybowania po skoku oraz – nareszcie – możliwości pływania. O ile samo pływanie nie ma większego wpływu na rozgrywkę poza tym, iż dostosowuje ją do współczesnych standardów, tak już pozostałe nowości dodają potrzebnej świeżości wszystkim starciom z wrogami.

Skoro o starciach mowa – a przecież to one są rdzeniem tej serii – tutaj również czeka nas mnóstwo nowości. W „Borderlands 4” broń nie jest już tworzona tylko z części jednej firmy. Teraz może zawierać komponenty od różnych producentów, co tworzy zupełnie nowe, szalone kombinacje – legendarny karabin może mieć 6–7 różnych efektów specjalnych naraz. Dodano również trzech nowych producentów broni: Order, Ripper oraz Daedalus. Podczas mojej prawie trzygodzinnej sesji z tą produkcją nie trafiłem jednak na szczególnie szalone spluwy warte wspomnienia – wygląda bowiem na to, iż lepsze bronie nie będą się już sypać jak deszcz z nieba, a pojawią się dopiero przy mocniejszych przeciwnikach.

„Borderlands 4” to pierwsza gra z serii stworzona na silniku Unreal Engine 5, co przełożyło się na znacznie większe środowiska, bardziej szczegółowe modele postaci i broni oraz dużo lepsze oświetlenie, które ma ogromny wpływ na to, jak wygląda świat gry i jego bohaterowie. Choć był to wczesny build, na komputerze testowym nie zauważyłem żadnych spadków płynności i z nieukrywaną przyjemnością przyglądałem się, jak promienie słońca rozchodzą się po metalowej obudowie Claptrapa.

Osobny akapit należy się Vaultowi i grze w kooperacji – bo to była druga część naszego pokazu. Najpierw mieliśmy okazję zmierzyć się z wyzwaniami Vaultów w trybie solo, by następnie połączyć się z graczem obok i sprawdzić, o ile łatwiej i sprawniej można przejść to wyzwanie wspólnie. Sama struktura rajdu nie różni się od tego, co znamy z poprzednich odsłon, czy też z gier takich jak Destiny – mamy kilka aren, na których walczymy z przeciwnikami, którzy ostatecznie prowadzą nas do starcia z jednym dużym bossem. Przeciwnik przygotowany na pokaz nie był niepokonany solo, ale wymagał zdecydowanie więcej taktyki i zręczności – jego zróżnicowane ataki wymuszały korzystanie z linki z hakiem, podwójnego skoku i szybowania. Chciałbym móc powiedzieć coś dobrego o trybie kooperacji, ale bardzo gwałtownie zrozumiałem, dlaczego ta sekcja była wyłączona z przechwytywania rozgrywki. Build, w który graliśmy, miał ogromne problemy przy rozgrywce dwóch graczy – częste desynchy, lagi i glitche sprawiły, iż gwałtownie odechciało mi się zwiedzać Fade Fields z moim kompanem.

Moje trzy godziny spędzone z „Borderlands 4” przywróciły mi trochę wiarę w tę serię, która została mocno zachwiana po trzeciej części. Wygląda na to, iż gra wraca do formy i nie mogę się już doczekać premiery. Mam nadzieję, iż Gearbox upora się z problemami sieciowymi, które mogliśmy zaobserwować na pokazie, i iż dostaniemy produkt warty tych 70 dolarów.
Idź do oryginalnego materiału