W drzwiach stuka familia: historia o spadku, którego nie da się podzielić na troje
Marek wszedł do pokoju, gdzie żona oglądała serial, i powiedział cicho:
— Dzwonił brat. Mówił, iż z Kasią chcą w sobotę przyjechać. Trzeba porozmawiać.
— Świetnie! Wiesz, iż zawsze lubię gości — uśmiechnęła się Agnieszka.
— Tylko dodał, iż sprawa poważna — Marek spojrzał na żonę z niepokojem. — Bez małżonków, tylko we dwójkę.
— A ty nie domyślasz się, o co chodzi? — Agnieszka zesztywniała.
Marek milczał, spuścił wzrok… I wtedy zrozumiał: chodzi o spadek.
Dwa miesiące temu Marek i Agnieszka odziedziczyli majątek. Ciocia Wanda, starsza siostra ich matki, nie miała dzieci i całe życie żyła samotnie, ale z charakterem. Gdy zdrowie zaczęło szwankować, wezwała na pomoc siostrzeńców. Tylko Marek z Agnieszką się nią zajmowali — wołali do lekarzy, kupowali leki, płacili pielęgniarce, zabierali do sanatorium. Reszta rodziny — co najwyżej kartkę na święta przysłała.
Nic dziwnego, iż ciocia Wanda zostawiła wszystko im: dwupokojowe mieszkanie w centrum miasta i przytulną działkę na obrzeżach.
Sobota. Kasia i Wojtek przyjechali punktualnie. Bez uśmiechów, bez zbędnych słów. Usiedli w salonie i od razu do rzeczy:
— Dobra, ciocia zostawiła wam mieszkanie. Ale działka to już przesada — zaczął Wojtek.
— Myśmy się nią opiekowali! — dodała Kasia. — Kosiliśmy trawę, podlewaliśmy kwiaty. Całe lato tam spędzaliśmy z dziećmi.
— A ciocię chociaż raz wywieźliście latem? — spokojnie spytała Agnieszka. — Chociaż raz spełniliście jej prośbę? Błagała, żebyście zabrali ją na działkę, odetchnęła świeżym powietrzem…
— No, mieliśmy swoje sprawy. Dzieci, praca… — bąknęła Kasia.
— Właśnie. Dlatego ciocia postanowiła po swojemu — cicho powiedział Marek.
— Wyście ją po prostu omotali! — nie wytrzymał Wojtek. — Co z ciebie za facet, skoro z rodziną się nie podzielisz?!
— A ty jesteś facetem, jeżeli walczysz o ruderę? — spokojnie, ale twardo odparł brat.
Goście odeszli wściekli. Ale następnego ranka zadzwonił telefon.
— Marek, co ty, zamki na działce zmieniłeś? — wrzeszczał Wojtek. — Przyjechaliśmy z Darkiem po nasze rzeczy, a drzwi zamknięte!
— Zmieniłem. Bo nie uprzedziliście. Przyjeżdżajcie w przyszłą sobotę — będziemy sprzątać. Zabierzecie, co wasze — odpowiedział Marek i odłożył słuchawkę.
— Skąd ty to wiedziałaś? — zdziwił się, odwracając do żony.
— Nie znałeś swojej rodziny? Gdybyś nie zmienił zamków, wynieśliby choćby meble. Nie wątp.
Po miesiącu sprzedali i działkę, i swoje mieszkanie. Kupili przestronne nad morzem — w Kołobrzegu. Zaciszne podwórko, szkoła w pobliżu, praca znalazła się szybko: Marek zatrudnił się w porcie, Agnieszka — w podstawówce.
A córka — Kinga — została w mieszkaniu cioci, studiowała na uniwersytecie.
Zdawałoby się, życie się ułożyło. Ale od marca zaczęły się dzikie telefony.
— Działki już nie mamy — mówiła Kasia przez słuchawkę. — Więc całą rodziną do was. Na początku lipca. I weźmiemy ze sobą Małgosię, córkę kuzyna!
— Rezerwujcie hotel — spokojnie odpowiedział Marek. — My tu mieszkamy, a nie odpoczywamy. I gości nie przyjmujemy.
— A twoja teściowa z teściem we wrześniu u was byli! — oburzała się Kasia.
— Bo to rodzice mojej żony. Naszych też byśmy przyjęli, gdyby żyli. Ale dla waszej gromady miejsca nie mamy.
— Jesteście egoistami! — rzuciła. — Pamiętaj, bracie, może kiedyś pomocy zażądasz. A rodziny — nie będzie!
— W tym roku tylu krewnych się nagle przypomniało — jak grzyby po deszczu. I to wyłącznie od maja do września. Więc nie martw się, rodziny nam nie zabraknie — zaśmiał się Marek.
I rozłączył się.