Szwendanie się wzdłuż brunatnoceglastych kamienic w dzielnicy Brooklyn Heights może i brzmi jak spełniona fantazja, ale nie dla Bei (Cailey Fleming). 12-latka tęskni za zmarłą mamą, martwi się o tatę (John Krasinski) leżącego w nowojorskim szpitalu, a od domu dzieli ją ocean. W takiej sytuacji o odwagę do zrealizowania wakacyjnych marzeń może być trudno. Trudno także, by coroczne odwiedziny u babci (Fiona Shaw) stały się lekarstwem na smutki. Upora się z nimi sama? Jakież będzie jej zdziwienie, gdy na przyspieszonej drodze ku dorosłości wyrośnie stadko animków! Dwumetrowy pluszak, gadające kostka lodu w szklance wody i samopieczący się marshmallow, wiecznie uśmiechnięty jednorożec, pies w trykocie superbohatera… Kim są? Czego chcą? Czemu Bea je widzi? No i dlaczego przybierają tak absurdalne kształty? Odpowiedzi na te pytania poszuka z tajemniczym Calem (Ryan Reynolds), dla odmiany ludzkim sąsiadem z kamienicy babci. Oboje współdzielą wgląd w animowaną podszewkę rzeczywistości i, kto wie, może właśnie oni staną się ratunkiem dla stworków pogubionych w świecie dorosłych…
Tytułowe "Istoty fantastyczne" to oczywiście, po swojsku mówiąc, wyimaginowani przyjaciele: deska ratunku dla formującej się osobowości i dowód kipiącej życiem, nieograniczanej konwencjami młodzieńczej wyobraźni. Na ekranie staną się także pretekstem dla nostalgii u pełnoletnich dzieci: iskierką rozpalającą dawno przygasłą euforia istnienia, katalizatorem – wydawałoby się – minionej pasji, bodźcem przypominającym o uroku drobnych przyjemności. Przeżywana przez Beę przygoda stanowi cenne przypomnienie o dziecku w każdym z nas. Pozornie niedojrzałe uciechy wcale nie muszą mieć daty ważności; przywoływane od czasu do czasu, wyjdą nam tylko na zdrowie.
Stojący za reżyserią i scenariuszem John Krasinski to ten równiacha, który starszym na dobranoc zaserwuje historię z dreszczykiem, młodszych zaś bajką utuli do snu. Choć "Cichym miejscem" (i jego kontynuacją) wywoływał już ciarki i kazał nam obgryzać paznokcie, "Istotami fantastycznymi" dowodzi, iż serce ma po adekwatnej stronie. Swoim pierwszym filmem dla całej rodziny – jak na bajarza przystało – zalewa nas nostalgią i każe rozpływać się w fantazjowaniu. Jednocześnie zmusza nas niestety do przymykania oczu na szczegóły i do przemilczania uszczypliwych pytań o logikę wydarzeń oraz fundamenty zmyślonego świata. Choć jedna z bohaterek ogląda w telewizji "Herveya" z Jamesem Stewartem i jego króliczym przyjacielem, wyjściowy pomysł na fabułę wydaje się ściągnięty raczej z "Domu dla Zmyślonych Przyjaciół pani Foster". Przy tym scenariusz nie jest w stanie określić zasady istnienia zmyślonych przyjaciół. O ich pojawieniu się i zniknięciu decyduje wiek dziecka czy jego wrażliwość? Jaki czeka je los: druga młodość z innym dzieckiem czy emerytura w domu spokojnej starości? Być może nieistotne dla dziecięcej publiczności, pytania te unaoczniają jednak skrótową mechanikę fantastycznego świata. Nie lepiej jest ze światem realnym: nieraz przesadnie melodramatycznym i niezdolnym znaleźć dla ckliwości konkretnego uzasadnienia. Krasinski woli sięgnąć po szantaż emocjonalny niż osadzić uczucia i emocje Bei w rzeczywistości (by wspomnieć do bólu pretekstową chorobę taty).
Równocześnie łączące realizm z animacją CGI działa bez zarzutu, tekstury tytułowych stworów są wycyzelowane po same końcówki włosków, w trakcie seansu nietrudno więc poddać się kolorowej kreacji. Tym bardziej iż mamy przed sobą fantazję otuloną mgiełką retro, opowiadaną raczej w gamie emocji rodem z opowieści Roalda Dahla niż Pixara. Choć dociekliwsi widzowie znajdą tu sceny-bliźniaczki z "Odlotu" czy "Toy Story", kręcimy się wśród ozdobnych rekwizytorni i parków rozrywki sprzed cyfrowej epoki, które polubiłby Charlie z fabryki czekolady. Miękkie światło w obiektywie Janusza Kamińskiego intensyfikuje doznania i dodaje magii temu uniwersum. Są tu sceny-perły: kalejdoskopowy pościg po domu spokojnej starości fantastycznych istot, wychodzenie z ram olejnego obrazu czy autentycznie wzruszające ożywienie wspomnień babci. Humor dialogów jest jednak zbyt bezpieczny, by zapisać się w naszej pamięci. Podobnie rysunek postaci – istniejących w cudownym mikrokosmosie, ale niezasługujących na konflikt z prawdziwego zdarzenia.
O jednoznaczny werdykt jest więc trudno. Eskapizm ma się tu dobrze, kreatywna wizja cieszy oko, warto też mieć chusteczki w pogotowiu. Temu światu brakuje jednak spójności. I wielka w tym szkoda, bo aż chciałoby się pozostać w nim myślami na dłużej.
Tytułowe "Istoty fantastyczne" to oczywiście, po swojsku mówiąc, wyimaginowani przyjaciele: deska ratunku dla formującej się osobowości i dowód kipiącej życiem, nieograniczanej konwencjami młodzieńczej wyobraźni. Na ekranie staną się także pretekstem dla nostalgii u pełnoletnich dzieci: iskierką rozpalającą dawno przygasłą euforia istnienia, katalizatorem – wydawałoby się – minionej pasji, bodźcem przypominającym o uroku drobnych przyjemności. Przeżywana przez Beę przygoda stanowi cenne przypomnienie o dziecku w każdym z nas. Pozornie niedojrzałe uciechy wcale nie muszą mieć daty ważności; przywoływane od czasu do czasu, wyjdą nam tylko na zdrowie.
Stojący za reżyserią i scenariuszem John Krasinski to ten równiacha, który starszym na dobranoc zaserwuje historię z dreszczykiem, młodszych zaś bajką utuli do snu. Choć "Cichym miejscem" (i jego kontynuacją) wywoływał już ciarki i kazał nam obgryzać paznokcie, "Istotami fantastycznymi" dowodzi, iż serce ma po adekwatnej stronie. Swoim pierwszym filmem dla całej rodziny – jak na bajarza przystało – zalewa nas nostalgią i każe rozpływać się w fantazjowaniu. Jednocześnie zmusza nas niestety do przymykania oczu na szczegóły i do przemilczania uszczypliwych pytań o logikę wydarzeń oraz fundamenty zmyślonego świata. Choć jedna z bohaterek ogląda w telewizji "Herveya" z Jamesem Stewartem i jego króliczym przyjacielem, wyjściowy pomysł na fabułę wydaje się ściągnięty raczej z "Domu dla Zmyślonych Przyjaciół pani Foster". Przy tym scenariusz nie jest w stanie określić zasady istnienia zmyślonych przyjaciół. O ich pojawieniu się i zniknięciu decyduje wiek dziecka czy jego wrażliwość? Jaki czeka je los: druga młodość z innym dzieckiem czy emerytura w domu spokojnej starości? Być może nieistotne dla dziecięcej publiczności, pytania te unaoczniają jednak skrótową mechanikę fantastycznego świata. Nie lepiej jest ze światem realnym: nieraz przesadnie melodramatycznym i niezdolnym znaleźć dla ckliwości konkretnego uzasadnienia. Krasinski woli sięgnąć po szantaż emocjonalny niż osadzić uczucia i emocje Bei w rzeczywistości (by wspomnieć do bólu pretekstową chorobę taty).
Równocześnie łączące realizm z animacją CGI działa bez zarzutu, tekstury tytułowych stworów są wycyzelowane po same końcówki włosków, w trakcie seansu nietrudno więc poddać się kolorowej kreacji. Tym bardziej iż mamy przed sobą fantazję otuloną mgiełką retro, opowiadaną raczej w gamie emocji rodem z opowieści Roalda Dahla niż Pixara. Choć dociekliwsi widzowie znajdą tu sceny-bliźniaczki z "Odlotu" czy "Toy Story", kręcimy się wśród ozdobnych rekwizytorni i parków rozrywki sprzed cyfrowej epoki, które polubiłby Charlie z fabryki czekolady. Miękkie światło w obiektywie Janusza Kamińskiego intensyfikuje doznania i dodaje magii temu uniwersum. Są tu sceny-perły: kalejdoskopowy pościg po domu spokojnej starości fantastycznych istot, wychodzenie z ram olejnego obrazu czy autentycznie wzruszające ożywienie wspomnień babci. Humor dialogów jest jednak zbyt bezpieczny, by zapisać się w naszej pamięci. Podobnie rysunek postaci – istniejących w cudownym mikrokosmosie, ale niezasługujących na konflikt z prawdziwego zdarzenia.
O jednoznaczny werdykt jest więc trudno. Eskapizm ma się tu dobrze, kreatywna wizja cieszy oko, warto też mieć chusteczki w pogotowiu. Temu światu brakuje jednak spójności. I wielka w tym szkoda, bo aż chciałoby się pozostać w nim myślami na dłużej.