Ghost Story

filmweb.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: plakat


Jeśli stare domy faktycznie bywają przestrzeniami duchowych nawiedzeń, to mieszkają w nich półprzezroczyste wcielenia nas samych, nie żadnych tam zmarłych przed laty poprzednich lokatorów. Poukrywane w sękach drewnianych paneli, niedomykających się półeczkach, gęstych splotach dywanów i zawilgniętych wybrzuszeniach farby na ścianach, okazjonalnie wychodzą, żeby nam o czymś przypomnieć, pozwolić zachować coś na dłużej. W "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej", zachwycająco kameralnym debiucie Emi Buchwald, zjawy zamiast rozmytym kształtem są stłumionym dźwiękiem, głosem dochodzącym z przeszłości. W prześlizgującym się po kolejnych pomieszczeniach mastershocie z początku wyraźnie słyszymy, jak chichoczą i szepczą do siebie nawzajem. Pokoje stoją jednak puste. Poza brzmieniem wspomnień nikogo w nich nie ma.

Wbrew tytułowi, w mieszkaniu na Dobrej duchy były jednak od zawsze, wprowadzając się i wyprowadzając wraz z kolejnymi właścicielami – przymknięcie oczu w trakcie seansu pozwala mi wyobrazić sobie spokój, z jakim pakują walizki, zanim na zawsze rozpuszczą się w powietrzu. Stworzone z ektoplazmy, białego prześcieradła albo – jak woli Buchwald – sumy naszych nieprzepracowanych problemów, chowały się w domowe zagłębienia i trwały tak równolegle do żyć spokojnie toczonych przez lokatorów. O ich nieprzerwanej obecności wiemy z przysłuchiwania się dialogowi rozpisanemu na cztery dominujące film partie: Janę (Karolina Rzepa), Franka (Tymoteusz "Szczyl" Rożynek), Nastkę (Izabella Dudziak) i Benka (Bartłomiej Deklewa). Znajdujące się w centrum opowieści rodzeństwo warszawskich dwudziestoparolatków różni się w interpretacji metafizycznych zjawisk w ich rodzinnym mieszkaniu, tak samo, jak różni się adekwatnie we wszystkim innym.

  • Stowarzyszenie Filmowców Polskich
  • Canal+ Polska
  • Mazowiecki i Warszawski Fundusz Filmowy
  • Studio Munka
  • FixaFilm
  • Dreamsound


Opisowi tych charakterologicznych kontrastów instynktownie poświęciłbym tu teraz cały akapit, ale czuję, iż zepsułbym tym samym wrażenie, o które z taką pieczołowitością dba reżyserka. Siła narracji "Duchów" kryje się bowiem w stopniowym zapoznawaniu jej bohaterów przez widza: empatycznym podchodzeniu coraz bliżej, uważności na przejawy kryzysów, pęknięcia i zawsze nieprzypadkowe słowa, które próbują je jakoś uchwycić. Swoją metodą prowadzenia filmu nie fabułą, a ciągnącymi nas za rękę postaciami, Buchwald osiąga tak rzadkie w polskim kinie wrażenie nawiązania jakiejś autentycznej bliskości z sylwetkami na ekranie. W mieszkaniu na Dobrej jesteśmy gośćmi, którzy z szacunku chcą zdjąć buty w przedpokoju, wsłuchać się w wartki ciąg bratersko-siostrzeńskich spraw i stopniowo zżyć z ich losami, być obok nich.

Buchwald nie jest jednak zainteresowana obserwacją w statycznej próżni. Zamiast tego, by pokazać rodzinne dynamiki w ruchu, zaprasza nas na herbatę do mieszkania na Dobrej, z którego cały czas ktoś wychodzi, ktoś inny wchodzi. Swój film decyduje się opowiedzieć w dwunastu rozdziałach, ciągle zmieniających fokus z tego na tamtą, z tamtej na tego; raz krótszych, raz dłuższych, jak wspomnienia zachomikowane na lata w pamięci. Czasem zmieści się w nich pełny kontekst i wnioski, czasem wyłącznie mgnienie, zastygły obraz wspólnego słuchania muzyki w pędzącym samochodzie, z jakiegoś powodu już na zawsze istotny i cenny. I chociaż reżyserka zarzeka się, iż struktura jej debiutu tylko przypadkiem kojarzy się z "Najgorszym człowiekiem na świecie" Joachima Triera (filmem, którego Buchwald nomen omen choćby nie lubi), a inspiracji szukała gdzie indziej (m.in. w losach rodziny Glassów z kart opowiadań Salingera), bliskość tej nowej skandynawskiej wrażliwości jest w "Duchach" nie do przecenienia. Gdy na początku filmu Nastka biegnie przejęta ulicami warszawskiej Woli, widzę w niej coś z granej przez Renate Reinsve Julie przemierzającej zatrzymane w czasie przestrzenie Oslo. Mimo setek kilometrów różnicy, łączy je zagubienie w relacjach, których potrzebują jakby wbrew własnym intuicjom.

Przysłuchując się filmowym rozmowom – oszczędnym w słowa, a jednak zaskakująco pełnym w znaczenia – porównania jedynie się mnożą. W wyczuleniu na scenopisarski detal, oddający w dialogu prawdziwy rytm współczesnych dyskusji, Buchwald blisko jest do innego Norwega, Daga Johana Haugeruda. W ostatnich latach tylko w jego trylogii miłosnej ("Seks", "Sny o miłości" i "Miłość") słyszałem podobnie rozgadany miks niezręczności i dojrzałości; plączącego się języka i empatycznej motywacji, by jak najprecyzyjniej zakomunikować komuś swoje potrzeby i problemy. Te rozmowy to zresztą jedynie symptom daru obserwacji, reżyserskiej czutki pokoleniowej. Buchwald organicznie rozumie małe kryzysy młodych dorosłych, urastające do rangi dylematów pierwszego planu. Film łapie ich w chwilach bezradności, pozwalających śledzić wzajemne reakcje na problemy każdego z osobna i kreślić w ten sposób fascynującą siatkę emocjonalnych oddziaływań. Różnice tych reakcji zagnieżdżone są w rozbieżnych stylach przywiązania – cytowana w filmie neopsychologiczna teoria opracowana przez Johna Bowlby’ego wyróżnia w tym zakresie cztery typy: bezpieczny, unikający, lękowy i zdezorganizowany. Bohaterowie Buchwald tak dobrze mieszczą się w charakterystykach każdego z nich, iż aż trudno uwierzyć, by mogła wychować ich rada i kara tych samych rodziców.

  • Stowarzyszenie Filmowców Polskich
  • Canal+ Polska
  • Mazowiecki i Warszawski Fundusz Filmowy
  • Studio Munka
  • FixaFilm
  • Dreamsound


Dowody pokrewieństwa są tymczasem porozsiewane gdzie indziej; czasem to zrozumienie tam, gdzie nikt by się go nie spodziewał, innym razem wyrywkowa znajomość swoich stanów i – co ważniejsze – sposobów ich przełamania. Rodzeństwo łączy też wspólne sedno dylematów, na które potrafią tak różnie reagować: nieustające poczucie dziwacznego zawieszenia "pomiędzy". Bohaterowie "Duchów" są w tym zawieszeniu dogłębnie warszawscy, ale daleko im do stereotypu warszafki; nie współtworzą stołecznej estetyki konsumpcji, ale są dziećmi miasta w ciągłej budowie, poszukującego swojej nowej tożsamości tu i teraz, z dala od ran przeszłości. Być może właśnie dlatego obrazu rodziców nie uświadczymy w filmie choćby przez sekundę – tak samo jak duchy, ich wpływ pozostaje niewidoczny, przynależy do innego porządku.

Ostatecznie chodzi o to, żeby w mieszkaniu na Dobrej panował spokój, a nie przygnęba. By to osiągnąć, bohaterowie Buchwald będą musieli spróbować spojrzeć na problemy w nowy, dopiero poznawany przez nich sposób: nie jak na duchy przeszłości, a raczej obłoki przepływające miarowo po niebie. Reżyserka nie pozostawia złudzeń – to nigdy nie była robota dla jednej zafiksowanej czachy. "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej" znajduje w tym celu nieoczywiste ukojenie w relacjach, w które jest się uwikłanym nie z wyboru, a raczej w efekcie ściszonego chichotu metafizyki, łączącej istnienia tak, a nie inaczej. Ale może w jej działaniach kryje się jakaś logika? Może to właśnie duchy pochowane po szafkach i szufladach sprawiły, iż życia Jany, Franka, Nastki i Benka wciąż pozostają komplementarne, zmieniając swój kurs pod wpływem siły wzajemnego oddziaływania, bezsilnych popchnięć i czułych pociągnięć? "Małe stawki, wielkie emocje" – mówi o swoim filmie Emi Buchwald, podsumowując wyjątkowy na tle polskiego kina nastrój "Duchów"; produkcji jak emocjonalny monolog przyjaciółki, w którym żywy, osobisty problem, rozładowujący żart i świadomość pełnego zrozumienia tworzą razem wreszcie coś namacalnego. Reżyserka, nachylając się do widza i ściszając głos, zaprzyjaźnia nas ze swoimi bohaterami właśnie poprzez tę skalę – jakby dopiero z pomocą kameralnego opowiadania o życiowej bieżączce mogła wydobyć pełną, prawdziwą wagę spraw najważniejszych.
Idź do oryginalnego materiału