Glass Animals – I Love You So F***ing Much – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 1 miesiąc temu

Łagodne, ale dynamiczne brzmienie Glass Animals powoli sączyło się w uszy słuchaczy za sprawą singli promujących czwarty album studyjny zespołu. Po oczekiwaniu, płyta I Love You So F***ing Much jest wreszcie dostępna od piątku.

Mam wrażenie, iż kiedy zabieram się za recenzje albumów, zawsze mówię, iż słucham płyty na okrągło w dany weekend. No cóż – nie wszystkie krążki przetrwały próbę czasu, ale im bardziej się nimi zachwycam, tym na dłużej zostają. Naturalnie też każdy ma też zestaw albumów, które nigdy nie znikają i towarzyszą nam codziennie. Glass Animals wczepiło się w moje słuchawki za sprawą płyty Dreamland, ale I Love You So F***king Much dotrzymuje jej kroku.

Przede wszystkim, jest to płyta utrzymana w charakterystycznym klimacie zespołu. Glass Animals świetnie balansuje spokojne tony wraz z delikatną barwą głosu z bardziej intensywnymi momentami utworów. Taka dynamika zawsze się dobrze sprawdzała i tak samo wypada też na najnowszym albumie. Mimo iż wszystkie utwory są utrzymane w podobnej stylistyce, próżno szukać momentu przestoju. Stale coś się dzieje, czy to w wokalach czy w instrumentach, a każda piosenka ma jakiś drobny wyróżniający ją element.

Album rozpoczyna się delikatną gitarą akustyczną w utworze Show Pony, który gwałtownie wskakuje w bardziej energiczne rytmy. Klimatyczne otwarcie płyty kontynuuje kilka dynamicznych piosenek, na które składa się pierwsza połowa krążka. Powtarzające się proste refreny gwałtownie wpadają w ucho i balansują zwrotki pełne zmiennych elementów. Kolejne utwory, whatthehellishappening? oraz Creatures in Heaven to udane budzenie napięcia na przemian z rozluźnieniem. Dzięki temu piosenki są płynne, a uwaga słuchacza nierozproszona.

Natomiast druga połowa płyty jest nieco bardziej stonowana. Wciąż utrzymana w podobnej zmiennej dynamice, jest jednak spokojniejsza i powolniejsza. Od piosenki How I Learned To Love A Bomb muszę przyznać, za każdym razem moja uwaga zaczynała się powoli rozpraszać. Pociągające wcześniejsze utwory nieco przyćmiewają koniec albumu – wciąż przyjemny, ale zbyt spowolniony. Zupełnie jakby fragmenty utkwiły w głowie zbyt mocno, więc spokojniejsze piosenki wypadają przy nich bladziej. Mimo wszystko jest to jednak potrzebna zmiana klimatu, która zapobiega poczuciu jednakowych piosenek.

Zastanawiam się jednak, na ile ta spójność nie jest jednak bezpiecznym wyborem artystycznym. Nie umniejszając konkretnym utworom – to wszystkie jest już sprawdzone brzmienie, któremu absolutnie nic nie można zarzucić. Oczywiście jest to element charakterystyczny dla zespołu. Gdzie jednak podział się pazur z poprzedniej płyty, również udanej, ale też diametralnie innej? Co jest, a co mogło być, to nie do końca odpowiednie pytanie, ale liczyłam na lekkie chociaż eksperymenty, jakiś interesujący dodatek. I choć mamy co znane i lubiane, to czegoś jednak zabrakło.

Glass Animals ze swoim unikatowym stylem tworzy bardzo spójne brzmieniowe płyty. Piosenki z I Love You So F***ing Much na pierwszy rzut oka mogą wydawać się wręcz zbyt do siebie podobne, ale jest to ulotne wrażenie. Każdy utwór ma w sobie coś ciekawego, a przeplatane z wyciszeniem mocne momenty czynią album bardzo przyjemnym. Chociaż druga połowa płyty ustępuje nieco pierwszej, żywszej części, jest to wciąż bardzo udana całość.

Fot. główna: The Rolling Stone.

Idź do oryginalnego materiału