Franczyza – recenzja serialu. Showbizzzz!

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

Dużo się dzieje w gatunku superhero i pojawiają się co raz to inne jego odsłony. Nie zahaczając już o dwóch gigantów, przejdźmy do tej najnowszej – która pokazuje kulisy powstawania filmów o bohaterach w kolorowych trykotach. A mowa o nowości Max, czyli serialu Franczyza.

Franczyza rozgrywa się na planie jednego z filmów wytwórni Maximus Studios – niskich lotów produkcji o superbohaterze Tecto, który dzięki niewidzialnego młota wywołuje trzęsienia ziemi. Brzmi jak gniot? Nie bez powodu. Ekipa produkcyjna doskonale wie, nad jakim filmem pracuje, ale robią co mogą, aby nie był to tylko kolejny franczyzowy punkt do odhaczenia.

Pomyślcie sobie teraz, ile kolorowych przeciętniaków superhero widzieliście w ostatnich latach. Ile razy pomyśleliście, iż ten konkretny film to nędza. Że jest za ciemny, za brzydki, zbyt nielogiczny, przesadnie kiczowaty. Przypomnijcie sobie wszystkie zarzuty ostatnich lat, zbiorczo zebrane pod terminem superhero fatigue. To właśnie genialna pożywka tego serialu.

Zobacz również: Tulsa King – recenzja 2. sezonu. Statua Stallone’a

Franczyza wyśmiewa absurd gatunku, wylicza jego błędy i głupotki, szczególnie pod kątem produkcyjnym. Nieustannie pojawiają się idiotyczne zmagania na planie, tak dobrze znane też nam – widzom – z wszelkich dyskusji nad kolejnymi produkcjami. Oglądamy grupę ludzi, która dosłownie wypruwa sobie żyły, wiedząc jednocześnie, iż robią to w imię filmu na jeden weekend.

Zobacz również: Ucieczka z Chinatown – recenzja serialu. Pięć smaków

Ekipa jest świetnie skonstruowana, a do tego fenomenalnie obsadzona. W roli wizjonerskiego reżysera pojawia się Daniel Brühl. Postać nieco oderwana od produkcyjnej rzeczywistości, kluczowa, a jednak lekko nieporadna. W ryzach utrzymuje go pierwszy asystent – grany przez Himesha Patela – który z kolei pełni rolę spoiwa, gasi pożary i żongluje tysiącem drobnych konfliktów. Dalej mamy producentkę – w tej roli Aya Cash – w tej chwili w zawodowym piekle. Na koniec – główny bohater filmu o Tecto – grany przez Billy’ego Magnussena.

Chciałabym wymienić z nazwiska i opisać pokrótce jeszcze z dwadzieścia postaci. Zatrzymam się jednak na tej czwórce, która skradła mnie najbardziej. Bohaterowie są napisani z polotem, a ich interakcje przypominają lekko formułę sitcomu z miejsca pracy – charakternie różni, muszą się jakoś dogadywać. W centrum znajduje się pierwszy asystent reżysera, ale mało kto ustępuje mu pola. Choć nie wiemy o nich dużo, odbijają między sobą piłeczkę, dosłownie napędzając karuzelę śmiechu – i mówię to nieironicznie.

Fot. Kadr z serialu

Obsada jest naprawdę przyjemna. Dominuje tu styl komediowy z domieszką wypalenia zawodowego na twarzach, ale znajdzie się kilka bardziej wymagających scen. Moim osobistym faworytem był Magnussen, którego widziałam wcześniej jedynie w Coup!. We Franczyzie gra przygłupiego, nadmiernie emocjonalnego aktora – ale czasem dostaje poważniejsze sceny jako Tecto, które bardzo fajnie budują jego postać. Co więcej, dużo humoru w serialu spoczywa na jego ramionach. Przykładowo, mamy jeden odcinek poświęcony cameo, gdzie Magnussenowi partneruje Nick Kroll – nie przestawałam się śmiać.

Humor – to on znajduje się w centrum serialu, jednocześnie pełniąc poważniejszą rolę. Całe to piekło produkcyjne, które Franczyza obnaża dzięki absurdu, istnieje naprawdę. Nie trzeba daleko szukać, żeby poczytać o wyzysku twórców efektów specjalnych, anulowanych projektach, czy serii innych elementów powiązanych z światem superbohaterów na ekranie. Wątpię, żeby komentarz w takiej formie realnie wpłynął na mroczniejszą stronę showbiznesu, ale przynamniej powstaje. Może choćby trochę przyhamuje narzekania internautów na nędzny dialog, po obejrzeniu sceny z setką scenarzystów ściąganych w kryzysie na plan filmowy.

Muszę przyznać, iż jestem zachwycona tym, jak interesujące i różnorodne są nowe produkcje o superbohaterach. Zdaje się, iż w wyniku spadku jakości gatunku, dostajemy więcej odważnych wariacji. Z jednej strony mamy chociażby takie The Boys z dużą ilością przemocy, a z drugiej znajduje się przestrzeń na lekki, zabawny komentarz na temat całego przemysłu.

Franczyza jest więc serialem z jajem. Bazuje na na błędach, które od góry do dołu obsmarowujemy w Internecie w ostatnich latach – i robi to z dużą dozą humoru. Niezależnie od stopnia zaznajomieniem z filmami lasera i peleryny, ten serial warto potraktować jako must. Pośmiejmy się wszyscy z niedoli tego rozrywkowego gatunku.

Fot. główna: Kadr z serialu.

Idź do oryginalnego materiału