Górnik z pastorałem w dłoni. Franciszek Pieczka 1928-2022

tygodnikprzeglad.pl 2 lat temu

Potrafił zagrać każdego, ale gdyby miał wybór, wolałby role aniołów niż diabłów. Bo aktorstwo ma prowadzić ku dobru

Ślązakiem był do gruntu i Ślązakiem pozostał, mimo iż większość życia spędził w Warszawie. Urodził się w Godowie nad Olzą, u wylotu Bramy Morawskiej, przez którą od wieków wędrowali za chlebem wyrobnicy do śląskich kopalń. A ród Pieczków notowany jest tam w księgach parafialnych od XVIII w. Franciszka, szóste, najmłodsze dziecko górnika – często zresztą bezrobotnego – z góry przeznaczono do kopalni. Musiał zarabiać, żeby rodzina w najtrudniejszym okresie, na przednówku, miała bodaj na kawałek chleba omaszczony słoniną.

Frankowi jednak kopalnia nie pachniała. Nie dlatego, by bał się fizycznej roboty, nie… Ot, zaszedł epizod niby marginalny, a przecież przełomowy. Chłopak przeszedł na czeską stronę i tam, w miasteczku Zawada, zobaczył film „Znachor” z Kazimierzem Junoszą-Stępowskim. Zamurowało go! Kino go pochwyciło i nie chciało wypuścić. Ale nie jako biernego widza. Bo on zamarzył, iż będzie figurować na ekranie. Uciekał i, kiedy tylko mógł, za ostatnie grosze kupował bilet do kina, choć ojciec, który uważał, iż „kinematograf to świństwo i bezbożność”, próbował synowi pasem wyperswadować te fanaberie. I tak Franek za dnia karnie woził taczkami żwir przy regulacji Olzy, a wieczorem biegł na próby amatorskiego teatrzyku. A gdy fedrował w kopalni Barbara w Chorzowie, co było dla syna górniczej rodziny nieuchronne, podobnie jak pylica, którą wynosiło się z tej kopalni, po szychcie także stawiał się na amatorskie próby.

Student Pieczka deklasuje się

Wreszcie urwał się rodzinie wprost do warszawskiej szkoły teatralnej, gdzie sam Aleksander Zelwerowicz postawił mu zadanie: kandydat Pieczka ma powtarzać słowo miasto, ale tak, by za każdym razem brzmiało w nim coś zupełnie innego. Raz niech dudnią w nim echa przemysłowego molocha, a innym razem niech to miasto chichocze jak Los Angeles w weekend. Gdyby tylko biedny górnik z Godowa wiedział, jak się chichocze w Los Angeles… No ale trafił do akademika przy pl. Narutowicza, gdzie dzielił pokój z Wieśkiem Gołasem, Mietkiem Czechowiczem i Zdziśkiem Leśniakiem. Żeby jako tako się pokazać na mieście, kupili na spółkę jeden wyjściowy garnitur i wymieniali się nim przy co bardziej uroczystych okazjach.

Wszyscy adepci aktorstwa działali wówczas na pierwszej linii frontu ideologicznego, było więc nie do pomyślenia, by nie należeli do Związku Młodzieży Polskiej. Zwłaszcza ci ze zdrowym proletariackim rodowodem, tymczasem kolega Pieczka omal nie wyleciał i z ZMP, i ze studiów, gdy nie wykazał się „instynktem klasowym”. Na zebraniu koledzy z kierownictwa zdecydowali się szurnąć ze szkoły studenta Krzysztofa Chamca. Z powodu, iż doniósł na niego kolega, iż jest synem „jaśnie pana”, przedwojennego właściciela majątku na Wołyniu. Ów kolega był synem parobka pracującego w tym majątku i teraz nadarzyła mu się okazja historycznego rewanżu. Wszyscy koledzy – przestraszeni i zaszantażowani – podnosili rękę za. Wyłamał się tylko Pieczka, górnik z pochodzenia. Bo – jak tłumaczył – dlaczego chłopak ma odpowiadać za winy ojca, na pewno przebył stosowną ideologiczną reedukację i jeszcze w tym kierunku się wykaże. „Kolego, wy się deklasujecie! Rozumiecie? Zdradzacie swoją klasę społeczną!”, krzyczeli przełożeni ze związku, ale górnika o jak najbardziej słusznym pochodzeniu nie odważyli się ruszyć. Krzysztofa Chamca zresztą też nie.

Po egzaminie końcowym pierwszy angaż do teatru w Jeleniej Górze. A tam pierwsza rola – kierownika PGR, który walczy z wypaczeniami w trakcie kampanii buraczanej. I w trasę! Pakowało się wtedy parę dekoracji i obsadę aktorską do zdezelowanego autobusu i objeżdżało okoliczne remizy. Ale Franek Pieczka wraz z oddelegowanym tu również kolegą Gołasem przykładali się, o czym wieść dotarła do samej Warszawy. Padło zaproszenie do Teatru Narodowego, ale Pieczka miał już swój rozum. Doskonale wiedział, iż tam do czterdziestki będzie wyłącznie nosił halabardę, grzecznie zatem podziękował.

Zapachniała mu za to Nowa Huta z jej pozornie marginalnym teatrem, gdzie szlifowali umiejętności półamatorzy, np. Witek Pyrkosz, który do niedawna zarabiał na życie na posadzie szpitalnego intendenta. Tutaj także badał swoje możliwości wieczny epizodysta Ryszard Kotys, który pod koniec życia pozwoli się zapamiętać ze „Świata według Kiepskich”. Tymczasem Franciszek pilnie szlifował rzemiosło, co potwierdził choćby recenzent „Trybuny Ludu”: „Nie ma w jego grze żadnego »przeżywania« ani »bebechów«, wszystko powiedziane jest spokojnie, zwięźle, obiektywistycznie, zgodnie z duchem utworu”.

Czołgista bezradny wobec sztućców

Przyszły też pierwsze zaproszenia z filmu. Początkowo wydawało się, iż kino przejmie go na zasadzie zabawnego akcesorium – wstawia się takie często do drugiego planu, aby ożywić akcję. Wojciech Jerzy Has dał Pieczce w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (1964) rólkę opętanego przez demony, który gania kozy po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej udającej wzgórza Sierra Morena w Hiszpanii. Aktor nadawał się, ponieważ widz kwalifikował go od pierwszego spojrzenia: typ niedźwiedziowaty, sękaty, ludowy, ale równocześnie łagodny, na wskroś poczciwy. Ostatecznie takiego osiłka i poczciwinę oglądaliśmy w serialu o czterech pancernych.

Pieczka akurat świetnie sobie radził na deskach krakowskiego Teatru Starego w Krakowie, któremu dyrektorował wówczas Konrad Swinarski. I to on dał aktorowi, choć niechętnie, w 1965 r. półtoraroczny urlop „ze względu na występy telewizyjne”. Zresztą nie miał wyjścia – telewizja zażyczyła sobie Franciszka Pieczkę do obsady serialu o polskich czołgistach, którzy wyzwalają ojczyznę u boku żołnierzy Armii Czerwonej. Był bardzo potrzebny, ponieważ jako proletariusz ze Śląska miał stanowić przeciwwagę dla inteligencika Janka, wywodzącego się z wielkomiejskiego Gdańska, i to bynajmniej nie z szeregów klasy robotniczej.

Zagrał farsowo, na lekkim przerysowaniu, ale za to właśnie pokochała go publiczność, która na najrozmaitszych spotkaniach podsuwała mu talerz z jajkami, prosząc, aby wykonał swój słynny numer górnika z przodka, który nie umie się posługiwać sztućcami. Dzięki serialowi mało dotąd znany aktor stał się kimś w rodzaju bohatera narodowego. Choć po latach serial kwalifikowano nie jako sprawnie nakręcone widowisko telewizyjne, ale jako rodzaj „miękkiej propagandy”, aktorom zaś zarzucano, iż brali udział w wielkim historycznym kłamstwie adresowanym do milionów rodaków. Pieczka tłumaczył spokojnie, iż zagrał w „Pancernych”, ponieważ w tamtych latach niewyobrażalne było nakręcenie serialu o armii Andersa. Udziału w „Pancernych” się nie wypierał, podkreślał, iż dali mu „twarz i pieniądze”. Pocieszał się, iż skończyło się na 26 odcinkach, bo w planach były jeszcze jego wspólne eskapady z Barbarą Krafftówną w roli Honoraty, ale bez czołgu to już byłoby nie to.

Naiwniak obrotowy

Wydawało się, iż Pieczka nigdy poza te skromne ramy nie wyjdzie, a tu trafiła mu się rola w filmie „Żywot Mateusza” (1967) Witolda Leszczyńskiego. Tutaj również ten odklejony od świata niezgrabiasz z chatki nad jeziorem wędruje po polach i rozmawia z ptakami, z tym iż akcja nie toczy się na wsi rozumianej wąsko, cepeliowsko. Ta wieś bytuje ponad czasem. A Mateusz jest bardziej symbolem niż człowiekiem. To nawiedzony, jakby wprost wyjęty z franciszkańskiej legendy. Dla widowni kinowej było to całkowite zaskoczenie, bo z jednej strony drągal, który pręży muskuły, a z drugiej wieczny dzieciak z jego prostotą, nieśmiałością i liryzmem. Na tej nucie Franciszek Pieczka grał wiele lat: nie kompromitował swojego bohatera, nie ośmieszał go, raczej dosmaczał liryzmem i wdziękiem. Z własnym aktorstwem trochę trudno mu było się uporać. Mawiał: „Czasami myślę, iż aktorstwo to niemęski zawód. Taki psychiczny ekshibicjonizm. A jednocześnie czuję, iż tylko wcielając się w daną postać, mogę widzowi powiedzieć coś od siebie”.

I teraz zaczęły biec, jedna za drugą, role, w których stapiała się swojska ludowizna z nutą liryczną. Przeważało raz jedno, raz drugie. W „Perle w koronie” (1971) Kazimierza Kutza Pieczka to górnik dołowy, który trafia do powstania śląskiego wprost z kopalnianego chodnika, kilof zamienia na karabin. Do powstania idzie jak na szychtę.

Pewne rozwiązania Pieczka podpowiadał sam. Andrzej Wajda obsadził go w „Weselu” (1972) w roli Czepca, chłopa z podkrakowskich Bronowic, który gotów byłby biec z kosą na austriackich żandarmów. I Pieczka, żeby to było bardziej przekonujące, zaproponował, iż on tą kosą najpierw zetnie głowy kilku gęsiom, żeby wyrazić swój chłopski zapał do walki. Podobnie było, gdy Wajda dwa lata później przydzielił mu w „Ziemi obiecanej” rolę łódzkiego fabrykanta, który wybudował sobie pałac kapiący od złota. Muller po swoich cennych parkietach chadza boso, bo szkoda by mu było niebacznie je porysować. Żeby wzmocnić to nuworyszostwo, Pieczka wpadł na pomysł, iż wprawdzie będzie palił drogie cygaro, ale niedopałka nie wyrzuci, bo też mu szkoda; wsunie go cichcem do kieszeni.

Aktor Pana Boga

I wtedy w sztuce aktorskiej Franciszka Pieczki rozpoczął się kolejny rozdział. Aktor awansował na Pana Boga – albo na pokrewną figurę symboliczną. Takim był jego Tag z „Austerii” (1982) Jerzego Kawalerowicza. Pieczka zagrał starego, mądrego Żyda, który usiłuje zapanować nad chaosem, w jaki świat popadł z pierwszym dniem wojny z 1914 r. I to się ciągnęło. W „Konopielce” (1981) Witolda Leszczyńskiego zmienił się w Pana Boga przebranego za dziada proszalnego, który chodzi po wsiach Białostocczyzny zaraz po wyzwoleniu od Niemców i przypomina ludziom rozchwianym przez wojnę podstawowe prawdy. A także przestrzega, zapowiada wraz z nadejściem komunizmu czasy ostateczne: „O, do czego idzie?! Krowy będą się źrebili, kobyły cielili. Owieczki prosili… Chłop z chłopem spać będzie, baba z babą… Wilki latać będą, bociany pływać. Słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie… (…) Oszukaństwo, złodziejstwo, kurestwo… Sodoma i Gomora!”. No i wreszcie w „Quo vadis”

Kawalerowicza (2001) Franciszek Pieczka zagrał św. Piotra, który zdradza przedziwne pokrewieństwo z Janem Pawłem II.

I kiedy wydawało się, iż z tego piedestału już nie zejdzie, na powrót pociągnęło sędziwego aktora w stronę typów przaśnych. Nie tylko dla wyrobionych widzów miał postać Jańcia Wodnika (1993), wiejskiego dziwaka, który bytuje w mitycznej polskiej wsi, zakorzeniony tam i obrosły lokalnym mchem. A dla widza najpopularniejszego, takiego, który za młodu oglądał „Czterech pancernych”, Pieczka przechował gębę Stacha Japycza. To jeden z tych wioskowych mędrków, którzy w serialu „Ranczo”, przysiadłszy przed wiejskim sklepikiem z butelką mamrota w dłoni, osądzają sprawy tego świata. Na podobieństwo chóru z greckiej tragedii.

W jednej ręce wino owocowe, w drugiej pastorał – tak Pana Franciszka zapamiętamy.

Fot. Inpus East News

Idź do oryginalnego materiału