Filmweb poleca "Zabójcę", nowy film Davida Finchera

filmweb.pl 1 rok temu
Już dziś w wybranych kinach możecie zobaczyć "Zabójcę". Nowy film Davida Finchera spotkał się w naszej redakcji z tak entuzjastycznym przyjęciem, iż zdecydowaliśmy się wyróżnić go znakiem jakości "Filmweb Poleca!".

"Zabójca" – przeczytaj naszą recenzję


W recenzji Jakuba Popieleckiego czytamy:


David Fincher, reżyser od seryjnych morderców, mówią wszyscy zawsze. Mniej słychać o tym, iż filmografia Finchera to dłubany skrupulatnie od lat portret… człowieka pracy. Reżyser, który przyszedł do kina jako typ od reklam i teledysków, musiał nie raz odczuć na własnej skórze, jak to jest być pachołem na kontrakcie. Do dziś daje temu upust w swoich filmach. Zwłaszcza jego "Fight Club" i "Mank" pulsują frustracją korposzczura (ten pierwszy) i moralniakiem zleceniobiorcy (ten drugi). Teraz Fincher domyka nieformalną "trylogię zatrudnienia". "Zabójca" jest bowiem thrillerem o facecie, który ma zły work-life balance.


"To nie praca dla tych, którzy źle znoszą nudę", mówi na dzień dobry tytułowy Zabójca (Michael Fassbender). Faktycznie: przez większość czasu musi zabijać właśnie ją. Poznajemy go, kiedy czatuje w opustoszałym paryskim biurze, aż nadarzy się okazja, by wyeliminować zakontraktowany cel. Okazja jednak nie chce się nadarzyć. Zabójca walczy więc z oporem czasu, ciała i umysłu, by pozostać napiętym jak struna i gotowym do strzału. Zasypia i budzi się, zasypia i budzi się. Ćwiczy ciało, monitoruje ulicę, kontroluje puls, słucha muzyki, kuli się z zimna na krzesełku, zasypia ponownie. A kiedy wreszcie nadchodzi wyczekiwany moment… coś idzie nie tak. Mały kamyczek daje początek lawinie: puszczona w ruch kostka domina grozi zawaleniem całego pedantycznie wdrażanego systemu. Alternatywny tytuł filmu: "you had one job!".

To "job" z tezy Jonathana Crary'ego, który pisał o tym, jak późnokapitalistyczna logika totalnej dyspozycyjności stopniowo zawłaszcza cały nasz czas – łącznie ze snem – dążąc do ideału pracy "24/7". Nasz Zabójca szczyci się swoimi wysokimi kwalifikacjami i ekskluzywną ofertą, uważa się za "jednego z nielicznych", a nie "jednego z wielu". W rzeczywistości jest jednak anonimowym robotem na sznurkach podaży i popytu. Nie ma imienia, choć ma tysiąc fałszywych nazwisk. Ubiera się jak anonimowy everyman, "niemiecki turysta", z którym nikt nie zechce porozmawiać. Żyje w szeregu nie-miejsc: lotnisk, samolotów, stacji benzynowych, samochodów, pustostanów. Jada w McDonaldzie, pije kawę ze Starbucksa, robi zakupy na Amazonie, wynajmuje biuro w WeWorku, tylko z Airbnb zrezygnował, bo nie ufa najemcom i ich podglądackim kamerkom. Za stanowisko snajperskie służy mu podwyższane elektrycznie biurko – takie samo, przy jakim harują zastępy korposzczurów w dzielnicach szklanych domów całego świata. Kiedy w nocy ucina sobie na biurku drzemkę, wygląda jakby leżał na stole w kostnicy. To nie śmierć człowieka pracy, tylko praca jako śmierć człowieka. Zombie – idealny zleceniobiorca?

Żeby wytrwać w takim stylu życia, trzeba się z nim utożsamić. Zabójca jest oczywiście "disposable" i "expendable" – kiedy zajdzie taka potrzeba, pracodawca pozbędzie się go bez mrugnięcia okiem. Jedyne wyjście: zagadać to, zagłuszyć. Najlepiej użytkową paplaniną: niekończącą się mantrą coachingowych mądrości i zblazowanych bon-motów. Obstawiam, iż monolog z offu będzie najbardziej dyskusyjnym elementem "Zabójcy". Owszem, główną atrakcją filmu jest Michael Fassbender i jego ciało: w ruchu i bezruchu, w działaniu i w spoczynku, w nieustannym "procesie" złożonym z setek filmowanych uważnie drobnych czynności. Ale równie dużo miejsca zajmuje tu Fassbenderowski głos: monotonny ciąg złotych myśli i hipnotycznych komend, jakimi Zabójca wyostrza uwagę i odcina otoczenie. Raz instrukcje ("antycypuj, nie improwizuj"), raz aforyzmy ("Nowy Orlean, miasto tysiąca knajp i jednego menu"), wciąż słowa, słowa, słowa. Obstawiam jednak, iż efekt "zagadania" jest zamierzony. W takim natłoku mądrości owe mądrości gwałtownie zmieniają się we frazesy, a potem w zwykły biały szum. W rezultacie zgrabnie dekonstruują figurę zimnego twardziela i jego "cool" powiedzonek.

Obiło mi się o uszy porównanie "Zabójcy" do Melville'owskiego "Samuraja". Zasadne o tyle, iż Fincher – podobnie jak francuski reżyser – snuje stylowo lodowatą opowieść o zabójczym przystojniaku zapędzonym w ślepy zaułek. Ale kombinacja "gęsty monolog wewnętrzny" plus "drobiazgowa inscenizacja pewnego procesu" może się też kojarzyć z "Ucieczką skazańca" Bressona. Robotyczna, powściągliwa rola Fassbendera ociera się poniekąd o "automatyczne" aktorstwo z filmów Francuza – choćby jeżeli Fassbender ewidentnie jest tu celebrowanym przez kamerę Erika Messerschmidta gwiazdorem. "Zabójca" wciąż jednak robi wrażenie filmu wyjątkowo skromnego. Również castingowo: oprócz Fassbendera rozpoznawalne twarze mają tu tylko występujący w epizodach Tilda Swinton i Charles Parnell. Jedynym naprawdę efekciarskim elementem jest zaś pulsująca czołówka: lepki strumień świadomości Zabójcy, trochę w stylu pamiętnego otwarcia "Siedem".

Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego znajdziecie TUTAJ.

Zobacz zwiastun "Zabójcy", najnowszego filmu Davida Finchera


Światowa premiera "Zabójcy", najnowszego filmu Davida Finchera, odbyła się na tegorocznym festiwalu w Wenecji, gdzie brał udział w konkursie głównym. Na Netflix trafi 10 listopada, a już dziś możecie zobaczyć go w wybranych kinach. Przypominamy jego zwiastun:




Katastrofalne pudło sprawia, iż zabójca musi stoczyć walkę ze zleceniodawcami i z samym sobą w międzynarodowej obławie, w której – jak utrzymuje – nie ma nic osobistego.
Idź do oryginalnego materiału