„Eddington” – Społeczny eksperyment [RECENZJA]

filmawka.pl 1 miesiąc temu

Po Dziedzictwie i Midsommar wszystko wskazywało na to, iż Ari Aster zostanie jednym z tych bożyszczy współczesnego filmu grozy, którym fani i fanki jedzą z rąk. Jak Jordan Peele albo Robert Eggers. Najwyraźniej kilka sobie jednak z tego robił, bo dwa lata temu dokonał w Bo się boi zaskakującej wolty w kierunku surrealizmu. Jedni pokochali nieokiełznane szaleństwo, na którego niedobór Hollywood cierpi od lat, inni zobaczyli jedynie pretensjonalny bełkot. Tych drugich Eddington raczej nie przekona do zmiany zdania.

Początek jest dziwaczny, choć jeszcze wcale nie powinien. Kolejka przed prawie pustym sklepem, ludzie unikający kontaktu ze sobą i wreszcie wojenki o noszenie maseczek – dla jednych ochrony przed śmiertelnie groźnym wirusem, dla drugich narzędzia opresji i symbolu zniewolenia… Wszystko to doskonale znamy, ale po pięciu latach od wybuchu pandemii wydaje się tak odległe i nieprawdziwe, jak zły sen. Dla przyszłych pokoleń wrażenie to będzie jeszcze silniejsze. Podobnie jak Miś i Alternatywy 4 uchwyciły specyficzną rzeczywistość, która dla młodzieży jest tak samo nieprawdopodobna jak okoliczności z The Last of Us, również świat przedstawiony w Eddington jako prawdziwy będzie w przyszłości znany tylko stosunkowo wąskiemu gronu społeczeństwa.

Kadr z filmu „Eddington” / United International Pictures Sp z o.o.

Niespodziewanie nie spełniły się przy tym przewidywania wielu komentatorów i nie zostaliśmy zasypani covidowymi pamiętnikami pod postacią muzyki, literatury i filmów. Kultury nie przesyciły wspomnienia z lockdownów i wyznania z izolacji, a co najwyżej nagłówki konstruowane według schematu „nazwa zjawiska” + „w czasach zarazy”. Przyczyna być może jest właśnie taka, iż z dekady na dekadę takie dzieła traciłyby na sile jako coraz mniej uniwersalne, a może po prostu taka, iż woleliśmy jak najszybciej o tych dwóch latach zapomnieć. Skoro jednak nikt na dużą, mainstreamową skalę nie chciał podjąć tematu, pojawiła się niezekranizowana wyrwa w naszych biografiach, którą Aster postanowił wypełnić w sposób zmaksymalizowany, przerysowany, ale też celnie komentujący rzeczywistość.

Obrazki z włoskich osiedli, na których mieszkańcy i mieszkanki wspólnie śpiewali z balkonów ku pokrzepieniu serc, dzisiaj adekwatnie nie są już przywoływane. Bardziej pamiętamy – bo skutki wciąż nam towarzyszą – jak po raz kolejny pęknięcie dzielące społeczeństwo pogłębiło się, radykalizując niechęć sąsiada do sąsiada. Niewielkie miasteczko Eddington w wizji Astera ukazuje te nastroje w pigułce, stawiając naprzeciw siebie reprezentujących strony konfliktu dwóch najpotężniejszych mieszkańców – dbającego o zachowanie wszelkich środków bezpieczeństwa burmistrza Teda Garcię (Pedro Pascal) i sprzeciwiającego się obostrzeniom szeryfa Joe Crossa (Joaquin Phoenix). Konkurentami stają się niedługo w sposób dosłowny, bo obydwaj startują w wyborach na lidera lokalnej społeczności, ale nie jest to walka czysta i honorowa.

Kadr z filmu „Eddington” / United International Pictures Sp z o.o.

Aster jest bardziej powściągliwy w ocenianiu swoich bohaterów niż na przykład Alex Garland w Civil War. W sposób oczywisty tym „złym” wydaje się miotający niesprawdzonymi oskarżeniami (i nie tylko) stróż prawa, ale poznajemy więcej niż nienawistny produkt końcowy. choćby o ile jego działaniom trudno wystawić inną ocenę moralną niż negatywną, spędzony z nim czas pozwala odkryć człowieka z krwi i kości. Dzięki zainteresowaniu przede wszystkim relacjami, reżyser unika tokenizacji sprowadzającej jednostkę do funkcji nosiciela idei. Podobnie jak wtedy, gdy mówimy o słuchaniu dźwięków, tak naprawdę słuchamy interwałów, czyli związków pomiędzy nimi, tak tutaj mamy nie tyle symbolizujące jakiś pogląd indywidua, a komunikację pomiędzy nimi. Tę współczesną, wyjątkowo podatną na nieporozumienia, manipulacje i brak prywatności, czyli w znacznym stopniu prowadzoną za pośrednictwem telefonów i komputerów.

To interesujący wątek, który łatwo przeoczyć, bo w odróżnieniu od niemal zapomnianego już pilnowania odstępu w kolejce do kasy albo nieustannego mycie dłoni, definiowanie ludzi na podstawie ich profilów na Instagramie albo czerpanie wiedzy z nigdy niekończącego się newsfeedowego szlamu – gdzie obok zamieszek i wystąpień politycznych, ofiar i morderców, można zobaczyć memy, nagość i reklamy – pozostaje naszą codziennością. Jej groźne pokłosie to rozgałęzienie prawdy – nie istnieją już choćby pozory jednej i obiektywnej. W zależności od źródła dla wszystkich może być czymś innym, a szanse na porozumienie są mniejsze niż szanse na znalezienie wspólnego języka pomiędzy rekinami a hipopotamami. Telefony są w tej perspektywie groźniejsze niż pistolety, co zresztą reżyser często podkreśla, tak ustawiając na nie obiektyw kamery, by wzbudzały niepokój. Strzelanin wprawdzie nie brakuje, finałowa jest choćby zaskakująco widowiskowa, niemniej to te małe urządzonka, noszone przez każdego z nas w kieszeni, mają największą siłę rażenia.

Kadr z filmu „Eddington” / United International Pictures Sp z o.o.

Ten obejmujący wiele zagadnień komentarz dotyczący współczesności funkcjonuje na pograniczu persyflażu i dramatu. Nie jest przerysowany w tak skrajnym stopniu jak Nie patrz w górę Adama McKaya, ale miasteczko Eddington wydaje się w nim kolejnym eksperymentem profesora Zimbardo, a nie prawdziwym miejscem. Jest nieprawdopodobną symulacją, w której dochodzi do prawdopodobnych sytuacji. Z jednej strony odwzorowanych dokładnie w zgodzie z tym, co znamy z naszej codzienności, z drugiej sprawiających wrażenie laboratoryjnie wywołanych i sztucznych. Na ogół nie stanowi to problemu, bo emocje i reakcje „uczestników eksperymentu” pozostają szczere i autentyczne, zdarzają się jednak pomniejsze zgrzyty i nieścisłości. Trudna do zdekodowania jest zwłaszcza refleksja na temat ruchu Black Lives Matters. Niby wyraźnie czuć ironię, kiedy protestująca pod tym hasłem młodzież okazuje się wyłącznie biała, ale czy należy za nią uznać również obsadzenie wyłącznie jednego Afroamerykanina w istotnej roli, a w dodatku skonstruowanie akurat jego postaci tak, by całą jej tożsamość dało się opisać słowami „czarny policjant”? Zdaje się, iż Aster pozwolił sobie na o kilka rekurencji zbyt wiele i sam pogubił się w tym, co ma być jego przesłaniem i tym, co ma być jego satyrą.

Z tego względu trudno stwierdzić, czy Eddington jest zbyt wieloma filmami naraz, czy Aster celowo dokonuje rozszczepienia dla zdezorientowaniu publiczności. o ile to drugie, łatwiej byłoby go docenić, gdyby zamrugał na znak, iż tak miało być, zamiast pozostawiać miejsce na wątpliwości i pytania o to, czy jest aż tak sprytny, czy aż tak nieporadny. Niezależnie jednak od intencji, warto się w tym zwierciadle przejrzeć. choćby o ile nie spodoba się nam to, co w nim zobaczymy, nowojorski reżyser i tak osiągnął cel – w jakiś sposób wzburzy każdego, bo to nie jest film, obok którego dałoby się przejść obojętnie.

Korekta: Michalina Nowak

Idź do oryginalnego materiału