Do szeregów serii Eony dołączyło właśnie… wikińskie romansidło?
Mroczna i krwawa historia napisana w konwencji skandynawskiej sagi. Eryk, syn zamożnego islandzkiego rolnika, ubiega się o rękę Gudrudy Pięknej. Ta wyraża zgodę, ale okazuje się, iż siostra przyrodnia Gudrudy, czarownica, też kocha Eryka i użyje wszelkich dostępnych jej sposobów, by rozdzielić zakochanych. Droga Eryka do zdobycia Gudrudy jest pełna przygód i niebezpieczeństw wymagających bohaterstwa i poświęceń, a wszystko kończy się zgodnie z regułami sagi, gdzie musi dojść do spełnienia choćby najbardziej ponurych przepowiedni. Saga o Eryku Promiennokim przenosi nas do X-wiecznej Islandii. Syn bogatego rolnika Eryk Thorgrimursson, zwany „Promiennokim” z powodu swoich wyjątkowych oczu, walczy o serce swojej ukochanej, Gudrudy Pięknej. Jednak jej ojciec, kapłan Asmund, nie zgadza się na ich związek, uważając Eryka za kogoś bez przyszłości.
Jeszcze bardziej niebezpieczna jest jednak Swanhilda, przyrodnia siostra Gudrudy i czarownica, która pragnie Eryka dla siebie. Przekonuje wodza Ospakara, by starał się o Gudrudę, co prowadzi do wrogości między mężczyznami. Pełna bitew, intryg i zdrad, historia która trzyma czytelnika w napięciu do samego końca.
– opis wydawcy
Eryk Promiennooki to historia tytułowego Eryka – wikińskiego młodzieńca o ponadprzeciętnej urodzie, sile i wytrzymałości, o którego serce toczą bój dwie przyrodnie siostry. Pierwsza z nich, Gudruda, to wcielenie dobra i to w niej Promiennooki zakochał się bez reszty już w dzieciństwie. Druga zaś, Swanhilda, to początkująca czarownica o duszy zimnej jak lód – wobec wszystkich za wyjątkiem Eryka. Tylko on jeden potrafiłby przynieść jej euforia i spokój, dlatego też walczy o jego względy kłami i pazurami. Nieważne, co staje jej na drodze, Swanhilda nie poddaje się, gotowa poświęcić w imię swego celu wszystko i wszystkich bez wyjątku. Wedle proroczego snu jej ojca zaś ten upór i bezlitosność właśnie doprowadzą ją, jej siostrę i Eryka do przedwczesnej śmierci.
Jak zatem widzicie, drodzy Czytelnicy, mamy tu do czynienia z trójkątem miłosnym. Wszystko w nim zaś, a zwłaszcza jego uczestnicy, jest tak jednowymiarowe, jak to tylko w starych epopejach być potrafi. Wszyscy troje są młodzi, przepiękni i mają ze dwie dominujące cechy charakteru, na których opiera się cała historia. Jedna oblubienica jest do cna zła, druga – do cna dobra, a pomiędzy nimi obija się najprawszy z prawych i najsilniejszy z silnych mężów, muszący ciągle udowadniać swoją lojalność wobec Gudrudy, średnio raz na dwa rozdziały ryzykując przy tym życiem. Co prawda robi to na różne, mniej lub bardziej interesujące sposoby, aczkolwiek zawsze wiadomo, iż koniec końców nic mu nie będzie. Inaczej książka nie miałaby jeszcze kolejnych stu czy dwustu stron.
Sam w sobie romans również cierpi na typową przypadłość starych sag o herosach – ma praktycznie nieistniejącą genezę i zerową chemię. Gudruda i Eryk kochają się, bo tak. Jedyna podstawa tej relacji, jaką dostajemy, to bodaj jednostronicowe wspomnienie wspólnej zabawy z dzieciństwa, a od razu potem timeskip i już wyznają sobie najdozgonniejszą z dozgonnych miłości. Swanhilda natomiast jest śmieciem, bo taka się urodziła i tyle. Ona też kocha Eryka, jako jedynego z żywych istnień na planecie, ale tutaj także nigdy nie dowiemy się, jak to uczucie powstało ani nie uwierzymy w nie choćby przez chwilę. Tak samo zresztą jak w jakąkolwiek inną relację czy emocję w tej książce. Gdzie nie spojrzysz, same wydmuszki.
Fot. materiały promocyjne (Vesper)Z plusów? Głównie sceny bitewne. Co prawda Promiennooki i jego kumpel berserk są tak potężni, jakby im sam Wszechojciec bicepsy piorunami wyrzeźbił i czasem zakrawa to o kpinę, natomiast to akurat norma w tego typu opowiastkach. Po przeczytaniu Conana zdążyłam już przywyknąć. Pominąwszy więc nierealistyczną potęgę głównych bohaterów, całkiem ciekawie czytało się ich naparzanki, szczególnie przy walkach jeden na jeden. Zwłaszcza sparing Eryka z Ospakarem przypadł mi do gustu. Wtedy jeszcze, niemal na samym początku tomu, czytało mi się tę książkę całkiem odświeżająco, a klimatem choćby nieco przypominała mi serial Wikingowie – zresztą, zawadiacki uśmieszek Eryka z okładki to wypisz, wymaluj mimika Ragnara. Niestety jednak, tak jak serial ruszył równią pochyłą w dół po trzecim sezonie, tak i Eryk Promiennooki po udanym początku także się stoczył – tyle iż znacznie szybciej.
Jedyny powód, dla którego nie jestem na tę książkę jakoś bardzo zła, a raczej nią zawiedziona, to data jej powstania. Przyznaję się bez bicia – sprawdziłam to już po wzięciu jej do recenzji i przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów. Coś mi tak jakoś nie pasowało. No i rzeczywiście; w roku pańskim 1889 pisało się jednak trochę inaczej niż wiek później, kiedy powstał chociażby wspomniany tu już Conan czy Kane. Z tego też powodu staram się być chociaż w miarę wyrozumiała dla tego tytułu. Problem w tym, iż żadna ilość racjonalizacji nie sprawi, iż rosnące z każdym rozdziałem rozczarowanie, jakie czułam podczas lektury, tak po prostu zniknie.
Wiecie, co za to mnie zdenerwowało? Ilustracje wewnątrz książki. Bardzo chcę się mylić, ale… ech. Wyglądają jak obrazki AI z Facebooka puszczone przez czarno-biały filtr. Kiedy tylko pierwszy raz je zobaczyłam, od razu coś mi z nimi nie grało. Były jakieś takie… miałkie i nijak niepodobne do grafiki z okładki, którą wykonywała przecież ta sama osoba. Wtedy jednak jeszcze nie połączyłam kropek. Dopiero przyjaciel, spojrzawszy na parę z tych obrazków, zapytał z ciekawości, czy nie wygląda mi to na AI. No i, cholera, faktycznie wyglądało. Mam szczerą nadzieję, iż tylko pozornie – choć jeden internetowy detektor potwierdzał tę tezę bez cienia wątpliwości. Vesper zawsze kojarzył mi się ze śliczną, jakościową oprawą graficzną i nie chciałabym, żeby się to zmieniło. Szczególnie iż sama okładka Eryka przez cały czas taka właśnie jest.
Gdybym miała podsumować tę książkę jednym słowem, byłoby to: rozczarowanie. Eryk Promiennooki miał niezły potencjał, ale wykorzystał go jedynie na płaszczyźnie scen walki. Cała reszta powieści jest boleśnie wręcz płytka i choćby rok wydania, choć nieco wyjaśnia, nie może tego w stu procentach usprawiedliwić. Pozycję tę traktuję raczej jako ciekawostkę literaturoznawczą niż przyjemną lekturę dla rozrywki. Nie sądzę, bym kiedykolwiek ją jeszcze powtórzyła czy komuś poleciła.

Autor: Henry Rider Haggard
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Okładka: Michał Loranc
Wydawca: Vesper
Premiera: 26 września 2025 r.
Oprawa: twarda
Stron: 453
Cena katalogowa: 69,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Vesper. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Vesper)





