Wieczór 29 listopada na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy pojawili się w hali Expo XXI w Warszawie. Wczorajszego dnia Alphaville świętowało tam swoje 40-lecie i już od początku było jasne, iż czeka nas koncert nie tylko nostalgiczny, ale też pełen energii, wzruszeń i autentycznej euforii ze wspólnego świętowania.
Dla tych którzy nie wiedzą Alphaville to niemiecki zespół synth-pop założony w 1982 roku, najbardziej znany z takich przebojów jak „Forever Young”, „Big in Japan” i „Sounds Like a Melody”. Ich muzyka łączy elektronikę, melodyjny pop i charakterystyczny klimat lat 80, a ich utwory stały się klasykami gatunku. W aktualny skład wchodzi:
Marian Gold – wokal (założyciel; jedyny stały członek od początku istnienia zespołu)
David Goodes – gitara
Jakob Kiersch – perkusja / bębny
Carsten Brocker – instrumenty klawiszowe / syntezatory / programowanie perkusji elektronicznej
Alexandra Merl – gitara basowa, instrumenty klawiszowe, wokale wspierające
Koncert miał rozpocząć się o dziewiętnastej, jednak ostatecznie ruszył o dziewiętnastej dwadzieścia – mimo tego niewielkiego opóźnienia całość była zorganizowana na naprawdę wysokim poziomie. Bramki otwarto już o siedemnastej, a wielu fanów, w tym ja, pojawiło się pod halą znacznie wcześniej, żeby zdobyć jak najlepsze miejsca pod sceną. Dzięki temu udało mi się stanąć w drugim rzędzie, co tylko spotęgowało wszystkie późniejsze emocje.
Gdy wybiła dziewiętnasta dwadzieścia scena tonęła w różowo-niebieskich światłach, a gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki „The Jet Set”, publiczność momentalnie ożyła. Zaraz potem pojawiły się kolejne klasyki: „Dance With Me” oraz wyczekiwane „Big in Japan”, które wywołało prawdziwą eksplozję radości. Ludzie śpiewali, skakali, nagrywali. To był ten moment, kiedy wszyscy poczuli, iż biorą udział w czymś wyjątkowym.
Dalsza część koncertu była muzyczną podróżą przez lata twórczości Alphaville. „Romeos”, „Wishful Thinking” i „Heaven on Earth” zabrzmiały zaskakująco świeżo, a „Carry Your Flag” wprowadziło bardziej intymny, wzruszający nastrój. „I Die for You Today” oraz „To Germany With Love” porwały publiczność swoim emocjonalnym ładunkiem. Przy „Monkey in the Moon” i „Sensations” tempo znów poszło w górę, a futurystyczne aranżacje i gra świateł świetnie podkreśliły klimat utworów. Prawdziwe wzruszenia przyszły jednak przy „Summer in Berlin”, które hala dosłownie śpiewała jednym głosem.
Kulminacja koncertu rozpoczęła się od „Gravitation Breakdown”, a następnie przyszły trzy największe hity Alphaville. „A Victory of Love” zabrzmiało potężnie, „Sounds Like a Melody” poderwało całą salę, a finałowe „Forever Young” tradycyjnie połączyło pokolenia w jednym wielkim refrenie. Atmosfera była niemal magiczna. Tysiące głosów śpiewających wspólnie ten evergreen to coś, czego się nie zapomina.
Publiczność oczywiście nie chciała wypuścić zespołu tak łatwo. Po głośnych okrzykach i owacjach Alphaville wrócili na scenę i zagrali jeszcze nastrojowe, piękne „State of Dreams”, które idealnie zamknęło ten wieczór.
Koncert w Warszawie udowodnił, iż muzyka Alphaville absolutnie się nie starzeje. Wśród publiczności widać było zarówno młodzież, jak i osoby, które pamiętają zespół od jego początków. Początkowo myślałam, iż będzie trochę sztywno – rzeczywiście na starcie nie wszyscy się bawili – ale po „Big in Japan” cała hala żyła już w stu procentach.
Setlista była świetna. Jedynym utworem, którego mi brakowało, był „Fallen Angel” – wtedy byłabym już całkowicie spełniona. Energia, którą dawali muzycy, była niesamowita. Marian Gold i Carsten Brocker skakali przez większość koncertu z takim zapałem, iż aż trudno było za nimi nadążyć. I choć minęły cztery dekady od powstania zespołu, Alphaville wciąż potrafi dać koncert pełen pasji, siły i młodzieńczej energii. To właśnie pokazuje, iż ich muzyka naprawdę zasługuje na miano ponadczasowej.
Serdecznie zapraszam Was na kolejne koncerty Alphaville, które odbędą się w Polsce m.in. w Gdyni, Krakowie, Katowicach czy Bydgoszczy. Warto choć raz w życiu przeżyć koncert tego kultowego zespołu. To doświadczenie, które zostaje w sercu na długo.
Relacja i zdjęcia: Lara @_malaladypunk


















