Europa Europa

aleksandra.jursza.net 3 tygodni temu

„Bo jeżeli nie byłby obrzezany, mógłby stać się małym nazistą jak inni.” – Agnieszka Holland

Będą Wam potrzebne chusteczki, bo „Europa Europa” tworzy emocje. Każe widzowi poczuć to, ten ból, cierpienie głównego bohatera. I jest to dziwny przypadek, jeżeli idzie o produkcję filmu, ale jest to obraz dostępny tylko w wersji pirackiej (mowa o Polsce, w Niemczech widziałam choćby na dwóch streamingach jest). Dlaczego? Bo mimo iż za reżyserię zabrała się Agnieszka Holland (!), to nikogo nie oszczędza i przez to jest niepoprawny politycznie. Tym bardziej, iż ukazuje prawdziwą historię, spisaną w biografii Solomona Peresa, który zmarł w zeszłym roku w wieku 98 lat.

– Nie opowiadaj nikomu tej historii – powiedział Izaak (René Hofschneider) – nikt ci nie uwierzy.
I rzeczywiście, dla współczesnej młodzieży ten film jest „naciągany” i „niewiarygodny”. Ale taka też – niezwykła – była historia Solomona, który nie zawahał się obrzezać swoich synów.

Solomon (Marco Hofschneider) urodził się w żydowskiej rodzinie w Niemczech, w latach 20′ XX wieku. Więc jak możecie się domyślić – młodego czekają pojebane, zupełnie popaprane przeżycia. Bo Solomon dostaje się do szkoły Hitlerjugend…

W tym filmie obrywają wszyscy: Polacy, Żydzi, Niemcy, Rosjanie…. choćby Amerykanie pokazani na końcu. Jak to w prawdziwym życiu: nie ma bieli i czerni, jest szarość. I czuć, iż zarówno hitlerowcy, jak i stalinowcy są siebie warci. Zresztą, WSZYSCY SĄ SIEBIE WARCI.

„I co było najbardziej interesujące w byciu w pobliżu Shlomo, to to, iż nigdy nie starał się upiększać siebie. Czuł, iż w nim również istnieje potencjał dla strasznych rzeczy, tak samo jak u jego towarzyszy.” – Agnieszka Holland

„Europa Europa” to film z klimatem. Z jednej strony odpowiada za to 1989 rok, kiedy kręcono obraz, a z drugiej… muzyka. Minimalistyczna, opierająca się adekwatnie na kilku głównych dźwiękach, zawsze gdzieś w tle, przybijająca dopiero, gdy pewne zdarzenia wybuchają.

W trakcie seansu było kilka scen, które mnie wzruszyły, a na końcu popłakałam się. Ogólnie, ciężkość filmu jest wyczuwalna od razu, ale im dalej, tym bardziej siedzi się na szpilkach, w oczekiwaniu jakiejś bomby. Brawo, Holland – stworzyłaś niesamowity obraz. I bardzo autentyczny. Dlatego też mam po seansie mętlik w głowie. Cóż, przynajmniej jest on szczery.

* * *

Trochę byłoby głupio zostawić „Europę Europę” bez żadnych ciekawostek. Bo ten obraz był kręcony w Polsce (w Łodzi), ale w momencie dla nas historycznym. Kończył się oficjalny komunizm, nasz kraj miał zacząć przechodzić transformację. A gdzieś trzeba było powstawiać te wszystkie flagi…

– Kręciliśmy w szkole Hitlera i w międzynarodowym muzeum, które było blisko centralnego komitetu partii komunistycznej – opowiada Agnieszka Holland. – Ludzie byli kompletnie zdezorientowani. Nie wiedzieli, co się dzieje. Kiedy powiesiliśmy flagi ze swastykami na budynku, a centralny komitet był tuż obok, ludzie myśleli, iż Niemcy wrócili. Kiedy statyści w mundurach gromadzili się na zewnątrz, ludzie naprawdę myśleli, iż to jak To Be or Not to Be Lubitscha.

Jak każdy dobry reżyser, Holland w pewnym momencie zastosowała cięcia metrażu w „Europie Europie”. Podczas pierwszego, testowego pokazu okazało się, iż film jest zbyt ciężki i trzeba koniecznie coś wyciąć. Poszła więc do Margaret Meneghel, która pomogła z wycinaniem kawałków. Zaczęli od początku. – Kiedy połączyłem pierwszy akt z resztą, nagle zobaczyłam równowagę i zrozumiałam, iż może trzeba było usunąć tłuszcz z reszty.

Z początku wyleciało stosunkowo niewiele, bo początek nie był za długi. Ostatecznie w śmieciach wylądowało około 40 minut, a pomagał jej Krzysztof Kieślowski. Dziś Holland uważa, iż z jednej strony dobrze, iż pozbyto się paru rzeczy, ale z drugiej trochę żałuje, szczególnie, iż te nadprogramowe sceny już nie istnieją. Zostały zniszczone od razu, a więc nigdy choćby nie zobaczymy ich w dodatkach.

Jednakże pozostało pewna rzecz związana z… no właśnie nie do końca z cięciami. Holland przygotowała, wyreżyserowała taki jakby epilog, w którym Solomon na starość spotyka się ze swoimi kolegami z Hitlerjugend. Zresztą, on naprawdę to przeżył, naprawdę z nimi pił i oglądał filmy nazistowskie. Jak powiedział: „byłem poruszony. Miałem łzy w oczach. To była moja młodość”. I ta scena, która by już całkiem zmiażdżyłaby ideę „jesteś dobry lub zły” nie trafiła choćby do testowego wyświetlania. Dlaczego?

– Mieliśmy grupę statystów – opowiada Holland – około 50-60 mężczyzn w wieku około 60 lat. Moi asystenci i konsultanci muzyczni przygotowali dla wszystkich teksty i melodię tej piosenki, „Der Fahnehoch”. Ale było to absolutnie niepotrzebne, ponieważ wszyscy moi statyści bardzo dobrze ją pamiętali. Śpiewali z takim entuzjazmem i zapałem, powtarzając ją wiele razy, ponieważ kręciliśmy różne ujęcia. To było niepokojące. A Shlomo [Solomon] grał Shlomo, prawdziwego bohatera. Więc po zmontowaniu tego, kiedy miał to być koniec, coś w rodzaju epilogu filmu, zdecydowałam, iż nie mogę tego zrobić, iż byłoby to źle zrozumiane, iż jest to zbyt niejednoznaczne i niepokojące, i iż nie zrobię żadnej przysługi mojemu bohaterowi, a ludzie będą go po tym nienawidzić. Więc wycięłam to, ale to była rzeczywistość. Oznacza to, iż to się zdarzyło.

No cóż – trudno Holland odmówić racji. I ta scena byłaby zbyt kontrowersyjna choćby dzisiaj.

Niech ten tekst zakończy pewna myśl Holland o Solomonie: – I co było najbardziej interesujące w byciu w pobliżu Shlomo, to to, iż nigdy nie starał się upiększać siebie. Czuł, iż w nim również istnieje potencjał dla strasznych rzeczy, tak samo jak u jego towarzyszy.

Idź do oryginalnego materiału