Frankenstein – recenzja książki. All praise Mary Shelley!

popkulturowcy.pl 4 godzin temu

Frankenstein to jedna z postaci tak głęboko osadzonych w kulturze, iż nie sposób gdzieś na niego nie natrafić. Być może będzie to horror, a być może zdanie „Frankenstein to imię doktora”. Kto po całym tym przemiale sięga po pierwowzór literacki i to na przestrzeni miesiąca, kiedy Frankestein wyląduje na Netflixie? Wydawnictwo Replika i ja.

Muszę przyznać, iż dużo więcej wiedziałam o okolicznościach powstania książki Mary Shelley i o niej samej, niż o samej treści. Frankenstein – jak pewnie wielu innym osobom – kojarzył mi się z powszywanym potworem, który ożył przy wybuchach piorunów i dźwiękach gotyckich organów. Ah, co popkultura robi z człowiekiem…

Fot. Wydawnictwo Replika

Po lekturze oryginału, który pochłonęłam w błyskawicznym tempie, jestem natomiast zachwycona książką – a te dzieła kultury, które znam, nie oddają jej honoru. Przede wszystkim wylewa się z Frankensteina wrażliwość, której próżno szukać w wielu reprezentacjach powtora, jakie widzimy na ekranie. Gdzieś nieśmiało przewijała się myśl, iż potwór Frankensteina był niezrozumiany – ale dlaczego?

Mary Shelly z niezwykłym wyczuciem żongluje różnymi perspektywami, bawiąc się narracją. Najpierw poczytamy listy kapitana statku, który szuka na arktycznym morzu objawienia i przyjaciela. To przez jego usta wsłuchamy się w opowieśc Frankensteina. Ten z kolei przytacza zarówno swoją historię, jak i opowieść własego potwora tak, jak tamten mu przekazał. Powieść szufladkowa rozwija się powoli, a przepada się od razu.

Zobacz również: Ciemna strona księżyca – recenzja książki. Kosmiczno-fantastyczna sinusoida

Książka wyróżnia się ciekawym enigmatyzmem co do samej postaci potwora. Nie wiemy, jak Frankenstein posiadł moc dawania życia. Nie znamy procesu „składania” potwora – wiemy tylko, iż „gromadzi części”. Potwór Frankensteina nie ożywa wśród fanfar i trzaskających piorunów, ale w ciemności otwiera oczy i patrzy na swojego Stwórcę. To stonowanie niesamowicie kontrastuje z tym, co zaoferowała nam popkultura w tanich horrorach. I sprawdza się znacznie lepiej.

Pytanie o to, kto jest potworem i co wyciąga z ludzi najgorszy pierwiastek, pozostaje aktualne do dziś. Książka adekwatnie się nie starzeje – co najwyżej pateteczny momentami język przypomina epokę, w której się pojawił. Wznowienia i nowe adaptacje zupełnie mnie nie dziwią. Dopiero lektura słów Mary Shelley przekonała mnie jednak, iż ta fascynacja postacią Frankensteina i jego potwora jest słuszna, a opowieść na do zaoferowania coś więcej niż dwumetrowy patchworkowy potwór.

Zobacz również: Wednesday. Oficjalna książka kucharska – recenzja książki. Idealne potrawy na Halloween!

A żeby nie zachwycać się jedynie treścią, która cyrkuluje w kulturze od dwustu lat, dodam jeszcze: to naprawdę pięknie wydana książka. Wydawnictwo Replika wydaje klasyki grozy w spójnej szacie graficznej i Frankenstein również wywiera niesamowite wrażenie. Barwione brzegi nawiązują do klamry kompozycyjnej powieści, burzowe pioruny i bijące serce na okładce to świetny wybór, a po otwarciu czeka nas więcej zieleni. Uczta dla oka czytelnika!

Naprawdę nie spodziewałam się, iż spośród długiej listy klasyków, które wypada przeczytać, Frankenstein wywrze na mnie tak ogromne wrażenie.

Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Replika. Dziękujemy!

Fot. główna: Kolaż z użyciem oficjalnej okładki.

Idź do oryginalnego materiału