Dziwne uczucie: dostać na to papier. Fragment książki „Wczoraj byłaś zła na zielono”

magazynpismo.pl 2 tygodni temu

Usłyszałam na warszawskiej Pradze, a mogłabym się założyć, iż choć ledwie rachityczny pogłos naszego dialogu przedarł się na korytarz, fala uderzeniowa ukrytego w nim krzyku niosła się przez całe miasto.

Od trzech lat mówiłam, iż jest „nie tak”, z rosnącym wysiłkiem upychając wszystkie lęki w pęczniejącej od nich, a coraz to bezradniejszej formułce. „Nie tak” mutowało na moich oczach, nadymało się, rozszerzało, zwężało, przemieszczało, by nadążyć za problemami, które miało zakryć, ale nadszedł moment, w którym należało wręczyć mu dymisję. Poza grą na zwłokę nie dawało już nic.

Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Zamów dostęp online. To tylko 8,99 zł miesięcznie.

„Nie tak” to skądinąd formułka obosieczna. Matka próbuje egzorcyzmować nią kolejne strachy i wypadki, a otoczenie chwyta się jej jak gwarancji błahości problemu. „Mówisz, iż jest nie tak? Kochana, każdy rodzic ma takie lęki”. „Tylko «nie tak»? Eee, wyrośnie”. „Ze mną też było «nie tak» podobno, w przeciwieństwie do brata, to bardzo dobra prognoza”. „A z kim jest «tak», no z kim? Toż z każdym jest «nie tak»”.

Ty jednak wiesz, matko, iż jest naprawdę, naprawdę nie tak. Że za wbitą w trawnik przed twoim domem tabliczką „nie tak”, która zasłoniłaby mrówkę, próbuje ukryć się słoń. Słoń z twojego snu. Byłby zabawny, ale nie tym razem. Ciasno w tym śnie, a on stoi masywny, nieporadny. Drży jak mysz. Ma zresztą mysi ogon. Przeprasza cię kornym spojrzeniem, bo wciąż rośnie – jak otyłe dziecko przeprasza rodzica wzrokiem za niepohamowany apetyt. W końcu wypełnia sobą sen. Balon-nielot. Płaczesz, patrząc w małe oczka. Sen nie odlatuje, sen pęka. Budzisz się.

Pamiętam to jak dziś. Namiętnie i wciąż, i stale gadałam do niej bezgłośnie, więc napiszę tak, jak mówiłam:

Budzę się. Ból w klatce, jakby wlazł na mnie wyśniony słoń. Napompowany do granic wytrzymałości gumy, z której tłoczą słonie w snach, tuż przed eksplozją. Kiedyś szukałabym w panice, gdzie ma zatyczkę, by przytrzymać ją kciukiem, ale przepraszam, dziś już nie mam siły: niech leci. Ty jeszcze śpisz. Nie będę uchylać drzwi do małego pokoju, by nie wytrącić cię ze snu. Zresztą, póki cię nie widzę, mogę wierzyć, iż to jeszcze nie dziś. Wczoraj przyjechaliśmy do Warszawy, torby jeszcze nierozpakowane, a ja siedzę właśnie w podajniku z książkami jak kot, i wolałabym transport powrotny. Nie rozpakuję już nigdy tych walizek, mała, będę na nich dryfować już zawsze. Rozpakowanie oznaczałoby bowiem zgodę, a tej nie mam.

Newsletter

Aktualności „Pisma”

Raz w miesiącu poinformujemy Cię o najważniejszych materiałach z numeru, nowych podcastach.

Zapisz się

Tęsknię za widokiem twojej główki w kokonie pościeli, w półmroku pokoju w Lidzbarku. Tęsknię za dużym tapczanem, po którym co dzień rankiem niespokojnie wędrowałaś. Z takim napięciem, jakbyś zaraz miała zmienić skórę. Dziadek śmiał się, iż zostawiasz po sobie pobojowisko jak stadko dzikich kociąt, ale ja widziałam w tym dramatyzm codziennej wylinki. Ile razy, nim pościeliłam, wpatrywałam się w te mimowolne rzeźby, w odcisk ruchu, próbując zrozumieć, po co ci była ta trasa. I ta, i ta jeszcze. Jak ktoś, kto odkrywa, iż mieszka w sąsiedztwie nieznanego zwierzęcia, które bardzo chciałby oswoić, ale zwierzę umyka i nie pozostawia nic nad domysły. Gdzie żeruje, gdzie śpi, jaki zostawia trop – gdzieś tam, w swoim naturalnym środowisku, bo przecież takie mieć musi. Bo przecież nikt mi nie powie, iż dom to tu.

Chodziłam po twoich śladach, czasem udawało mi się złapać, zatrzymać, przytulić małe ciało. Ciebie nie mogłam dorwać. Ale byłam cierpliwa. Miałaś ciszę, miałyśmy czas. …

Idź do oryginalnego materiału