„Frendo” – klaun w polu kukurydzy [RECENZJA]

filmawka.pl 3 tygodni temu

Pięć lat temu Adam Cesare opublikował powieść Klaun w polu kukurydzy. Zdobył dzięki niej Nagrodę Brama Stokera w kategorii „powieść dla młodzieży”, a sukces zachęcił go do napisania dwóch kolejnych części i końca serii wciąż nie widać. W Polsce pierwszy tom ukaże się w lipcu, ale przedsmak w postaci ekranizacji już teraz trafił do kin pod niepotrzebnie zmienionym, odbierającym istotny atut, tytułem Frendo.

Niby to niewiele, nie takie tłumaczenia nad Wisłą widzieliśmy, a jednak trudno nie odnieść wrażenia, iż rodzimy dystrybutor dokonał swoistego autosabotażu. W niedawno udzielonym portalowi Dread Central wywiadzie autor książki podkreślał istotność posługiwania się tytułem, który z miejsca wzbudza pewne skojarzenia (czy wręcz oczekiwania), a później postępowanie wbrew niemu i zaburzanie gatunkowych schematów. Za cel przyjął znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Jak sprawić, żeby czytelnik się zaangażował, i jak urzeczywistnić to, co przychodzi mu do głowy, gdy słyszy Klaun w polu kukurydzy?”.

Kadr z filmu „Frendo” / M2 Films

Z atutu marketingowego nie skorzystano, ale na jakość filmu nie ma to żadnego przełożenia, choćby o ile kilka mówiący Frendo nie wzbudza żadnych emocji. W dodatku apetyt rozbudził, poza sprawiającym wrażenie znawcy horrorowych schematów autorem pierwowzoru, reżyser Eli Craig, twórca kultowych Porąbanych i całkiem udanego Małego zła. o ile chodzi o żonglerkę kliszami kina grozy, bez dwóch zdań jest adekwatnym człowiekiem na adekwatnym miejscu. Ma na tyle solidnie udokumentowane kwalifikacje, by pierwszy do bólu sztampowy kwadrans wybaczyć, drugi też, ale kiedy mijają trzeci i czwarty, a na ekranie wciąż dzieje się niewiele, zaciekawienie zaczyna ustępować rozczarowaniu. Scena po scenie każdy kolejny pomysł wydaje się wtórny, banalny i odtwórczy, a z pomocą nie przychodzą ani ironia, ani metanarracja.

Niezbyt zabawna scena – choć bez wątpienia pomyślana jako komiczna – z nauczycielem na początku sugeruje, iż będziemy mieć do czynienia z horrorem dla młodzieży, która dopiero co zaliczyła Ulicę strachu, ale pozostało przed seansem Koszmaru minionego lata. Nie ma w tym niczego złego, slashery z niskim progiem wejścia też są potrzebne, ale realizowanie wysłużonego przepisu punkt po punkcie, bez choćby szczypty własnej przyprawy, wydaje się bezcelowe, skoro tak wiele innych filmów jest dostępnych na wyciągnięcie ręki.

Samotny rodzic przeprowadza się z dzieckiem do małego miasteczka, w którym krąży dziwna, podejrzana legenda. Mieszkają tutaj niesforne nastolatki – w tym przystojny podrywacz o nie do końca uczciwych intencjach i wycofany dziwak o złotym sercu – które dla żartu próbują nastraszyć nowicjuszkę i wpadają we własną pułapkę. Jest obowiązkowa scena z odbiciem zamaskowanego mordercy w lustrze, jump scare z kimś skaczącym na boczną szybę samochodu, jest postać nagle wyskakująca na pustą drogę w środku nocy… Wszystko, czym fani i fanki filmów grozy karmieni są od lat, serwowane jest we Frendo w nadmiarze i już kiedy się odechciewa, traci nadzieję i apetyt, niespodziewanie jednak dochodzi do upragnionego zwrotu akcji. Tylko czy to nie za późno?

Kadr z filmu „Frendo” / M2 Films

W sztuce podpuszczania publiczności trzeba się wykazać nie lada finezją. Mało kto potrafi skutecznie zwodzić widzów tak długo, jak Robert Rodriguez w Od zmierzchu do świtu albo Ryan Coogler w Grzesznikach, a jak przegapi się adekwatny moment, by dokonać szokującej wolty, to czasu w nadrobienie zaległości może już nie wystarczyć. Frendo jest takim przypadkiem, bo chociaż ostatnie pół godziny ogląda się z umiarkowaną przyjemnością, a w każdej kolejnej scenie tempo się podwaja, na rekompensatę jest już za późno. Kiedy po dwóch trzecich do bólu odtwórczego slashera nagle zapragnie się zamknąć dotychczas zrealizowany fragment scenariusza w cudzysłowie i uznać, iż był jedynie zabawą przed adekwatną częścią filmu, trudno doszukać się w tym autentyczności i wiarygodności. Craig wydaje się po prostu realizować w finale inny schemat – zapożyczony z Krzyku.

Klaun Frendo wszystkich usilnie próbuje zabawiać. I te osoby, które tęsknią za klasycznymi slasherami z lat 80. i 90., i te preferujące ich śmiałe modelowanie na nowo we współczesności, i te najmłodsze, i te bardziej doświadczone, i te, które wolą, kiedy horror śmieszy, i te, które wolą, kiedy straszy. Książka może dawać przestrzeń na rozwój każdego z tych kierunków, ale niespełna stuminutowy film zdecydowanie nie. Sprawdza się powiedzenie, iż jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo.

korekta: Oliwia Kramek

Idź do oryginalnego materiału