Paradoks: Kościół jest święty, ale tworzą go grzesznicy. Na tej pozornej sprzeczności Edward Berger buduje opowieść o wierze i ludzkich słabościach. Tak jak książkowy oryginał nie stroni od krytyki – pretendenci do tronu Stolicy Apostolskiej bardziej niż pokorne sługi Pańskie przypominają cynicznych polityków – ale unika tonu słusznego oburzenia. Gdy do głosu dochodzi ambicja, tytułowe "Konklawe", w założeniu będące procesem natchnionym przez Ducha Świętego, zmienia się w bezpardonową walkę o władzę.
Powieść Roberta Harrisa to adekwatnie gotowy materiał na film. Scenarzysta Peter Straughan dokonuje tylko nielicznych skrótów i przekształceń. Ich celem jest udramatyzowanie przedstawionych wydarzeń lub osadzenie ich w bieżącym kontekście społeczno-kulturowym – jak w przypadku kardynała Vincenta Beníteza (Carlos Diehz), który z Filipińczyka pełniącego posługę w Bagdadzie zmienia się w Meksykanina krzewiącego słowo Boże w Kabulu. Nieznaczne odstępstwa od litery oryginału nie tylko w żaden sposób nie wpływają na przekaz brytyjskiego autora, ale wręcz podkreślają jego aktualność.
Podobnie jak w oscarowym "Na Zachodzie bez zmian" reżyser podejmuje temat wojny, tym razem skupia się jednak na starciu idei. Frontem, na którym toczy się bitwa, są renesansowe wnętrza Kaplicy Sykstyńskiej, amunicją – skandale i tajemnice mogące pogrążyć choćby najbardziej obiecujących kandydatów na papieża, stawką – droga, jaką przez kolejne dekady podążać będzie Kościół. Odpowiedzialność za wybór następcy zmarłego Ojca Świętego spoczywa na barkach kardynała Jacopo Lomelego – w filmie przemianowanego na Thomasa Lawrence'a (Ralph Fiennes). Pożyczając nazwisko od słynnego Lawrence'a z Arabii, brytyjskiego wojskowego i dyplomaty, Edward Berger symbolicznie namaszcza go na bohatera zdolnego zmienić bieg historii.
Ralph Fiennes w subtelny sposób oddaje złożoność protagonisty. Choć walczy on z kryzysem wiary, z pełnym oddaniem podchodzi do swojego zadania. Aktor w przejmujący sposób portretuje człowieka nieidealnego – wątpiącego i szukającego odpowiedzi, a jednocześnie gotowego do poświęceń w imię ideału, któremu służy. Świadomość wyzwań, jakim Kościół musi sprostać we współczesnym świecie, oraz osobiste przekonanie, iż Bóg nie chce zamykać się na wiernych, nie pozwalają mu zadowolić się "mniejszym złem". Odwracając konwencję kryminału, reżyser każe bohaterowi szukać niewinnego – kogoś wolnego od sekretów mogących położyć się cieniem na całym klerze, dla kogo papiestwo nie będzie spełnieniem marzeń o honorach, ale posługą.
Wgląd w zakulisowe rozgrywki oraz perspektywa konsekwencji, jakie czeka świat w razie dokonania niezgodnego z wolą Bożą wyboru, sprawiają, iż "Konklawe" ogląda się jak thriller polityczny. Doskonale podkreślają to kompozycje Volkera Bertelmanna, któremu poprzednia kooperacja z Edwardem Bergerem – wspomniane już "Na Zachodzie bez zmian" – przyniosła Oscara. Jego muzyka zamiast sprzyjać kontemplacji, jakiej powinni oddać się kardynałowie, stopniuje napięcie i eksponuje towarzyszący przedstawionym wydarzeniom niepokój.
O inscenizacyjnej sprawności Edwarda Bergera najlepiej świadczy fakt, iż choćby sceny posiłków potrafi zmienić w polityczny spektakl. Zakulisowe działania kardynała Lawrence'a, skromnego sługi wypełniającego wolę Bożą, są z kolei wyjęte wprost z kina szpiegowskiego. Bohater wydaje się przez to duchowo spokrewniony z najlepszym agentem Jego Królewskiej Mości. To człowiek działający na specjalnej licencji, którego czyny mogą dosłownie zawrócić świat z krawędzi wojny lub – w razie niepowodzenia misji – pogrążyć go w chaosie. jeżeli producenci filmów o przygodach agenta 007 wciąż wahają się, komu powierzyć reżyserię "Bonda 26", powinni potraktować "Konklawe" jako znak od Boga.
Powieść Roberta Harrisa to adekwatnie gotowy materiał na film. Scenarzysta Peter Straughan dokonuje tylko nielicznych skrótów i przekształceń. Ich celem jest udramatyzowanie przedstawionych wydarzeń lub osadzenie ich w bieżącym kontekście społeczno-kulturowym – jak w przypadku kardynała Vincenta Beníteza (Carlos Diehz), który z Filipińczyka pełniącego posługę w Bagdadzie zmienia się w Meksykanina krzewiącego słowo Boże w Kabulu. Nieznaczne odstępstwa od litery oryginału nie tylko w żaden sposób nie wpływają na przekaz brytyjskiego autora, ale wręcz podkreślają jego aktualność.
Podobnie jak w oscarowym "Na Zachodzie bez zmian" reżyser podejmuje temat wojny, tym razem skupia się jednak na starciu idei. Frontem, na którym toczy się bitwa, są renesansowe wnętrza Kaplicy Sykstyńskiej, amunicją – skandale i tajemnice mogące pogrążyć choćby najbardziej obiecujących kandydatów na papieża, stawką – droga, jaką przez kolejne dekady podążać będzie Kościół. Odpowiedzialność za wybór następcy zmarłego Ojca Świętego spoczywa na barkach kardynała Jacopo Lomelego – w filmie przemianowanego na Thomasa Lawrence'a (Ralph Fiennes). Pożyczając nazwisko od słynnego Lawrence'a z Arabii, brytyjskiego wojskowego i dyplomaty, Edward Berger symbolicznie namaszcza go na bohatera zdolnego zmienić bieg historii.
Ralph Fiennes w subtelny sposób oddaje złożoność protagonisty. Choć walczy on z kryzysem wiary, z pełnym oddaniem podchodzi do swojego zadania. Aktor w przejmujący sposób portretuje człowieka nieidealnego – wątpiącego i szukającego odpowiedzi, a jednocześnie gotowego do poświęceń w imię ideału, któremu służy. Świadomość wyzwań, jakim Kościół musi sprostać we współczesnym świecie, oraz osobiste przekonanie, iż Bóg nie chce zamykać się na wiernych, nie pozwalają mu zadowolić się "mniejszym złem". Odwracając konwencję kryminału, reżyser każe bohaterowi szukać niewinnego – kogoś wolnego od sekretów mogących położyć się cieniem na całym klerze, dla kogo papiestwo nie będzie spełnieniem marzeń o honorach, ale posługą.
Wgląd w zakulisowe rozgrywki oraz perspektywa konsekwencji, jakie czeka świat w razie dokonania niezgodnego z wolą Bożą wyboru, sprawiają, iż "Konklawe" ogląda się jak thriller polityczny. Doskonale podkreślają to kompozycje Volkera Bertelmanna, któremu poprzednia kooperacja z Edwardem Bergerem – wspomniane już "Na Zachodzie bez zmian" – przyniosła Oscara. Jego muzyka zamiast sprzyjać kontemplacji, jakiej powinni oddać się kardynałowie, stopniuje napięcie i eksponuje towarzyszący przedstawionym wydarzeniom niepokój.
O inscenizacyjnej sprawności Edwarda Bergera najlepiej świadczy fakt, iż choćby sceny posiłków potrafi zmienić w polityczny spektakl. Zakulisowe działania kardynała Lawrence'a, skromnego sługi wypełniającego wolę Bożą, są z kolei wyjęte wprost z kina szpiegowskiego. Bohater wydaje się przez to duchowo spokrewniony z najlepszym agentem Jego Królewskiej Mości. To człowiek działający na specjalnej licencji, którego czyny mogą dosłownie zawrócić świat z krawędzi wojny lub – w razie niepowodzenia misji – pogrążyć go w chaosie. jeżeli producenci filmów o przygodach agenta 007 wciąż wahają się, komu powierzyć reżyserię "Bonda 26", powinni potraktować "Konklawe" jako znak od Boga.