Energia i czysta moc TSA MNKWL znów rozpalił Falcon

strefamusicart.pl 3 dni temu
Zdjęcie: TSA 16.11.2025 Falcon, Warszawa101


16 listopada scena Klubu Bilardowego Falcon po raz kolejny gościła TSA MNKWL. Wrócili do Warszawy tak, jak lubię najbardziej: od razu z pięścią dźwięku wymierzoną prosto w publiczność. „Jestem Głodny” otworzyło koncert bez zbędnych wstępów i zanim zespół zdążył wziąć drugi oddech, sala już klaskała do rytmu.

Zaraz potem atmosferę podkręciło „Chodzą Ludzie”, a Damian… chodził, a raczej biegał po stołach. Dosłownie. Ten człowiek ma w żyłach prąd średniego napięcia i żadnej potrzeby, by trzymać się sceny. Publika ryczała, a ja miałam ten rodzaj uśmiechu, który przychodzi, gdy rock robi swoje – wyrywa Cię z krzesła.

„Zwierzenia Kontestatora” przypomniały o bluesowym oddechu w korzeniach TSA. W „Na Co Cię Stać” publiczność dostała swoją próbę generalną – krótką, ale skuteczną. Po niej gromkie „Ej!, Ej!” niosło się już przez resztę koncertu, jakbyśmy byli częścią zespołu.

Repertuar tego wieczoru to miks starych, kultowych numerów i materiału z ostatniego albumu „Niezwyciężony”. Zapowiedź kolejnej płyty, planowanej na przyszły rok, zabrzmiała jak realna obietnica. Naprawdę czekam!

Środek koncertu trzymał wysokie napięcie. „Żarłacz”, „Maratończyk”, „Ostatni Pociąg” żyły inaczej na scenie – głośniej, mocniej, bardziej dziś. „51” wprowadziło ton listopadowej zadumy… wspomnienia, ludzie, których już nie ma. Mam ciarki za każdym razem, kiedy słyszę ten utwór, ale tego wieczoru coś tym dźwiękom dodatkowo ciążyło. Może to czas, może atmosfera, może sposób, w jaki lider powiedział, iż grają „specjalnie dla nich”.

Po tym melancholijnym uderzeniu wrócił pazur: „Jak Jest”, „Pierwszy Karabin”, „Tratwa”, „Choroba” – twarde riffy, dobre tempo. Ciekawym przełamaniem było kruche „Tylko”, z życzeniem prawdziwej miłości – prosta, szczera balladowa nuta w środku metalowego żywiołu.

Potem jeszcze „Heavy Metal Świat” – i tu już nie było dyskusji. Warszawa jest heavy. My jesteśmy heavy. TSA jest heavy. Klub utonął w okrzykach: TSA! TSA! TSA! i było wiadomo, iż bez bisu nikt stąd nie wyjdzie. „Marsz Wilków” i „TSA Rock” zakończyły koncert jak uderzenie młotem, po którym człowiek czuje, iż dostał dokładnie to, po co przyszedł. Po prostu rock w swojej najlepszej, uczciwej postaci.

Gitary i perkusja w pełni pokazały, czym jest koncertowa pierwsza liga, kontakt z publicznością był bezbłędny, a energia złapana w pierwszych sekundach nie puściła ani na moment. I ten wygar w głosie Damiana… TSA to nie jest „kontynuacja legendy”, a własna moc, własny żywioł, własne „jesteśmy tu i teraz”.

To był mój trzeci koncert TSA MNKWL i znów podobał mi się bardziej niż poprzedni. Wyszłam z Falcona z kolejną płytą w kieszeni i tym znajomym uczuciem: jest moc!

Relacja: Anka

Idź do oryginalnego materiału