"Tulsa King" odniósł nadspodziewanie duży sukces, za którym stoją Taylor Sheridan i Sylvester Stallone. Pierwszy jest jedną z najbardziej wpływowych osób w amerykańskiej telewizji i czegokolwiek się dotknie, zamienia w złoto (od "Yellowstone" po "Special Ops: Lioness"). Drugiego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Popularny Sly błyszczał dotąd w kinie hollywoodzkim i dopiero teraz rozgościł się na małym ekranie. Jego naturalna charyzma i szorstka ekspresja zostały bezbłędnie wykorzystane w gangsterskiej opowieści, która toczy się współcześnie, ale przywołuje ducha lat 80. i 90. W postaci Dwighta "Generała" Manfrediego odbijają się inne ważne role Stallone’a i trudno oprzeć się wrażeniu, iż "Tulsa King" ma przede wszystkim umocnić legendę aktora. Czy serial jest adresowany tylko do jego wiernych fanów i widzów patrzących z nostalgią na klasykę kina akcji? Niekoniecznie. W pierwszym sezonie Sheridanowi i jego współpracownikom udało się połączyć czystą gatunkową rozrywkę z krytyką mafijnego świata oraz autentyczną powagę z komizmem. Efekt nie był może rewolucyjny, ale przynajmniej odświeżający. Jak na tym tle wypada kontynuacja?
Dwighta spotykamy w areszcie, ale spokojnie, nie zabawi tam długo. Wyjdzie za kaucją i będzie musiał oczyścić się z zarzutów. Na horyzoncie pojawiają się jednak inne problemy. Bohater chce rozszerzyć swoją działalność w Tulsie i planuje kupić farmę wiatrową, aby uprawiać i sprzedawać marihuanę na większą skalę. Jego wizja niespecjalnie podoba się Calowi Thresherowi (Neal McDonough), który jest lokalnym monopolistą w tym biznesie. Thresher dodatkowo układa się z chińską triadą, a jej szef Jackie Ming (Rich Ting) odegra istotną rolę w całym konflikcie. Co gorsza, mafiosi z Kansas City, którym przewodzi Bill Bevilaqua (Frank Grillo), zaczynają upominać się o wpływy w Tulsie. Ich pretensje i żądania wędrują do Nowego Jorku, gdzie Charles "Chickie" Invernizzi (Domenick Lombardozzi) próbuje zająć miejsce ojca. Sfrustrowany gangster zrobi wszystko, by Manfredi okazał mu szacunek i uznał zwierzchnictwo mafijnej rodziny. Dwight będzie musiał ruszyć na wojnę, ale kompani, których wokół siebie zgromadził, nie zostawią go samego.
Kiedy piszę o wojnie, wyobrażacie sobie pewnie stosy trupów, krwawe jatki i akty bestialskiej przemocy. Jak na dobry serial gangsterski przystało. Tymczasem spór między Manfredim i jego wrogami przypomina raczej podchody niż regularną walkę, a groźby i ostrzeżenia słyszymy częściej niż świst kul. Twórcom brakuje inwencji lub odwagi, żeby zainscenizować parę bardziej efektownych strzelanin i rozpętać na ekranie prawdziwą burzę. Największe napięcie towarzyszy męskim rozmowom i twardym negocjacjom, które nie są zbyt atrakcyjne wizualnie i nie zastąpią dynamicznych scen akcji. Skoro pierwszy sezon skupiał się na początkach Dwighta w Tulsie, drugi powinien rozgrzać fabularny silnik i zabrać nas na szybką ekscytującą jazdę po mieście. Historia toczy się jednak zaskakująco leniwie, zachowując balans między wątkami obyczajowymi i gangsterskimi. Obok ujmującej relacji bohatera z córką (Tatiana Zappardino) i wnukami, wagę zyskuje jego romantyczna więź z Margaret (Dana Delany), charakterną właścicielką stadniny. Dwight dalej jest komicznie staroświecki i ma konserwatywne podejście do kobiet, ale widzimy, jak w kilku momentach pęka i ujawnia swoje delikatniejsze oblicze. Nie tylko mafijne porachunki mu w głowie; chce być kochany i mieć najbliższych tuż obok siebie.
Odwrotnością "Generała" wydaje się Thresher, którego zaloty nieprzypadkowo odrzuca Margaret. Biznesman widzi pieniądze i interesy zamiast ludzi, co świetnie obrazuje jego pozorna życzliwość wobec Armanda (Max Casella). Stopniowy dostrzegamy, iż potentat nie do końca rozumie zasady brudnej przestępczej gry i niezdarnie próbuje udowadniać swą dominację. Najciekawiej wypada zaś wątek Tysona (Jay Will), kierowcy Dwighta, który podążą za gangsterskimi ambicjami. W poprzedniej serii bohater wprowadzał sporą dawkę komediowej energii, a jego rozmowy z Manfredim uświadamiały międzypokoleniowe różnice i odklejenie bossa od współczesności. Teraz Tyson staje na rozdrożu i boleśnie doświadcza konsekwencji swojej pracy, która może wpływać także na bezpieczeństwo jego rodziny. Wyluzowany i niedojrzały chłopak zmienia się na naszych oczach w zranionego mężczyznę z bronią w ręku. Twórcy nie komentują jego wyborów; moralne sądy zostawiają po naszej stronie.
Poza tym, w drugim sezonie aż roi się od nowych postaci i tropów. Większości z nich nie udaje się jednak odpowiednio wykorzystać. Za dobry przykład niech służy Joanne (Annabella Sciorra), siostra Dwighta, która teoretycznie mogłaby stać się jedną z najistotniejszych bohaterek i pomóc w zgłębianiu trudnej przeszłości brata. Niestety nic podobnego się nie dzieje, a jej silne związki z "Generałem" prawie w ogóle nie interesują twórców. Gdyby chodziło o któregoś z podwładnych gangstera, dziwiłbym się mniej, ale nagła wizyta Joanne powinna odcisnąć mocniejsze piętno na fabule. Odrobinę lepiej zostają zarysowani antagoniści, choć ich liczba sprawia, iż trochę rozmywa się dramaturgiczna stawka. Dwight mierzy się z tyloma przeciwnikami naraz, iż czasami nie wiadomo, kogo mamy się rzeczywiście obawiać. Prócz Threshera, swoje cele realizują temperamentny Bevilaqua i psychopatyczny Ming, który nieoczekiwanie wyrasta na najczarniejszy charakter. "Tulsa King" pokazuje, iż w najbliższych latach Chińczycy mogą zastąpić Rosjan jako etatowych złoczyńców w amerykańskiej popkulturze. Bevilaqua jeszcze kalkuluje, myśli o ryzyku i nie zawsze ulega silnym emocjom, a Ming jest bezlitosny i nieobliczalny. Przy wspólniku Threshera blednie choćby "Chickie", który – jak pamiętamy – zabił swojego ojca. Gorzej, iż scenarzyści nie szukają żadnego sposobu, aby zniuansować postać narwanego i butnego mafiosa. Jego gesty i odzywki robią się zwyczajnie nudne i przewidywalne, a nowojorskie sekwencje ocierają się o gatunkowe klisze.
Na korzyść serialu działają finałowe odcinki, gdy akcja nabiera tempa i rozmachu oraz dochodzi do kilku efektowanych przetasowań fabularnych. "Tulsa King" jest wtedy najbliżej spełnienia obietnicy o brutalnej mafijnej sadze, w której wszyscy przypominają pionki na szachownicy i mogą nagle wypaść z gry. Ostatnia scena zapowiada jednak nowy kierunek dla historii Manfrediego, jakby twórcy chcieli zatrzymać naszą uwagę na kolejne miesiące. Głośno mówi się o realizacji trzeciego i czwartego sezonu, ale zastanawiam się, czy oryginalne pomysły nie wyczerpały się już na tym etapie. Nie da się wiecznie eksploatować wizerunku Stallone'a (który fachowo spełnia swoje zadania) i kilku prostych gangsterskich schematów. Trzeba szukać świeżych rozwiązań, pogłębiać rysunek drugoplanowych postaci i trochę gwałtowniej wstrząsnąć widzami. Może nadeszła pora, by zajrzeć poza granice Tulsy? To miasto robi się trochę za ciasne dla Dwighta i dla serialu niepozbawionego ambicji.
Dwighta spotykamy w areszcie, ale spokojnie, nie zabawi tam długo. Wyjdzie za kaucją i będzie musiał oczyścić się z zarzutów. Na horyzoncie pojawiają się jednak inne problemy. Bohater chce rozszerzyć swoją działalność w Tulsie i planuje kupić farmę wiatrową, aby uprawiać i sprzedawać marihuanę na większą skalę. Jego wizja niespecjalnie podoba się Calowi Thresherowi (Neal McDonough), który jest lokalnym monopolistą w tym biznesie. Thresher dodatkowo układa się z chińską triadą, a jej szef Jackie Ming (Rich Ting) odegra istotną rolę w całym konflikcie. Co gorsza, mafiosi z Kansas City, którym przewodzi Bill Bevilaqua (Frank Grillo), zaczynają upominać się o wpływy w Tulsie. Ich pretensje i żądania wędrują do Nowego Jorku, gdzie Charles "Chickie" Invernizzi (Domenick Lombardozzi) próbuje zająć miejsce ojca. Sfrustrowany gangster zrobi wszystko, by Manfredi okazał mu szacunek i uznał zwierzchnictwo mafijnej rodziny. Dwight będzie musiał ruszyć na wojnę, ale kompani, których wokół siebie zgromadził, nie zostawią go samego.
Kiedy piszę o wojnie, wyobrażacie sobie pewnie stosy trupów, krwawe jatki i akty bestialskiej przemocy. Jak na dobry serial gangsterski przystało. Tymczasem spór między Manfredim i jego wrogami przypomina raczej podchody niż regularną walkę, a groźby i ostrzeżenia słyszymy częściej niż świst kul. Twórcom brakuje inwencji lub odwagi, żeby zainscenizować parę bardziej efektownych strzelanin i rozpętać na ekranie prawdziwą burzę. Największe napięcie towarzyszy męskim rozmowom i twardym negocjacjom, które nie są zbyt atrakcyjne wizualnie i nie zastąpią dynamicznych scen akcji. Skoro pierwszy sezon skupiał się na początkach Dwighta w Tulsie, drugi powinien rozgrzać fabularny silnik i zabrać nas na szybką ekscytującą jazdę po mieście. Historia toczy się jednak zaskakująco leniwie, zachowując balans między wątkami obyczajowymi i gangsterskimi. Obok ujmującej relacji bohatera z córką (Tatiana Zappardino) i wnukami, wagę zyskuje jego romantyczna więź z Margaret (Dana Delany), charakterną właścicielką stadniny. Dwight dalej jest komicznie staroświecki i ma konserwatywne podejście do kobiet, ale widzimy, jak w kilku momentach pęka i ujawnia swoje delikatniejsze oblicze. Nie tylko mafijne porachunki mu w głowie; chce być kochany i mieć najbliższych tuż obok siebie.
Odwrotnością "Generała" wydaje się Thresher, którego zaloty nieprzypadkowo odrzuca Margaret. Biznesman widzi pieniądze i interesy zamiast ludzi, co świetnie obrazuje jego pozorna życzliwość wobec Armanda (Max Casella). Stopniowy dostrzegamy, iż potentat nie do końca rozumie zasady brudnej przestępczej gry i niezdarnie próbuje udowadniać swą dominację. Najciekawiej wypada zaś wątek Tysona (Jay Will), kierowcy Dwighta, który podążą za gangsterskimi ambicjami. W poprzedniej serii bohater wprowadzał sporą dawkę komediowej energii, a jego rozmowy z Manfredim uświadamiały międzypokoleniowe różnice i odklejenie bossa od współczesności. Teraz Tyson staje na rozdrożu i boleśnie doświadcza konsekwencji swojej pracy, która może wpływać także na bezpieczeństwo jego rodziny. Wyluzowany i niedojrzały chłopak zmienia się na naszych oczach w zranionego mężczyznę z bronią w ręku. Twórcy nie komentują jego wyborów; moralne sądy zostawiają po naszej stronie.
Poza tym, w drugim sezonie aż roi się od nowych postaci i tropów. Większości z nich nie udaje się jednak odpowiednio wykorzystać. Za dobry przykład niech służy Joanne (Annabella Sciorra), siostra Dwighta, która teoretycznie mogłaby stać się jedną z najistotniejszych bohaterek i pomóc w zgłębianiu trudnej przeszłości brata. Niestety nic podobnego się nie dzieje, a jej silne związki z "Generałem" prawie w ogóle nie interesują twórców. Gdyby chodziło o któregoś z podwładnych gangstera, dziwiłbym się mniej, ale nagła wizyta Joanne powinna odcisnąć mocniejsze piętno na fabule. Odrobinę lepiej zostają zarysowani antagoniści, choć ich liczba sprawia, iż trochę rozmywa się dramaturgiczna stawka. Dwight mierzy się z tyloma przeciwnikami naraz, iż czasami nie wiadomo, kogo mamy się rzeczywiście obawiać. Prócz Threshera, swoje cele realizują temperamentny Bevilaqua i psychopatyczny Ming, który nieoczekiwanie wyrasta na najczarniejszy charakter. "Tulsa King" pokazuje, iż w najbliższych latach Chińczycy mogą zastąpić Rosjan jako etatowych złoczyńców w amerykańskiej popkulturze. Bevilaqua jeszcze kalkuluje, myśli o ryzyku i nie zawsze ulega silnym emocjom, a Ming jest bezlitosny i nieobliczalny. Przy wspólniku Threshera blednie choćby "Chickie", który – jak pamiętamy – zabił swojego ojca. Gorzej, iż scenarzyści nie szukają żadnego sposobu, aby zniuansować postać narwanego i butnego mafiosa. Jego gesty i odzywki robią się zwyczajnie nudne i przewidywalne, a nowojorskie sekwencje ocierają się o gatunkowe klisze.
Na korzyść serialu działają finałowe odcinki, gdy akcja nabiera tempa i rozmachu oraz dochodzi do kilku efektowanych przetasowań fabularnych. "Tulsa King" jest wtedy najbliżej spełnienia obietnicy o brutalnej mafijnej sadze, w której wszyscy przypominają pionki na szachownicy i mogą nagle wypaść z gry. Ostatnia scena zapowiada jednak nowy kierunek dla historii Manfrediego, jakby twórcy chcieli zatrzymać naszą uwagę na kolejne miesiące. Głośno mówi się o realizacji trzeciego i czwartego sezonu, ale zastanawiam się, czy oryginalne pomysły nie wyczerpały się już na tym etapie. Nie da się wiecznie eksploatować wizerunku Stallone'a (który fachowo spełnia swoje zadania) i kilku prostych gangsterskich schematów. Trzeba szukać świeżych rozwiązań, pogłębiać rysunek drugoplanowych postaci i trochę gwałtowniej wstrząsnąć widzami. Może nadeszła pora, by zajrzeć poza granice Tulsy? To miasto robi się trochę za ciasne dla Dwighta i dla serialu niepozbawionego ambicji.