Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jednym z uczestników Programu „Goście Radziwiłłów” był pisarz Jarek Skurzyński. Prezentujemy fragment powieści „Zły syn”, nad którą pracował w trakcie swojej antonińskiej rezydencji.
1
Jarek, syn Krystyny.
2
Matki uzależniają.
3
Jarek Skurzyński „Zrolowany wrześniowy Vogue”, Korporacja ha! art
Zmarła mi. Prawie dwadzieścia lat temu. Silna, uparta, zawzięta baba. Supergirl. Wyszła do sklepu. Po mleko i chleb. Zdążyła je kupić. Chleb wyturlał się z torby. Kiedy do niej przybiegłem, już nie reagowała. Nie mogłem się z nią pożegnać. Na początku nic nie czułem.
Nic. To dobra rzecz.
Może tylko lekkie rozdrażnienie. Niech to się już wszystko skończy. Niech wszyscy już wrócą do domów. Zostawią mnie samego.
Z kurwa niczym.
Bo na początku jest nic. Trudno, zmarła, odeszła, nie ma już jej. Nic nie czułem. Nic nie myślałem. Nic. Śmierć.
Może to nic już tak zostanie. W gruncie rzeczy śmierć nie jest taka straszna.
Ale później zaczyna się pierdolnięcie. Ja miałem tak po miesiącu.
Najpierw złość. Że mnie zostawiła. Kurwa!
Później radość. Że w gruncie rzeczy jest OK. Do niczego mi nie była potrzebna, ciągle tylko narzekała i gadała o swoich chorobach i tabletkach.
Ileż można o tym słuchać?
A na koniec wyrzuty sumienia, iż to przecież matka. Jak mogę tak myśleć? Kurwa!
Jestem zjebany, wyczerpany, chory.
I boję się spać sam w domu. Noc zawsze mnie przerażała, ale teraz, kiedy umarła, noc jest nie do przeżycia.
Nawet nie wiem, kogo się boję. Jej? Siebie?
Kogo?
Czego?
4
To był pierwszy października dwa tysiące trzeciego roku. Sprawdzam kalendarz w komórce, cofam lata aż do tamtego roku. Środa. Matka zmarła w środę. Środa? A wydawało mi się, iż to był piątek.
Przebudziłem się wcześnie rano. Po ósmej. Rzadko tak rano się budziłem.
Usłyszałem matkę w kuchni. Przyszła do pokoju i powiedziała, iż pójdzie do sklepu, bo nie ma mleka i chleba. Zapytałem, jak się czuje. Noga boli ją trochę mniej.
Poszła do tego sklepu, a ja zacząłem się golić. Usłyszałem dzwonek do drzwi, na twarzy miałem jeszcze sporą warstwę pianki do golenia.
Zdenerwowałem się, iż muszę ją zetrzeć. Wytarłem się ręcznikiem, poszedłem otworzyć drzwi.
To była dziewczynka. Powiedziała dzień dobry i iż pana mama upadła na chodniku.
Upadła?
Potknęła się?
Nie pamiętam szczegółów. Co nałożyłem? Czy wybiegłem w tym, czym byłem? Nie otwierałbym drzwi półnagi, na pewno przed otwarciem zdążyłem włożyć jakieś spodnie.
Zamknąłem drzwi na klucz?
Przy matce siedziała sąsiadka, trzymała jej głowę na kolanach.
Matka straciła przytomność.
Mamo! Mamo! Mamo!
Zapytałem, jak długo jest nieprzytomna, jak długo nie oddycha. Nie wiem jaka padła odpowiedz, stwierdziłem, iż może dojść do uszkodzenia mózgu, wywiązała się jakaś irytująca dyskusja, męski głos: tak gwałtownie się nie uszkadza mózg. Pomyślałem, iż jest kretynem.
Mamo! Mamo! Mamo!
Mamie wypłynęła łza.
Nie mogę sobie przypomnieć, czy miała otwarte czy zamknięte oczy. Jak mogę nie pamiętać takich rzeczy?!
Jej ciało nie oddychało. Zapytałem, czy wezwano karetkę.
Tak.
Nie wiem, co się stało z czasem. Nie wiem, ile trwało czekanie na karetkę. Nie wiem. Kiedy usłyszałem sygnał, pobiegłem, żeby ją poprowadzić, bo wjazd przed bloki mógł być skomplikowany. Machałem do kierowcy, żeby skręcił, gdzie ma wjechać, ale ten się postukał w głowę.
Pamiętam ten jego gest, ale nie wiem, dlaczego go wykonał.
Karetka zatrzymała się przy mnie. Krzyknąłem, iż matka mi umiera, a ten znowu popukał się w czoło.
Nie pamiętam dokładnej sekwencji wydarzeń. Nie jestem jak Joan Didion opowiadająca o śmierci swojego męża. Ona jest taka poukładana. I jest mi wstyd, iż pamiętam tak nieważne rzeczy z tamtych dni. Dzień przed pogrzebem poprosiłem brata matki, żebyśmy kupili parasol, bo gdyby miało padać na pogrzebie.
Parasol.
Pamiętam nawet, gdzie go kupiliśmy.
Czarny, długi, z hakowatym uchwytem.
Po śmierci matki chciałem spisywać testament. Bo wystarczy przecież wyjść po chleb i mleko, żeby nie wrócić już do domu. Większość mój zamiar spisywania testamentu odczytywali zupełnie inaczej. Myśleli, iż chcę się zabić. Gdyby tak było, miałbym głęboko w dupie spisywanie testamentu. Nie jestem przywiązany do rzeczy tak mocno, żeby przejmować się, co się z nimi stanie.
Mama już nie żyła, kiedy wnosiliśmy ją do karetki. Stwierdziła lekarka.
I nagle wszystkie te szczegóły śmierci wydają się być nieistotne. Co po nich, kiedy matka umarła już z głową na kolanach sąsiadki?
Nic mi po przypominaniu sobie tych szczegółów, kiedy uświadamiam sobie, iż nie mogłem się z nią pożegnać.
Ostatnie zamienione między nami zdania dotyczyły chleba i mleka.
W karetce ratowano ją przez trzy godziny. Około dwunastej przestali. Samochód bujał się na resorach, kiedy ratownicy wykonywali masaż serca.
Jak olbrzymia kołyska.
Otworzyły się tylne drzwi karetki i lekarka zapytała, czy mama przyjmuje jakieś leki?
Odpowiedziałem, iż nie. Szybko. Bez zastanowienia. Przecież matka była zdrowa.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, iż to nieprawda. Matka przyjmowała leki, które miały rozbić zakrzep w nodze.
I pamiętam, iż pobiegłem do domu po te leki.
Jarek Skurzyński „Lakier”, Wydawnictwo Granda
W jej żyłach było mnóstwo zakrzepłej krwi. Ratownikom udawało się przywracać ją do życia, po czym znowu umierała. Matka tamtego dnia umierała kilka razy. choćby nie wiem, ile odkładnie.
Nie wiem. Wyrażam się chyba niepoprawnie. Może tylko traciła przytomność? Tylko?
Może jak Didion powinienem poszukać prawidłowego języka i przeczytać poradniki medyczne, żeby dokładnie uchwycić moment jej śmierci? Co mi to da?
Lekarka otworzyła boczne okienko i powiedziała, żebym mówił do mamy. Może usłyszy mój głos.
Duże piersi mamy rozlały się na boki, a ratownicy uciskali miejsce między nimi. Jej ciało falowało.
A ja powtarzałem: mamo zostań ze mną. I iż w tym roku się będę bronił, tak na to czekałaś. Zostań ze mną.
Nie posłuchała. Była uparta i jak sobie coś wbiła do głowy, to nikt jej już nie mógł od tego pomysłu odwieść.
Była tam ze mną kuzynka mojej matki. Ktoś po nią zadzwonił do pracy, kiedy zorientował się, co się dzieje. Stała przy mnie, gdy prosiłem matkę, żeby mnie nie zostawiała. To ona zapytała później, czy zabiorą ciało.
Mnie by w ogóle takie pytanie przez myśl nie przeszło. Podobno pogotowie tego nie robi, ale oni zrobili wyjątek i zabrali ciało na pogotowie. Ciało.
Matka nagle stała się ciałem.
Lekarka powiedziała, żeby ciało odebrać jak najszybciej.
Ciało.
Skąd ja to wiem?
Pamiętam telefon do brata mojej matki. Dzwonię i mówię, iż mama zmarła. A on: żartujesz?
Nie.
Pamiętam, iż zapytałem kuzynkę mamy, który teraz nie odstępowała mnie na krok, co teraz będzie?
Co teraz będzie?
Będzie dobrze.
I z tamtego dnia już nic nie pamiętam.
Mąż kuzynki, mój chrzestny, pojechał na to pogotowie, gdzie zabrali mamę.
Ciało.
Załatwił firmę pogrzebową, żeby zabrali ciało.
Ciało.
Matka choćby dzisiaj nie jest dla mnie ciałem.
Takim ciałem.
W dzień pogrzebu nie padało. Parasol zgubiłem kilka lat później.
Zostawiłem go gdzieś. Szkoda mi go.
Od tamtej środy, jeżeli wybudzam się wcześnie rano, mam przeczucie, iż stanie się coś złego. Nie mam w domu też dzwonka do drzwi.