Film animowany „Flow” – zero dialogów, zero aktorów, same zwierzęta, mały budżet. I co? Złoty Glob. Disney dostał strzał z łotewskiego liścia na otrzeźwienie. A może to już nokaut?
„Flow” to prosta historia. Samotny i nieufny kot dosłownie zostaje rzucony na głęboką wodę. Musi porzucić swój dom i uciec przed iście biblijnym potopem. Świat tonie, a nasz mruczek dryfuje w łódce z grupą zwierząt: ptakiem, psem, kapibarą i lemurem. Tylko tyle i aż tyle. „Flow” to nie tylko film łotewski, a raczej kontr-hollywoodzki. Gdy kolejne animowane blockbustery za bimbaliony dolarów są wielkie i lśniące jak sanktuarium w Licheniu, łotewski reżyser Gints Zilbalodis oferuje nam animację stworzoną w darmowym programie Blender. Animację wracającą do korzeni, o których Hollywood zapomniało.
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i
„Flow” – raz na wodzie, raz pod wodą
Gints Zilbalodis jak mało kto potrafi wejść do kociej głowy i pokazać świat z kociej perspektywy. Robi to bez festyniarstwa, krzyku i durnych żartów o kupie. Zamiast iść w kierunku „Sekretnego życia zwierzaków domowych”, podąża w kierunku poetyki gier „Ori and the Blind Forest” i „Stray” i buduje na fundamencie realizmu magicznego. Zamiast wsadzać bohaterów na rollercoaster, wysyła ich w stonowaną i metafizyczną podróż. Zamiast dialogów są kocie spojrzenia, ruchy ogona i miauki, które mówią więcej niż dialogi pisane w Hollywood przez sztaby scenarzystów. Owszem, Zilbalodis mógłby iść drogą hollywoodzkich prestidigitatorów, mamiąc tanimi żartami, fajerwerkami i liżącym się po tyłku kotem. Wybrał trudniejszą drogę. Woli zderzyć nas z przypowieścią o zaufaniu, ponadgatunkowej jedności i nieubłaganym cyklu życia i śmierci.
„Flow” wzrusza, to oczywiste. Jednak łez nie wyciska tanimi sztuczkami. Jest to przede wszystkim historia z nerwem, podszyta niepewnością i niepokojem. Trzyma za gardło za każdym razem, gdy podnosi się poziom wody i gdy nasz mruczący bohater wypada z rozchybotanej łódki. Te emocje nie opadają choćby po wyjściu z sali kinowej.
„Flow” to animacja, ale tak jak perły Pixara, oferuje więcej niż tylko „zabawnego kotka”. Skłania do głębszej refleksji i pozostawia pole do interpretacji (scena po napisach). Powinna być polecana dorosłym, którzy najwięcej z tej baśni wycisną i postarają się poszukać odpowiedzi na zadawane przez Zilbalodis pytania. Niestety, polskie kina potraktowały łotewską produkcję jako typowo film dla dzieciaków. Oferują jedynie poranne seanse, sugerując wyraźnie „bajka dla dzieci”. Sieci kin wyraźne nie wiedzą z jakim filmem mają do czynienia.
Dla kontrastu, przed seansem „Flow” pokazywany jest zwiastun nowej „Śnieżki” (ależ to będzie zasłużona i satysfakcjonująca katastrofa), w którą wpompowano już ok. 300 milionów dolarów. I wypada przy „Flow” jak tandetna i piszcząca zabawka kupiona na jarmarku. Tak jak „Godzilla: Minus One” poniżyła hollywoodzkie monster movie, tak Gints Zilbalodis spoliczkował blockbustery z Hollywood.
Film „Flow” został nagrodzony prestiżowym Złotym Globem w kategorii „Najlepszy Film Animowany”. Jest też nominowany do Oscara w kategoriach „najlepszy film animowany” i „najlepszy film międzynarodowy”.
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i