Eminem – The Death of Slim Shady (Coup de grâce) – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 2 miesięcy temu

W 2024 roku, niemal 30 lat po „narodzinach”, Eminem postanowił zabić swoje najsłynniejsze alter ego. Druga część tytułu nowej płyty wskazuje, iż miałby być to cios łaski. Czy w rzeczywistości tak jest? Czy warto jest wskrzeszać postać, by ją zaraz zabić? Moim zdaniem nie do końca.

W maju tego roku światło dzienne ujrzał nowy singiel Eminema. Niemalże natychmiast stał się mega popularny. Nic w tym dziwnego – wpada w ucho. Jego obecność w radio czy też na łamach Tik Toka jedynie spotęgowały wrażenie, iż mamy do czynienia z „hitem”. Nie każdy jednak (a w szczególności młodsza część słuchaczy) zdaje sobie sprawę, czego tak adekwatnie słucha. Dlatego warto wyjaśnić kontekst wspomnianego singla. Slim Shady po raz pierwszy zaprezentował się szerszej publiczności w 1997 roku.

To właśnie wtedy Eminem wydał minialbum The Slim Shady EP. Miało to miejsce rok po premierze debiutanckiego krążka rapera z Detroit. Debiut ten nie przyniósł jednak sławy i nie dał mu rozpoznawalności. Wspomniana wcześniej epka zaowocowała współpracą Marshalla ze znanym (chociażby z NWA) Dr. Dre. Wtedy też kariera Eminema nabrała zawrotnego tempa. W lutym 1999 roku premierę miał długogrający krążek The Slim Shady LP. Po jego premierze – nie tylko na scenie rapowej – nic już nie było takie same. Album ten, napisany z perspektywy jasnowłosego alter ego Eminema, osiągnął niewyobrażalny wręcz sukces komercyjny. Świadczą o tym dziesiątki nagród oraz uznanie fanów i krytyków na całym świecie. Wzbudził także niemałe kontrowersje, gdyż jego autor nie bał się mówić tego, czego media głównego nurtu nie chciały słyszeć.

Najnowszy album składa się z 19 kawałków, z czego 3 to krótkie skity. Ważnym jest to, co podkreślił chwilę przed jego premierą sam Eminem: jest to płyta koncepcyjna. Co oznaczać ma tyle, iż powinniśmy słuchać jej w całości, po kolei. Numery „wyrwane” z sąsiedztwa pozostałych tracą na znaczeniu. Promocja nowego krążka, jego tytuł i powrót znanej sprzed lat postaci dały fanom nadzieję na to, iż Marshall po kilku ostatnich, niezbyt łaskawych dla niego latach, wraca do formy, która pozwoliła mu parę dekad temu porwać serca tłumów. Nadzieje te okazały się jednak płonne. Nowa płyta jest w pewien sposób wyróżnikiem w dyskografii Eminema z ostatniej dekady. przez cały czas jednak pozostawia wiele do życzenia.

Odsłuch sprawił mi delikatną przyjemność. Otwarcie przyznaję, iż pomimo tego, iż nie jestem fanem drogi, jaką od jakiegoś czasu podąża raper, to mamy do czynienia z jakością. Nikogo to nie powinno dziwić. Eminem nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Niektóre numery, jak na przykład otwierający krążek „Renaissance”, już od pierwszego przesłuchania na myśl przywodzą te starsze utwory rapera z początków XXI wieku. Inne z kolei, takie jak na przykład numer dla córki z końcówki albumu, nie prowadzą do tak pozytywnych skojarzeń. Porównać je można bardziej z kawałkami, jakie słyszeliśmy w ostatniej dekadzie. Tych negatywnych odczuć jest niestety znacznie więcej niż pozytywnych. Niemniej jeżeli ktoś – podobnie jak ja – z nieskrywaną tęsknotą wraca do tych starszych numerów, to słuchając nowej płyty, kilkukrotnie odnajdzie powody do zadowolenia.

Pierwszym singlem z płyty był „Houdini. Numer wraz z klipem w oczywisty sposób nawiązuje do klasycznego wręcz „Without Me”, a w mniej oczywisty do „My Name Is”. To właśnie on stał się wspomnianym przeze mnie na początku hitem. Pozostawił jednak we mnie niesmak, bo poza nawiązaniem do wcześniejszej twórczości oraz flow, którego autorowi odmówić nie można, w numerze nie było nic więcej, czym można byłoby się zachwycać. Drugim singlem był znacznie mniej hitowy „’Tobey”. To właśnie tym kawałkiem (według mnie) Marshall zamierzał rozpalić „rapowe” serduszka i poniekąd tak się stało. Choć w tym przypadku trudno oprzeć się jest wrażeniu, iż goście nieco „zjedli” gospodarza”.

The Death of Slim Shady stanowi pewną formę przebieżki po wszystkich odsłonach Slim Shady’ego. Niestety, nawiązania te nie zawsze są udane. Bardzo często tylko na pierwszy rzut oka przypominają one to, czym porwał nas Eminem lata temu. Zaczepki? Oczywiście, iż są. Mimo iż częściej są to strzały w niebo niż personalne przytyki. A jeżeli już się takie pojawiają, to są one dosyć zachowawcze, niekiedy choćby populistyczne. Wszak Marshall nie jako pierwszy w satyryczny sposób komentuje chociażby postrzelenie Megan Thee Stallion.

Wygląda to tak, jakby Slim Shady obawiając się współczesnych czasów i reakcji na swoje nietypowe zachowania, ubrał kamizelkę kuloodporną i pełny zestaw ochraniaczy. Wszystko, co ma nam przywodzić na myśl „oryginalną” postać, pozostawia słuchacza z odczuciem, iż to nie jest już to samo. Nie ma tego pazura, co przed laty. Tyle o warstwie tekstowej. Muzycznie? Jak to u Eminema bywa, w szczególności w ostatnich latach, bity po prostu są. Producenci starają się co prawda nawiązać do alter ego autora krążka, jednak wychodzi to średnio, a czasami jest robione na siłę.

Słowem podsumowania, Eminem zabrał się za coś, co dało wielu osobom nadzieję. Po kilku średnich płytach mogliśmy dostać coś lepszego. Powinniśmy to otrzymać. Co prawda nowy album jest spójny i na pewno bardziej trzyma się przyjętego konceptu niż Music to Be Murdered By, jednak jego potencjał nie został odpowiednio wykorzystany. The Death of Slim Shady jest płytą nieco lepszą od poprzednich krążków, jednak taką, która nie dorównuje temu, do czego przyzwyczaił nas raper kilka dekad temu. Nie jestem do końca tym zdziwiony.

Jako 20- czy 30-latek Eminem walczył, przebijając się do świadomości słuchaczy. Teraz, jako 50-latek, dostojnie przechadza się on po czerwonych dywanach. Ząb się nieco ukruszył, a pazur delikatnie stępił. Miło z jego strony, iż chciał zakończyć historię swojego alter ego, jednak pozostaję przy opinii, iż umarł on, gdy Marshall poszedł na odwyk. Jego obecny powrót przywodzi na myśl wszelkie teorie spiskowe, mówiące o tym, iż ktoś został podmieniony. Pisząc jednak poważniej, a zarazem odpowiadając na pytanie zawarte w pierwszych zdaniach tekstu, odpowiadam, iż nie warto było przywracać Slim Shady’ego do życia, by zaraz go zabijać. Dla świata jest on od dawna martwy, ale pamięć o nim na zawsze pozostanie w naszych serduszkach.


Fot. główne: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału