Iga Lis i Julia Grzeszczak — przyjaciółki od lat, dziś również tworzące zgrany duet artystyczno-produkcyjny — wspólnie zrealizowały krótkometrażowy film dokumentalny Za moich czasów. Iga stanęła za kamerą jako reżyserka (już niedługo na ekranach pojawi się jej pełnometrażowy debiut Bałtyk), natomiast Julia, zawodowo związana z branżą reklamową, stawia pierwsze kroki w produkcji filmowej.
Ich dokument zadebiutował na tegorocznej edycji Millennium Docs Against Gravity, a już 25 czerwca podczas Palm Springs Shortfest odbędzie się amerykańska premiera filmu. To 12 minut utkanych z intymnych rozmów telefonicznych młodych kobiet z ich babciami. Z jego autorkami rozmawiałem o tym, jak wyglądała praca nad projektem, jaką drogę przeszły jako duet twórczy i co dokument mówi nam o kobiecych relacjach i różnicach międzypokoleniowych.
Jakub Nowociński: Dziś jesteście partnerkami artystyczno-biznesowymi, ale zaczęło się od wieloletniej przyjaźni. Jak to się stało, iż stworzyłyście razem film?
Iga Lis: Julia pracowała już w produkcji, a ja stawiałam swoje pierwsze kroki w reżyserii. Uznałyśmy, iż chcemy coś razem zrobić.
Julia Grzeszczak: Czułam niedosyt. Chciałam zrobić coś swojego. Całkiem przypadkiem podczas jednej z naszych rozmów do Igi zadzwoniła jej babcia. Rozmawiały i umawiały się, żeby się spotkać w weekend, pójść do kina czy na kawę. Moja babcia mieszka na Mazurach i nie mamy aż tak bliskiej relacji, rzadko do siebie dzwoniłyśmy. Zauważyłam tę różnicę pomiędzy moją relacją z babcią a relacją Igi z jej babcią. Zaczęłyśmy rozmawiać na ten temat i zastanawiać się, jak to jest u innych dziewczyn w naszym wieku. Pomyślałyśmy, iż to bardzo ciekawe, uniwersalne, a jednocześnie bardzo osobiste doświadczenie. Te złapane w kadr chwile rozmów mogą dać interesujący obraz, jakąś historię o kobietach, o pokoleniach i o miłości. I tak powstał pomysł na film.
Żeby zawężyć temat rozmów z babciami, zdecydowałyśmy, iż skoncentrujemy się właśnie na doświadczeniu miłości, bo to ono jest czymś uniwersalnym. W takim sensie, iż oczywiście doświadczamy miłości na różne sposoby, mamy inne poglądy, perspektywy, wartości, ale samo uczucie miłości pozostaje tak naprawdę stałe. Chciałyśmy to pokazać.

A kim są dziewczyny, które słyszymy w filmie? Bo jesteście tam Wy dwie, ale też kilka innych osób.
Iga Lis: To dziewczyny z różnych stron Polski. Wspólny mianownik to nasz wiek, wszystkie mamy dwadzieścia parę lat.
Czyli to był casting?
Iga Lis: Tak, zrobiłyśmy internetowy casting. Celowo szukałyśmy wśród nieznajomych.
Julia Grzeszczak: Zdecydowałyśmy się na taką formułę, bo chciałyśmy, żeby zgłosiły się do nas dziewczyny z różnych miejsc. W filmie jest łącznie osiem par, w tym my we dwie ze swoimi babciami i dwanaście innych osób. Na początku przeprowadziłyśmy z dziewczynami bardzo długie rozmowy, bo one nagrywały to samodzielnie. Przedstawiłyśmy im pomysł, wytłumaczyłyśmy, co nas najbardziej ciekawi. Przygotowałyśmy przykładową listę pytań, żeby ułatwić im wejście w konwersację. Ale tak naprawdę każda wnuczka zrobiła to na swój sposób. Tak, jak zwykle się komunikuje ze swoją babcią.
Iga Lis: Tych rozmów, czasowo, było sporo, bo zależało nam na tym, żeby to nie były sztywne wywiady. Kiedy dostawałyśmy przykładowo godzinną rozmowę, zwykle 45 minut było o tym, co u babci i wnuczki, poza miłością. Tak, żeby organicznie gdzieś wpleść te pytania o miłość – bo wiadomo, to był mały ułamek tych rozmów, tak jak zazwyczaj, kiedy na co dzień rozmawiamy przez telefon.
Julia Grzeszczak: Jak w każdej rozmowie, trzeba się jakoś rozgrzać. I tu też było tak, iż nagrywałyśmy przez trzy miesiące. Za każdym razem, gdy siebie nagrywałam, miałam większą pewność siebie. Czułam, iż zbliżam się do mojej babci, iż ta relacja się powoli zmienia. W pewnym momencie zapomina się też, iż jest się nagrywanym.
Domyślam się, iż tego materiału było bardzo dużo. I jak wybrać z tego 11 minut?
Iga Lis: Każdą rozmowę przesłuchałyśmy kilka razy. Robiąc to, stworzyłyśmy sobie podgrupy tematyczne. Główny temat stanowiła miłość, ale podkategoriami były np. złamane serce, śmierć, pierwsza miłość, rozstanie. No i potem, mając te wszystkie klocki, chciałyśmy to ułożyć w płynną całość. Również metodą prób i błędów.
Julia Grzeszczak: Bardzo długo nad tym pracowałyśmy, ale wydaje mi się, iż to było absolutnie konieczne, żebyśmy się dobrze zapoznały z materiałem. Żeby go poczuć i móc przekazać te historie dalej, wyciągnąć coś przed nawias.

Jestem pod dużym wrażeniem tego, iż te dziewczyny chciały się podzielić tak intymnymi rozmowami…
Iga Lis: I babcie też.
One widziały od samego początku?
Iga Lis: Tak, oczywiście. One też bardzo chciały uczestniczyć w tym procesie i w filmie. To było wspaniałe.
Jedna z babć mówi o tym, iż przez całe życie była niewolnicą, a teraz jest służącą. Słychać tam głęboką potrzebę wygadania się z czegoś, czego być może nie mówiła wcześniej.
Julia Grzeszczak: Słychać tam też frustrację. Nikt wcześniej nie zapytał o te rzeczy.
Iga Lis: Moja babcia powiedziała, iż nikt jej nie zadał tych pytań wcześniej. Faktycznie, w codziennym życiu rzadko zadajemy sobie pytania o kwestie, nazwijmy to, fundamentalne, bardzo poważne.
To chyba też wynika z różnicy międzypokoleniowej. Wydaje mi się, iż osoby w naszym wieku znacznie częściej szczerze rozmawiają o emocjach i trudnych przeżyciach. Tak, jak Twoja babcia w filmie, gdy mówi, iż czuje się smutna.
Julia Grzeszczak: Moja babcia zawsze stawiała dobro innych przed swoim. Ale w końcu pojawiła się ta potrzeba wysłuchania. Zadawałam jej bardzo bezpośrednie pytania. Ta rozmowa trwała bardzo długo – mówiła o swoim życiu, o trudnych sprawach, problemach rodzinnych, traumach. Wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, żeby zadać takie pytania.
Iga Lis: Mi też nie.
Julia Grzeszczak: Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się zapytać na przykład o to, czy żałuje, iż była przez całe życie w jednym związku. Moja babcia poznała swojego męża, mając 15 lat.
Iga Lis: Te pytania są furtką do bardzo ciekawych rozmów. choćby na Q&A zachęcałyśmy ludzi, żeby przeprowadzili eksperyment i też zadali takie pytania swoich dziadkom i babciom.
Skąd pojawił się pomysł, żeby do tego dokumentalnego audio dograć stylizowane kadry, w których pojawia się aktorka, Renata Szkup?
Iga Lis: Dosyć wcześnie wiedziałyśmy, iż chcemy, żeby sercem tego filmu były właśnie rozmowy telefoniczne i żeby to stanowiło element dokumentalny. Zależało nam, żeby obraz był uniwersalny. Nie chciałyśmy, żeby reprezentował konkretną osobę, ale żeby był uzupełnieniem rozmów telefonicznych. Żeby każdy mógł dopowiedzieć do niego własną historię. Dlatego stwierdziłyśmy, iż warstwa wizualna powinna być symboliczna. Wybrałyśmy do tego ujęcia, między innymi przedmiotów, które kojarzą nam się z domem babci, żeby wpłynąć na widza pod kątem zapachu, wspomnień, uczuć. Zależało nam na tym, żeby to było powolne, choćby medytacyjne.
Zastanawiałyśmy się, czy chcemy podejść do tego bardziej klasycznie, dokumentalnie i wybrać się z kamerą do domów naszych bohaterek, naszych babć. Stwierdziłyśmy jednak, iż siłą w tym wszystkim jest właśnie uniwersalność.

A dlaczego w ogóle zdecydowałyście się stworzyć film krótkometrażowy?
Iga Lis: Miałyśmy pół roku okienka w pracy przed tym, kiedy wchodziłam w intensywny okres zdjęć do mojego pełnometrażowego dokumentu, a Julia w kolejne projekty reklamowe. Stwierdziłyśmy też, iż ta historia będzie się lepiej opowiadać jako krótszy film.
Julia Grzeszczak: Bardziej realistyczne było zrobienie filmu krótkometrażowego. Szczególnie, iż robiłyśmy go niezależnie. To było moje pierwsze doświadczenie z produkcją filmu dokumentalnego. Iga ma większe doświadczenie niż ja, ale obie jesteśmy na początku drogi. To była super lekcja. Przeprowadziłyśmy ten proces od samego początku do końca wraz z całą strategią festiwalową i promocją.
Iga Lis: Tylko we dwie. Mega się cieszę, iż zrobiłyśmy to same, mimo iż popełniłyśmy sporo błędów po drodze. Taka produkcja jest ogromnym doświadczeniem.
Julia Grzeszczak: Gdybyśmy oddały komuś ten projekt już po samym skończeniu filmu, nie nauczyłybyśmy się, jak działa cała strategia festiwalowa. Poznałyśmy przez to mnóstwo ludzi, same się spotykałyśmy się np. z przedstawicielami różnych festiwali. Ale też z ludźmi, których prosiłyśmy o rady.
Spodziewałyście się, iż będzie tak trudno?
Iga Lis: Nie, szczerze mówiąc nie spodziewałam się, iż to będzie aż takie wyzwanie. Ile pracy może realnie wchodzić w 12-minutowy film, prawda? Okazuje się, iż bardzo dużo i to jest praca bardzo wielowymiarowa. Jedna rzecz to jest koncepcja i produkcja, ale później staranie się o to, żeby film znalazł widownię. choćby o widownię niszową, festiwalową, trzeba mocno powalczyć.
Jak sprawić, żeby te filmy krótkometrażowe były żywotne, w obiegu, miały szansę na zdobycie widowni poza festiwalami? Trudno o mainstreamowy odbiór shortów, nie oglądamy ich w kinach, oprócz nielicznych okazji podczas festiwali.
Iga Lis: Tak, film krótkometrażowy to faktycznie wyzwanie. Na festiwalach zbiera się coraz więcej osób zainteresowanych tą formą, ale w mainstreamowym odbiorze pozostało dużo do zrobienia. Bardzo dużo zależy od produkcji, osób odpowiedzialnych za promocję i dystrybucję. Są platformy dedykowane shortom, ale to nisza. Widz, który wybiera się do kina od czasu do czasu faktycznie nie ma szansy zobaczyć tych filmów. Ale to też jest wielki urok krótkiej formy. Z jednej strony, mówimy do pasjonatów, z drugiej – tyle jeszcze można zrobić, żeby zachęcić szerszą publiczność. Widzowie coraz częściej potrzebują ucieczki od świata pełnego bodźców, zatrzymania się — dokument daje na to przestrzeń. A krótka forma to dobry start.
Julia, dlaczego zdecydowałaś się przejść z reklamy do filmu?
Julia Grzeszczak: Szukam równowagi pomiędzy światem reklamowym, a światem filmowym – uczę się ich obu, każdy z nich daje mi coś innego. Reklama to szybka praca, szczególnie w porównaniu do filmu, gdzie jeden projekt może trwać wiele lat. Czasem jest super ciekawa, a czasem mało satysfakcjonująca. Film to zupełnie inne doświadczenie, szczególnie, iż uczestniczyłam w tym projekcie z Igą też kreatywnie.
Festiwale filmowe, to, na jak wiele sposobów można opowiedzieć historię, proces tworzenia tego filmu – wszystko to otworzyło mi oczy na ten cały świat. Poczułam, iż na dziś to jest to, co chcę robić.
Iga Lis: Ostatnio przypomniałam sobie, iż byłaś pierwszą osobą w moim wieku, z którą dzieliłam tę miłość do kina. Pamiętasz, jak byłyśmy wczesnymi nastolatkami, wracałyśmy z nart, a ty włączyłaś w autokarze Death Proof? (śmiech) Albo wiesz, iż z Tobą po raz pierwszy obejrzałam Lśnienie?

Czyli zawsze jednak była pasja.
Julia Grzeszczak: Tak, ale świat filmowy wydawał się trudny do zdobycia. Zawsze się nim interesowałam, po prostu nigdy nie wiedziałam, iż mogę w tym uczestniczyć.
Iga Lis: Ja mam dokładnie to samo.
No właśnie, bo u Ciebie też nie było to oczywiste. Studiowałaś historię i stosunki międzynarodowe.
Iga Lis: Zawsze kochałam filmy, ale wydawało mi się kompletnie nierealne, iż można robić to w ramach zawodu. Z tego, iż może być to zawód, zdałam sobie sprawę dopiero będąc na studiach, bo poznałam dużo osób, które się zajmują filmem. Operatorów, producentów, reżyserów. Oni wprowadzili mnie do tego świata, a ja obserwowałam i się uczyłam. Dali mi dużo odwagi.
A więc uczyłaś się, obserwując.
Iga Lis: Tak, ale też robiąc wspólnie projekty. Będąc na studiach miałam z moją przyjaciółką pomysł, żeby wyruszyć w Polskę z kamerą. Skończyłyśmy 21 lat i chciałyśmy zapytać innych młodych ludzi o ich doświadczenia z wchodzeniem w dorosłość. Nasz kolega jest operatorem i już miał spore doświadczenie. Poprosiłyśmy, żeby z nami pojechał i pokazał, jak się obcuje z bohaterami i jak to wygląda od strony technicznej. Trzy tygodnie spędziliśmy, jeżdżąc po Polsce, to było moje pierwsze podobne doświadczenie.
A później było kilka mniejszych projektów.
Wiele razy, kiedy przychodził do mnie jakiś pomysł, np. zaproszenie do współpracy, chciałam to przekuć w coś filmowego. Na przykład napisał do mnie kiedyś Greenpeace Polska w ramach akcji Adoptuj Pszczołę. Zaproponowali, żebym się zaangażowała w inicjatywę i wstawiła jakieś story. Pomyślałam, iż to świetna akcja, ale spytałam czy zamiast tego mogłabym zrobić dla nich film?
Wow, osoba od marketingu musiała być w szoku (śmiech).
Iga Lis: Potem przyszły Olśnienie i Przebudzenie, czyli inicjatywy profrekwencyjne. Zawsze staram się angażować w projekty i inicjatywy dzięki filmu, działać w taki mocno wizualny sposób. Teraz to dokumenty, choć jestem na samym początku drogi.
Mocny początek.
Julia Grzeszczak: To kilka lat ciężkiej pracy.
Iga Lis: Tak, to faktycznie kilka lat pracy, a jednocześnie – dla nas to przecież dopiero początek drogi. Bardzo chcę się uczyć sztuki filmowej od ludzi, którzy mają duże doświadczenie. Ale też od ludzi, którzy po prostu mają fajne, świeże pomysły. Cieszę się na nowe wyzwania, projekty, formy.
Julia Grzeszczak: Ja podobnie, ale bardzo ciekawi mnie też biznesowa strona filmu: dystrybucja, sprzedaż, rynki, takie jak w Berlinie czy w Cannes.
Iga Lis: Dla mnie to jest abstrakcja.

Ale w Waszym duecie chyba nie ma takiego jasnego podziału ról, iż jedna osoba jest biznesowa, a druga kreatywna? Koncepcja do filmu była współtworzona.
Julia Grzeszczak: Iga ma znacznie silniejszy język wizualny. Jestem w stanie pracować nad koncepcją, ale nie nad obrazem.
Iga Lis: Myślę, iż się nie doceniasz. Julia jest dużo bardziej zdyscyplinowana, więc potrafi trzymać wszystko w kupie. Czasem rzucam pomysłami i hasłami, a ona potrafi to zorganizować i przefiltrować. Ale trudno mówić o podziale obowiązków, bo jesteśmy w tym tylko we dwie, więc pełnimy wszystkie role.
Co dalej w Waszych planach?
Julia Grzeszczak: Bardzo chciałabym zrobić pełnometrażowy film z Igą, no pressure (śmiech). Chcę się dużo uczyć, szkolić. Z Za moich czasów dostałyśmy się na Palm Springs Shortfest, więc będzie amerykańska premiera.
Iga Lis: To dla nas duża rzecz – być na największym festiwalu filmów krótkometrażowych w Stanach.
Julia Grzeszczak: Millennium Docs Against Gravity to również był ogromny zaszczyt. Jestem mega szczęśliwa.
Iga Lis: Ja też. Mój pełnometrażowy debiut, Bałtyk, można było zobaczyć pod koniec maja na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Niedługo film będzie można zobaczyć w kinach. A więc intensywne lato z Bałtykiem.
korekta: Anna Czerwińska, Daniel Łojko