Dzwon / Iris Murdoch / znajome, oskarżające wnętrze

odwieczna.com 9 godzin temu
Zdjęcie: dzwon


Dzwon, Iris Murdoch, tytuł oryginału: „The Bell”, przełożyła Krystyna Tarnowska, PIW, 1972.

Pierwsze wydanie „The Bell” – 1956 rok, pierwsze polskie wydanie „Dzwon” 1972 rok. Iris Murdoch jest autorką m.in.: „Przypadkowy człowiek”, „Morze, morze”, „Miły i dobry”, „Skromna róża” i „Czarny książę”.

Pierwszą powieść autorka opublikowała w 1954 roku – „W sieci”. Iris Murdoch napisała dwadzieścia powieści, pisała również dramaty oraz książki filozoficzne.

Serial – „Dzwon” z 1982 roku,słaba jakość.

Iris Murdoch
1919-1999

„Dzwon”- dawno nie czytałam książki, którą nazwałabym nie tylko męczącą, ale i ciężką. Od jakiegoś czasu chciałam przeczytać chociaż jedną z książek Iris Murdoch, padło na „Dzwon”, więc nie będę narzekać. Podobało mi się wiele fragmentów, dzieło ma w sobie klimat dawnych czasów, dawnych „starych” książek, autorka opisuje świat jaki jest obcy współczesnemu czytelnikowi. W dobie wszędobylskich telefonów komórkowych i innych środków, dzięki którym możemy się komunikować, ta historia nie miałaby racji bytu.

Treść

„Brac­two osia­dłe w Im­ber, któ­re­go ce­lem jest stwo­rze­nie wa­run­ków, w któ­rych oso­by świec­kie mogą ko­rzy­stać z do­bro­dziejstw ży­cia re­li­gij­ne­go nie se­pa­ru­jąc się od świa­ta, ist­nie­je nie­speł­na rok. W chwi­lach wol­nych od prak­tyk re­li­gij­nych człon­ko­wie brac­twa pro­wa­dzą go­spo­dar­stwo ogrod­ni­cze. Jaka jest przy­czy­na tych ostat­nich dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń? Nasz roz­mów­ca, bli­sko zwią­za­ny ze spo­łecz­no­ścią Im­ber, wspo­mniał o roz­ła­mie i o na­pię­ciu uczu­cio­wym, ale człon­ko­wie brac­twa po­wstrzy­ma­li się od ko­men­ta­rzy za­pew­nia­jąc nas, iż ży­cie w Im­ber to­czy się spo­koj­nym nur­tem.

Brac­two, o któ­rym mowa, jest or­ga­ni­za­cją au­to­no­micz­ną, nie pod­le­ga­ją­cą żad­nej okre­ślo­nej wła­dzy ko­ściel­nej. Człon­ko­wie brac­twa nie skła­da­ją ślu­bów ubó­stwa i czy­sto­ści. Z cze­go się ci lu­dzie utrzy­mu­ją? Z do­bro­wol­nych skła­dek. Nie­ba­wem ma być ogło­szo­ny apel o po­moc fi­nan­so­wą, po któ­rym licz­ba sióstr i bra­ci znacz­nie się po­więk­szy. Sie­dzi­bą brac­twa jest uro­czy osiem­na­sto­wiecz­ny pa­łac sto­ją­cy w roz­le­głym par­ku.”

W bractwie Imber spotykaja się: despotyczny Paweł, do którego dojeżdża niewierna, młoda żona – Dora, bliźnięta Katarzyna i Nick, Michał – właściciel Imber Court, James, Toby – przyszły student Oxfordu, starsze małżeństwo oraz Piotr.

„Piotr, przy­ja­ciel Mi­cha­ła jesz­cze z cza­sów szkol­nych i z wy­kształ­ce­nia przy­rod­nik, był czło­wie­kiem ci­chej i nie rzu­ca­ją­cej się w oczy po­boż­no­ści. Przy­je­chał w prze­rwie mię­dzy dwie­ma po­sa­da­mi, żeby po­móc Mi­cha­ło­wi w jego no­wym przed­się­wzię­ciu. Na­tych­miast włą­czył się w nurt ży­cia i wy­ko­ny­wał wię­cej cięż­kiej pra­cy, niż na nie­go przy­pa­da­ło, in­sta­lu­jąc jed­no­cze­śnie w par­ku sprzęt do swo­ich stu­diów nad pta­ka­mi i zwie­rzę­ta­mi. Ku wiel­kiej ra­do­ści Mi­cha­ła po­sta­no­wił zo­stać tro­chę dłu­żej. Na­stęp­nie zja­wi­li się Straf­for­do­wie, któ­rych mał­żeń­stwo gro­zi­ło roz­pa­dem. Przy­sła­ni przez prze­ory­szę za­bra­li się do pra­cy z de­ter­mi­na­cją. Na­stęp­na zja­wi­ła się Ka­ta­rzy­na, a tro­chę póź­niej jej brat. Ka­ta­rzy­na była od kil­ku lat ad­he­rent­ką Opac­twa, a od nie­daw­na przy­szłą no­wi­cjusz­ką; prze­ory­sza uzna­ła, iż bę­dzie to z ko­rzy­ścią za­rów­no dla brac­twa, jak i dla sa­mej dziew­czy­ny, je­śli przed wstą­pie­niem do za­ko­nu bę­dzie prze­by­wa­ła ja­kiś czas w Im­ber Co­urt. Przy­by­cie Pat­chwaya było nie­prze­wi­dzia­ne, ale oka­za­ło się dla brac­twa nie­zwy­kle ko­rzyst­ne. Był ro­bot­ni­kiem rol­nym z są­siedz­twa, któ­ry wkrót­ce po za­in­sta­lo­wa­niu się Mi­cha­ła w pa­ła­cu przy­szedł i oznaj­mił, iż bę­dzie „ro­bił w ogro­dzie”. Mi­chał nie miał po­cząt­ko­wo pew­no­ści, czy Pat­chway nie tłu­ma­czy so­bie opacz­nie jego po­wro­tu do Im­ber Co­urt. Oj­ciec Pat­chwaya, oka­za­ło się, był jako mło­dy chło­piec ogrod­ni­kiem pa­ła­co­wym, w daw­nych i zgo­ła in­nych cza­sach. Jed­nak­że wy­ja­śnie­nia nie od­stra­szy­ły go ani być może nie zdzi­wi­ły i Pat­chway zo­stał; pra­co­wał jak wół i miał do dys­po­zy­cji wprost bez­cen­ną re­zer­wę ko­bie­cej siły ro­bo­czej wy­naj­mo­wa­nej na dniów­ki w oko­licz­nych wio­skach. Zja­wiał się na­wet od cza­su do cza­su na mszy. Mat­ka Kla­ra śmia­ła się, kie­dy jej Mi­chał o nim opo­wie­dział, i oznaj­mi­ła, iż może w naj­praw­dziw­szym sen­sie tych słów Pat­chway „spadł z nie­ba” i jako taki po­wi­nien zo­stać. Naj­now­szym i naj­waż­niej­szym na­byt­kiem brac­twa był Ja­mes Tay­per Pace.

Ja­mes na­le­żał do sta­rej ro­dzi­ny, któ­rej człon­ko­wie po­świę­ca­li się ka­rie­rze, woj­sko­wej. Wyż­sze wy­kształ­ce­nie zdo­był na po­lo­wa­niach, po czym zy­skał sła­wę do­sko­na­łe­go że­gla­rza, a pod­czas woj­ny słu­żył chwa­leb­nie w puł­ku gwar­dii. Od dzie­ciń­stwa po­sia­dał głę­bo­ką i pro­stą wia­rę an­gli­kań­ską. Oby­czaj, dzię­ki któ­re­mu w pew­nych ro­dzi­nach wia­ra prze­trwa­ła jako cząst­ka ży­cia zie­mia­ni­na, wia­ra moc­no zwią­za­na ze wszyst­ki­mi ry­tu­ała­mi eg­zy­sten­cji, nie był dla Ja­me­sa je­dy­nie pu­stą for­mą. Był źró­dłem głę­bo­kie­go, nie nę­ka­ne­go wąt­pli­wo­ścia­mi ży­cia du­cho­we­go, któ­re spra­wia­ło, iż w wie­ku bar­dziej doj­rza­łym Ja­mes po­świę­cił się – bez ja­kichś na­głych kry­zy­sów czy emo­cjo­nal­ne­go po­tę­pie­nia daw­niej­szych za­in­te­re­so­wań – ży­ciu re­li­gij­ne­mu. Za­czął przy­go­to­wy­wać się do pra­cy mi­syj­nej, ale roz­ma­ite kon­tak­ty i nowe do­świad­cze­nia prze­ko­na­ły go, iż po­wi­nien pra­co­wać w kra­ju. Za­miesz­kał w lon­dyń­skim East End, gdzie po ja­kimś cza­sie za­rzą­dzał wzo­ro­wo zor­ga­ni­zo­wa­nym osie­dlem i kil­ko­ma klu­ba­mi dla chłop­ców. Na­gła cho­ro­ba w na­stęp­stwie prze­pra­co­wa­nia po­ło­ży­ła kres tej świet­nej im­pre­zie. Le­karz do­ra­dzał mu, a bi­skup na­le­gał, żeby zna­lazł so­bie za­ję­cie na wsi, je­śli to moż­li­we, na świe­żym po­wie­trzu; nie­dłu­go po tym prze­ory­sza, któ­ra do­wie­dzia­ła się od swo­jej służ­by in­for­ma­cyj­nej o sy­tu­acji Ja­me­sa, we­zwa­ła go do Im­ber.”

Ta wyjątkowa zbieranina ludzka w ciągu paru tygodni zdążyła dopuścić się do … bywało ciekawie, śmiesznie, obleśnie i trudno. A wszystko działo się z legendą starego dzwonu, zatopionego w jeziorze w tle, poszukiwaniu go, przygotowań do poświęcenia nowego dzwonu czy wstąpienia do klasztoru Katarzyny. Wydarzenia te przeplatane są nabożeństwami, pracą w ogrodzie, przyjazdem biskupa i romansami, tak romansami pod oknami przeoryszy i zamkniętego kobiecego klasztoru. Brzmi banalnie, ale nie jest. „Dzwon” Iris Murdoch jest ciężki, jak dzwon, swoje waży, w trakcie czytania miałam ochotę wyjechać z Imber, dotrwałam do końca, warto.

Na­sze uczyn­ki są jak okrę­ty, przy­glą­da­my im się, gdy wy­pły­wa­ją na mo­rze, ale nie wie­my, kie­dy i z ja­kim ła­dun­kiem wró­cą do por­tu.

Dora

„Jako mło­dziut­ka żona draż­ni­ła go bez­u­stan­nie swo­ją ży­wo­ścią, dla któ­rej się z nią oże­nił; ma­cie­rzyń­stwo przy­da­ło­by jej nie­wąt­pli­wie bar­dziej bez­oso­bo­we­go zna­cze­nia, za­czerp­nię­te­go z prze­szło­ści. Ale Dory nie po­cią­ga­ły ge­ne­alo­gicz­ne za­szczy­ty, a wy­ra­cho­wa­ne przyj­mo­wa­nie na sie­bie tego ro­dza­ju zo­bo­wią­zań nie le­ża­ło w jej na­tu­rze. Cho­ciaż Pa­weł miał nad nią tak wiel­ką wła­dzę, Dora ufa­ła – jak ja­kieś nie pro­te­stu­ją­ce, ale szcze­gól­nie ru­chli­we stwo­rze­nie – swo­jej go­to­wo­ści do na­tych­mia­sto­wej uciecz­ki. Stać się dwie­ma oso­ba­mi i tym sa­mym zre­zy­gno­wać z tej zwie­rzę­cej go­to­wo­ści – nie, ta­kie­mu nie­bez­pie­czeń­stwu Dora nie mo­gła spoj­rzeć w oczy. Na­wet nie pró­bo­wa­ła. Cho­ciaż ku zmar­twie­niu Paw­ła i jego przy­ja­ciół na­by­te w la­tach stu­denc­kich wy­ra­że­nie „spójrz­my praw­dzie w oczy” na­dal dość czę­sto po­ja­wia­ło się na jej war­gach, Dora w isto­cie nie po­tra­fi­ła, przy­naj­mniej chwi­lo­wo, spoj­rzeć praw­dzie w oczy i za­sta­no­wić się nad swo­ją sy­tu­acją.

Wie­dzia­ła od sa­me­go po­cząt­ku, iż Pa­weł jest czło­wie­kiem gwał­tow­nym. Praw­dę mó­wiąc, była to jed­na z cech, któ­re ją w nim po­cią­ga­ły. Miał w so­bie mę­ską wład­czość, któ­rej nie mo­gli po­sia­dać jej smar­ka­czo­wa­ci ko­le­dzy. Nie był wła­ści­wie przy­stoj­ny, ale miał twarz wy­ra­zi­stą, syp­kie, pra­wie czar­ne wło­sy i ciem­ne, opa­da­ją­ce wąsy; zda­niem Dory te wąsy nada­wa­ły mu wy­gląd po­łu­dniow­ca. Nos miał za duży i w ustach coś cierp­kie­go, ale oczy były bar­dzo ja­sne, tro­chę jak śle­pia węża, i wpra­wia­ły w drże­nie inne stu­denc­kie ser­ca prócz ser­ca Dory. Lu­bi­ła wi­dzieć w nim pew­ne na­pię­cie i odro­bi­nę bez­względ­no­ści, zwłasz­cza kie­dy go mia­ła u swych stóp. Rola prze­ko­ma­rza­ją­cej się, a jed­nak ule­głej ko­chan­ki bar­dzo jej od­po­wia­da­ła; a Pa­weł wpra­wił ją w za­chwyt od­kry­wa­jąc przed nią wy­ra­fi­no­wa­ną zmy­sło­wość i gwał­tow­ną na­mięt­ność, przy któ­rych jej uczel­nia­ne ro­man­se wy­da­wa­ły się mdłe i bez­barw­ne. Te­raz jed­nak siła Paw­ła za­czę­ła się jej przed­sta­wiać ina­czej. Za­nie­po­ko­iły ją w koń­cu bru­tal­ne, dra­pież­ne ge­sty, któ­ry­mi na­ru­szał rytm jej sa­mo­pod­da­nia. Coś ła­god­ne­go i bez­tro­skie­go ule­cia­ło z jej ży­cia.”

Koncepcja

„Dora za­mknę­ła oczy i na­tych­miast przy­po­mnia­ła so­bie o swo­im prze­ra­że­niu. Wra­ca z wła­snej woli we wła­dzę czło­wie­ka, któ­ry stwo­rzył so­bie kon­cep­cję jej ży­cia od­rzu­ca­ją­cą lub po­tę­pia­ją­cą jej naj­głęb­sze po­pę­dy i któ­ry ma te­raz mnó­stwo po­wo­dów, żeby ją uznać za oso­bę ze­psu­tą. Na tym po­le­ga mał­żeń­stwo, po­my­śla­ła Dora; iż jest się uwię­zio­nym w dą­że­niach dru­gie­go czło­wie­ka. Ni­g­dy nie przy­szło jej na myśl, iż po­sia­da wła­dzę nad Paw­łem. W każ­dym ra­zie mał­żeń­stwo z nim to był fakt, je­den z nie­licz­nych pew­nych fak­tów w jej cha­otycz­nej eg­zy­sten­cji. Była bli­ska łez i usi­ło­wa­ła my­śleć o czymś in­nym.”

„Ta kon­cep­cja Dory jako ko­bie­ty nie­osią­gal­nej czy­ni­ła tym roz­kosz­niej­szą ży­wość jej obec­no­ści i przy­ja­ciel­ską swo­bo­dę, z jaką trak­to­wa­ła go w tym ich dzi­wacz­nym przed­się­wzię­ciu. Była w jego oczach ob­da­rzo­na bla­skiem i mocą roz­ka­zy­wa­nia, a świe­żość wzru­szeń, któ­re w nim zbu­dzi­ła, prze­peł­nia­ła go uczu­ciem nie­mal od­no­wio­nej nie­win­no­ści.”

„Ob­ser­wu­jąc chłop­ca – taki był ufny, nie na­zna­czo­ny, try­ska­ją­cy zdro­wiem, po­sia­da­ją­cy jesz­cze wszyst­kie swo­je bo­gac­twa – Dora roz­po­zna­ła ten wy­raz, zna­ła go z wła­snej prze­szło­ści. Mło­dość to wspa­nia­ła sza­ta. Jak zbęd­ne jest współ­czu­cie oka­zy­wa­ne mło­dym! Ist­nie­je wiek trud­niej­szy, któ­ry przy­cho­dzi tro­chę póź­niej, kie­dy mar­ny mniej przed sobą i mniej­szą zdol­ność zmia­ny, kie­dy ko­ści zo­sta­ły już rzu­co­ne i mu­si­my wro­snąć w raz ob­ra­ne ży­cie bez po­cie­chy, jaką daje przy­zwy­cza­je­nie, i bez mą­dro­ści wie­ku doj­rza­łe­go, kie­dy – jak w jej przy­pad­ku – nie je­ste­śmy już une jeu­ne fi­lie un peu fo­lie i sta­je­my się tyl­ko ko­bie­tą, co gor­sza, żoną.”

Od­no­si­ła te­raz wra­że­nie, iż Pa­weł przy­na­gla ją, żeby do­ro­sła, ale jed­no­cze­śnie nie po­zo­sta­wia jej na to miej­sca.

„Gdy zo­stał sam, usiadł na łóż­ku i za­krył twarz rę­ka­mi. Jego pierw­szym uczu­ciem było zdu­mie­nie. Ni­cze­go chy­ba na świe­cie mniej się nie spo­dzie­wał. O ho­mo­sek­su­ali­zmie wie­dział bar­dzo nie­wie­le. Szko­ła, do któ­rej cho­dził, nie dała mu w tym przed­mio­cie żad­nych do­świad­czeń ani naj­mniej­sze­go choć­by po­ję­cia o tych do­świad­cze­niach. Jego ko­le­dzy opo­wia­da­li so­bie nie­skom­pli­ko­wa­ne dow­ci­py na ten te­mat, ale ich igno­ran­cja rów­na­ła się igno­ran­cji Toby’ego i z tego źró­dła nie­wie­le się do­wie­dział. W szko­le uczył się ła­ci­ny, ale nie uczył się gre­ki i jego wie­dza o roz­wią­zło­ści sta­ro­żyt­nych była bar­dzo frag­men­ta­rycz­na. To, co wie­dział, po­cho­dzi­ło z po­pu­lar­niej­szych ga­zet i z uwag wy­po­wia­da­nych przez jego ojca o „pe­da­łach”. Je­że­li w ogó­le za­sta­na­wiał się kie­dy­kol­wiek nad tymi skłon­no­ścia­mi, był go­tów uznać je za dziw­ne zbo­cze­nie czy też cho­ro­bę, o ta­jem­ni­czych i od­ra­ża­ją­cych ob­ja­wach, któ­rą jest do­tknię­ta nie­wiel­ka licz­ba nie­szczę­śni­ków. Wie­dział też, i w tym róż­nił się od swo­je­go ojca, iż jest rze­czą bar­dziej wła­ści­wą trak­to­wać te oso­by jako przed­miot za­in­te­re­so­wa­nia le­ka­rza niż po­li­cji. I na tym koń­czy­ła się jego zna­jo­mość przed­mio­tu.

Jak wszy­scy lu­dzie nie­do­świad­cze­ni, Toby miał ten­den­cję do wy­da­wa­nia są­dów skraj­nych. Cho­ciaż przed­tem uwa­żał Mi­cha­ła za wzór cno­ty i na­wet nie przy­szło­by mu do gło­wy za­sta­na­wiać się, czy w ży­ciu tego czło­wie­ka są ja­kieś ska­zy czy upad­ki, te­raz przy­pi­sy­wał mu ho­mo­sek­su­alizm tout co­urt, ze wszyst­kim, co się w nim za­wie­ra­ło nie­na­tu­ral­ne­go i bez­i­mien­ne­go. Przy­naj­mniej tak za­re­ago­wał w pierw­szej chwi­li. Spo­strzegł, iż jego my­śli na­bie­ra­ją roz­pę­du i mkną ku więk­szym za­wi­ło­ściom. Jego pierw­szym uczu­ciem było zdzi­wie­nie. Bar­dzo pręd­ko za­stą­pi­ła je od­ra­za i nie­po­ko­ją­cy lęk. Nie chciał być do­ty­ka­ny w taki spo­sób, czuł do tego fi­zycz­ny wstręt. Czuł się za­gro­żo­ny. Może po­wi­nien ko­goś o tym za­wia­do­mić. Czy tam­ci wie­dzą? Z pew­no­ścią nie. Czy po­win­ni wie­dzieć? Ale nie jego rze­czą jest ich za­wia­da­miać. Zresz­tą wcho­dzi­ła też w grę spra­wa osło­nie­nia wła­snej oso­by. Był prze­ra­żo­ny, iż jest ty­pem męż­czy­zny pro­wo­ku­ją­cym ta­kie awan­se. Za­sta­na­wiał się, czy to do­wo­dzi, iż coś jest z nim nie w po­rząd­ku, iż ma ja­kąś nie­uświa­do­mio­ną skłon­ność do tych spraw, któ­rą inna po­dob­nie do­tknię­ta oso­ba po­tra­fi od­gad­nąć.”

Nie na­le­ży po­tę­piać i od­rzu­cać nie­do­sko­na­łej mi­ło­ści, na­le­ży ją udo­sko­na­lać. Dro­ga musi wieść za­wsze na­przód, ni­g­dy wstecz.

„Za­sta­na­wia­jąc się te­raz po­waż­nie nad To­bym Mi­chał za­czął po raz pierw­szy (i za­uwa­żył z go­ry­czą, jak póź­no się to sta­ło) do­pusz­czać do sie­bie myśl, iż skrzyw­dził nie tyl­ko sie­bie. Wy­obra­ził so­bie re­ak­cję Toby’ego: wstrząs, od­ra­za, roz­cza­ro­wa­nie, po­czu­cie, iż coś zo­sta­ło nie­odwo­łal­nie znisz­czo­ne. Toby przy­je­chał do Im­ber jako do przy­sta­ni re­li­gij­nej, do azy­lu. Szu­kał tu na­tchnie­nia i przy­kła­du. Było rze­czą mniej waż­ną, iż znik­nął tak na­gle nimb Mi­cha­ła; całe do­świad­cze­nie Im­ber stra­ci­ło dla Toby’ego war­tość. Za­cie­kle i nie­ustę­pli­wie Mi­chał ba­dał im­pli­ka­cje swo­je­go uczyn­ku. Że też coś tak prze­lot­ne­go i tak bła­he­go może po­sia­dać tak wiel­ką wagę, spo­wo­do­wać tyle znisz­cze­nia! W pew­nym sen­sie Mi­chał wie­dział, co się zda­rzy­ło: wy­pił za dużo i uległ od­osob­nio­ne­mu i nie­szko­dli­we­mu im­pul­so­wi. Z dru­giej stro­ny nie wie­dział jesz­cze, co się zda­rzy­ło. Na­sze uczyn­ki są jak okrę­ty, przy­glą­da­my im się, gdy wy­pły­wa­ją na mo­rze, ale nie wie­my, kie­dy i z ja­kim ła­dun­kiem wró­cą do por­tu.”

„Czy moż­na roz­po­znać sub­tel­no­ści do­bra, je­śli jest się śle­pym na sub­tel­no­ści zła, za­dał so­bie Mi­chał py­ta­nie. Do­szedł chwi­lo­wo do wnio­sku, iż wy­ma­ga się od czło­wie­ka, aby był do­bry (za­da­nie z po­zo­ru nie­zwy­kle pro­ste, choć trud­no wy­ko­nal­ne), a nie, żeby roz­po­zna­wał sub­tel­no­ści do­bra. I na tym po­prze­stał, nie miał bo­wiem cza­su na fi­lo­zo­ficz­ne roz­wa­ża­nia.”

Nie na­le­ży po­tę­piać i od­rzu­cać nie­do­sko­na­łej mi­ło­ści, na­le­ży ją udo­sko­na­lać. Dro­ga musi wieść za­wsze na­przód, ni­g­dy wstecz.

Idź do oryginalnego materiału