„Frankenweenie” – oswojona śmierć i klasyczne potwory w nowej formie – recenzja filmu

pananimacja.pl 8 godzin temu

„Frankenweenie” to wyjątkowy seans. Oswojony strach przed śmiercią (nie tylko) pupila, czyli Tim Burton i seans na rodzinne Halloween? Pełnometrażowa animacja, która opowiada o żałobie i przywiązaniu do najbliższych, stanowi też doskonały przykład intertekstualnej zabawy z klasykami kina grozy. Niezapomniany film amerykańskiego reżysera jest dostępny na Disney+.

Tim Burton to jeden z najbardziej rozpoznawalnych twórców światowej kinematografii… Reżyser „Batmana”, „Edwarda Nożycorękiego” czy „Planety małp” posiada bardzo charakterystyczny styl, który można porównać do świata mrocznych baśni. W swoim kinowym dorobku przynajmniej kilkukrotnie wykorzystywał wzorce i motywy zapisane na kartach światowej literatury, żeby wspomnieć tylko „Frankensteina”, czyli kultową powieść Mary Shelley.

I tak jest właśnie w przypadku animacji „Frankenweenie”, czyli makabryczno uroczej opowieści o tym, iż choćby śmierć nie oznacza bynajmniej końca.

Victor Frankenstein mieszka wraz z rodzicami i ukochanym psem Sparkym. Pewnego dnia podczas zabawy Victora i Sparkiego, psa potrąca samochód. Chłopiec długo nie może po tym zdarzeniu dojść do siebie, do czasu gdy na lekcji fizyki dowiaduje się jak można, choć na chwilę, przywrócić życie zmarłym zwierzętom. Victor natychmiast bierze się do pracy… tak oto rozpoczyna się animacja, do której realizacji Tim Burton zabierał się przez kilka dziesięcioleci!

Pierwsza wersja „Frankenweenie” pojawiła się już w roku 1984 w formie krótkometrażowego 30-minutowego filmu. Jednak od razu trzeba zaznaczyć, iż poza czasem trwania oraz faktem, iż wystąpili w niej prawdziwi aktorzy, pomiędzy obiema wersjami nie znajdziemy wielu różnic.

Bo tak naprawdę z uwagi na poważne ograniczenia czasowe, a może przede wszystkim budżetowe ciążące na początkującym jeszcze artyście, pierwsza próba sfilmowania tej historii – podjęta przed niemal trzydziestoma laty – zakończyła się sukcesem połowicznym.

Dlaczego wspomniana animacja jest tak ważna dla zrozumienia wrażliwości Burtona?

Cóż, „Frankenweenie” to film głęboko osobisty, naznaczony autobiograficznym sznytem. Burton wielokrotnie przyznawał, iż widział w ożywiającym swojego ukochanego, potrąconego przez samochód, psa Wiktorze odbicie samego siebie sprzed lat. Szalenie wrażliwego chłopaka z dziką wyobraźnią, który na strychu swojego domu kręci amatorską kamerą krótkie filmy grozy inspirowane czarno-białymi klasykami o słynnych potworach.

I podobnie jest zresztą w pełnometrażowej animacji. Nagrany w odcieniach czerni i bieli film już na pierwszy rzut przywodzi słuszne skojarzenia związane z epoką kina niemego, klasykami z wytwórni Universal. Niesamowita, mozaikowa forma z licznymi nawiązaniami do słynnych horrorów to seans unikatowy, nasycony nostalgią. To też oczywiście opowieść o outsiderze, który próbuje przepracować traumę po śmierci ukochanego czworonoga.

Końcówka animacji jest natomiast nieoczywista, wymaga chyba też komentarza ze strony rodziców, którzy zdecydują się na wspólny seans z dzieciakami. Bo nie jest to zwykła kreskówka dla najmłodszych, oczywiście postmodernistyczna zabawa z formą i gatunkami, a także swoista groteska i wariacja na temat jednej z najsłynniejszej powieści grozy w historii literatury…
„Frankenweenie” to animacja, która jest dostępna na platformie Disney+.

Idź do oryginalnego materiału