Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – recenzja filmu. Wehikuł czasu

popkulturowcy.pl 2 miesięcy temu

Od 3 lipca na Netflixie możecie obejrzeć 4. część kultowej komedii kryminalnej z Eddiem Murphym w roli głównej. Gliniarz z Beverly Hills po raz pierwszy pojawił się na srebrnym ekranie w 1984 roku. Od tamtego czasu doczekał się 2 kontynuacji, którymi widzowie przez wiele lat cieszyli się oglądając je na ekranach telewizorów. Czy kolejny sequel jest równie klimatyczny i zapadający w pamięć, co wcześniejsze produkcje?

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F już w pierwszych minutach przenosi widza w czasie. Upłynęło wiele lat, odkąd ostatni raz widzieliśmy postacie z 3 wcześniejszych filmów, a świat wokół nich niezaprzeczalnie się zmienił. Mimo to ekranizacji udało się uchwycić ducha oryginalnej serii i na nowo rozbudzić miłość do tych ekscentrycznych, zabawnych i rozczulających bohaterów z lat 80. i 90. Do Beverly Hills powrócił nie tylko niezastąpiony, rozbrajający Eddie Murphy. Pojawili się również Judge Reinhold jako Billy Rosewood, John Ashton jako John Taggart, Paul Reiser w roli Jeffreya Friedmana i Bronson Pinchot jako Serge. Zobaczenie ich po tylu latach w znanych i lubianych kreacjach z pewnością ucieszy każdego fana serii. Szczególnie iż chociaż przybyło im zmarszczek, siwych włosów i tatusiowych brzuszków, wciąż są mistrzami w tym, co robią.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Świat dookoła może i się zmienił, ale Axel Foley pozostał sobą – takim, jakim wszyscy go kochaliśmy. Wciąż tak samo ekstrawagancki, chaotyczny i diabelnie dobry w swojej robocie, Axel nagina zasady, bajeruje i wychodzi z opałów z wielkim uśmiechem na ustach. Film jednak nie skupia się jedynie na pozytywnych aspektach życia naszego gliniarza. Pojawia się również element rodziny, a konkretniej córki Axela, z którą ten od lat nie ma kontaktu. Zmienia się, to gdy mieszkająca w słonecznym Beverly Hills Jane (Taylour Paige) angażuje się w sprawę zabójstwa policjanta. Po tym, jak podejmuje się udowodnienia w sądzie, iż jej klient został wrobiony, jej życie zostaje zagrożone.

Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Billy Rosewood, wieloletni przyjaciel Axela, postanawia poinformować go o jej kłopotach. Czy Jane będzie w stanie odłożyć na bok żal do brawurowego, ale i wiecznie nieobecnego ojca, i współpracować z nim przy rozwiązaniu tej sprawy? Nawigowanie relacji z córką okazuje się dla Axela o wiele trudniejsze niż wodzenie za nos kryminalistów, ale nie byłby on sobą, gdyby z upartością maniaka nie próbował postawić na swoim.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Ta komedia z pewnością celuje we wzbudzenie w widzu nostalgii. Znajdziemy w niej mnóstwo nawiązań i żartów w klimacie oryginalnej serii. Film zaznacza, iż wiele rzeczy, które wcześniej uchodziły wszystkim na sucho, teraz są niedopuszczalne, ale dla Axela nie zmieniło się nic. Wciąż tak samo niepoprawny, zuchwały, a przy tym przezabawny, udowadnia, iż choćby dzisiaj można łamać zasady, jeżeli tylko robi się to dobrze. Być może jednak przemawia przeze mnie ta wspomniana powyżej nostalgia. Być może daje się ponieść emocjom, ale uważam, iż ta kontynuacja trzyma poziom. Jest Eddie Murphy, są pozostali kluczowi aktorzy z poprzednich części, można się pośmiać, można pozachwycać, z jaką łatwością Axel Foley roluje kolejnych gangsterów i skorumpowanych gliniarzy. A przy tym jeszcze łatwo jest zapomnieć, iż od pierwszego Gliniarza z Beverly Hills minęło aż 40 lat.

Mimo to nie wszystko w tym filmie gra tak, jakbyśmy tego chcieli. Znajdziemy tu dużo akcji, humoru i Eddiego Murphy’ego w najlepszym wydaniu. Jednak choćby najlepsi aktorzy nie są w stanie naprawić przerysowanego, odrobinę za mocno odrealnionego i oczywistego zakończenia intrygi kryminalnej. Kulminacyjny moment, mimo powagi sytuacji, wzbudza raczej śmiech przez wymuszone efekciarstwo i sztuczność. jeżeli podejdziemy do tej ekranizacji z dystansem i obejrzymy ją przez różowe okulary lat 90., to może się podobać. Osobiście uważam jednak, iż można to było zrobić lepiej.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Fala remake’ów i kontynuacji kultowych serii filmowych zdaje się nie mieć końca. Studia zarzucają nas wznowieniami i uderzają w naszą nostalgię, by zgarnąć łatwe pieniądze. Nie da się ukryć, iż Gliniarz z Beverly Hills to kolejny taki przypadek. I choć rzeczywiście bawiłam się przednio, choć muzyka z tamtych produkcji rozgrzała moje serce, a bohaterowie sprzed lat wywołali uśmiech, zastanawiam się, czy już tylko to nam pozostało? Czy będziemy już tylko odgrzewać głośne serie, zamiast produkować nowe kultowe filmy?

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F nie jest wybitny i nie jest też niestety tak dobry jak jego poprzednicy. Jest za to dobrą kontynuacją, a Eddie Murphy jest tak magnetyczny i niesamowity jak zawsze. Z pewnością wiele osób z chęcią wsiądzie do tego wehikułu czasu i ponownie odwiedzi słoneczne Beverly Hills. Pytanie tylko, czy bawimy się na tym tak dobrze, bo rzeczywiście jest to dobre, czy tylko tęsknimy za kinem dawnych lat.


Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Netflix

Idź do oryginalnego materiału