Pierwsze głosy na temat sequela do kultowego „Gladiatora” pojawiły się już po premierze pierwszej części w 2000 roku, jednak z biegiem lat fani zaczęli tracić na niego nadzieję. Reżyser Ridley Scott zrealizował ponad 20 innych projektów, zanim wywiązał się z obietnicy kolejnego filmu o starożytnych rzymskich wojownikach. Czy warto było czekać na niego dwadzieścia cztery lata?
Wielka premiera filmu „Gladiator II” odbyła się 18 października w Los Angeles. Choć do polskich kin trafił niemal miesiąc później, cieszy się ogromną popularnością również w naszym kraju – w pierwszy weekend zarobił aż 1,8 miliona dolarów. Czy mamy do czynienia jedynie z powtórką sukcesu pierwszej części, czy może z zupełnie świeżym spojrzeniem na znaną historię? Jak film został przyjęty przez fanów oryginału, a jak przez nowych widzów?
Fabuła produkcji osadzona jest 16 lat po wydarzeniach z pierwszej części i skupia się na dwóch bohaterach. Pierwszym z nich jest Hanno (Paul Mescal) – młody mężczyzna mieszkający w Afryce, który po najeździe Rzymian trafia do niewoli i zostaje zmuszony do walki w Koloseum. Napędzany gniewem po śmierci żony, postanawia zemścić się na swoich oprawcach. Drugą kluczową postacią jest Macrinus (Denzel Washington) – bogaty obywatel Rzymu, zajmujący się wykupywaniem gladiatorów i wystawianiem ich do walk. Choć sam kiedyś był niewolnikiem, teraz obraca się w elitarnym towarzystwie. To właśnie on dostrzega potencjał Hanno i postanawia w niego zainwestować, licząc, iż odkrył nowego mistrza areny w Koloseum.
Arena osobowości?
Po seansie trudno oprzeć się wrażeniu, iż Paul Mescal ma na swoim koncie bardziej imponujące role, a w „Gladiatorze II” zabrakło mu przestrzeni, by w pełni zaprezentować swoje umiejętności. Po niezwykłych występach w „Aftersun” i „All of Us Strangers” jego kreacja w filmie Ridleya Scotta wydaje się nieco płaska. Hanno, bohater grany przez Mescala, cierpi na brak charyzmy, co utrudnia widzom zaangażowanie się w jego historię. Z kolei Denzel Washington jest zdecydowanie jedną z najmocniejszych stron filmu. Jako Macrinus, aktor o ugruntowanej pozycji w Hollywood, kradnie niemal każdą scenę. Jego rola jest niezwykle wiarygodna, a połączenie interesującego pomysłu scenarzysty ze świetnym castingiem daje doskonały efekt. Washington bawi się formą, doskonale czuje swojego bohatera, a momentami lekko przerysowana gra dodaje uroku jego kreacji. Aktor błyszczy na ekranie — dosłownie, jego bohater jest miłośnikiem biżuterii, i w przenośni, a każda scena z jego udziałem sprawia, iż trudno jest oderwać od niego wzrok.
W pozostałych rolach możemy oglądać między innymi Pedro Pascala, Connie Nielsen i Josepha Quinna, którzy ze zręcznością tchnęli życie w swoich bohaterów, chociaż ich czas na ekranie był nieco krótszy. Nielsen, jako jedna z niewielu członkiń obsady występujących zarówno w pierwowzorze, jak i kontynuacji, wciela się w Lucillę – córkę cesarza Marka Aureliusza, będącą swoistym łącznikiem między historiami obu filmów. Niestety, jej rola w „Gladiatorze II” jest dość marginalna, pozostawiając pewien niedosyt.
Jednakże mimo licznych znanych nazwisk zarówno w obsadzie, jak i za kamerą, produkcji daleko do perfekcji. Co więcej, fan pierwszego „Gladiatora” mógłby zauważyć, iż sequel również nie dorównuje poprzedniej odsłonie. Jest to tym bardziej zaskakujące, iż pod względem fabularnym oba filmy są do siebie bardzo podobne. Rodzi się pytanie: dlaczego powtórzone schematy z pierwowzoru nie wywołują już takich emocji jak kiedyś?
Technologiczny zawrót głowy
Pierwszy „Gladiator” był powiewem świeżości – wyjątkowym dziełem, które wyróżniało się na tle innych produkcji. Historia i sposób jej przedstawienia okazały się strzałem w dziesiątkę, co zapewniło filmowi ogromny sukces. Po 24 latach widzowie wracają do kin, by obejrzeć niemal ten sam film, ale z mniej charyzmatycznym głównym bohaterem i większą liczbą fabularnych niedociągnięć. Niestety, w „Gladiatorze II” brak spójności przyczynowo-skutkowej jest często przykrywany efektownym widowiskiem, które Ridley Scott potrafi dostarczać.
Na ekranie zobaczymy dwie spektakularne bitwy morskie, widowiskową scenę oblężenia miasta oraz kilka dobrze zrealizowanych choreografii walk gladiatorów. Mimo to, kwestie techniczne filmu pozostawiają wiele do życzenia, a największą bolączką jest CGI. Sceny, które w pierwowzorze kręcono z udziałem statystów i rzeczywistych rekwizytów, w sequelu zostały zastąpione efektami komputerowymi, co często rzuca się w oczy. Problem szczególnie widoczny jest w sztucznych teksturach niektórych budynków w tle czy w scenie, w której bohater Paula Mescala walczy z komputerowo wygenerowanymi małpami.
Pod tym względem widz może odnieść wrażenie, iż twórcy poszli na łatwiznę. Wszystko, co można było dodać w postprodukcji, zostało dodane właśnie tam, a na planie ograniczono się do minimum niezbędnych ujęć. Po tak wyczekiwanej produkcji, dysponującej ogromnym budżetem, widzowie mieli prawo oczekiwać dopracowanych efektów komputerowych oraz większej liczby scen będących wynikiem rzeczywistej współpracy reżysera z aktorami na planie.
Drugi „Gladiator” nie jest jednak złą produkcją i z pewnością znajdzie swoją grupę odbiorców, dla których będzie idealnym wyborem. Kluczem do dobrej zabawy podczas seansu jest podejście czysto rozrywkowe, bo w tym kontekście film doskonale spełnia swoją rolę. Ogląda się go przyjemnie, a te 148 minut wcale się nie dłuży. Kilka interesujących scen walki oraz interesujące interakcje między niektórymi bohaterami sprawiają, iż seans „Gladiatora II” może być naprawdę przyjemny. Zdystansowany widz z pewnością doceni najnowsze dzieło Ridleya Scotta.
Zofia WOJEWODA