Trzy dobre filmy ostatnio widzieliśmy, z trzech różnych dekad.
Pierwszy to dziwny, zabawny Scorsese After Hours. Naprawdę zrobił go chyba dla jaj – lata 80te, pracownik IT (wyobrażacie sobie IT w latach osiemdziesiątych?!) poznaje dziwną dziewczynę w kawiarni. Myśli o niej cały czas i godzinie jedenastej (w nocy!) dzwoni do niej, ta go zaprasza do siebie, a mieszka w innej, odległej dzielnicy. Bardzo mnie to rozśmieszyło, przyjechał tam koło północy, no ale idea jest, iż tak chyba żyła bohema;) Telefon ten zapoczątkowuje serię bardzo dziwnych zdarzeń, gdzie Scorsese z lubością zwiedza nocny, artystowski Nowy York.
Drugi film jest chyba najlepszy z tych trzech i dość mało znany – Seconds z lat 60tych. Bardzo zaskakujący, czarno biały, a mógły być adekwatnie zrobiony dzisiaj, bardzo dziwny pomysł, ale obserwacje tną do kości. Nie napiszę nic więcej, bo warto obejrzeć. Jest tam również bohema, ale w zupełnie innej odsłonie – bohema godna szacunku, bogata, wpływowa, elitarna. Ludzie jeszcze chodzą w garniturach, wszyscy jeszcze wierzą w American Dream, aktorzy są jeszcze zabójczo przystojni. Dawno czegoś tak dobrego nie widziałam – refleksyjny, głęboki, a przy tym nie nudny. Prawda psychologiczna 10/10.
Trzeci to Strange Days z lat dziewięćdziesiątych, dopiero zaczęliśmy, a już te lata 90te wyłażą spod kołdry. Agresja, rywalizacja, rozpad społeczeństwa. Bohema przez cały czas chce być bohemą, ale teraz uwikłana jest z półświatkiem, kasa, dragi, agresja. Przemoc.
Chyba wszędzie ta dekada była taka bezwzględna, w USA przestępczość wystrzeliła w kosmos, w Europie Zachodniej i w Polsce również, u nas po przemianach ustrojowych połknęliśmy ten neolibralizm jak dzieci landrynkę i myśleliśmy, iż tak ma być – kasa, pozycja, mafia, zapierdol, wilki z Marszałkowskiej. Śpiewaliśmy
Płomienne zorze budzą mnie ze snu
Giełdowy ranek, informacji szum
Z radiem na uszach i wartości swej
W pełni świadomy, świadomy, iż hej
Moi koledzy ścigają ze mną się
Bo do wyścigu każden gotów jest
Moi koledzy z lepszych najlepsi
Trzydzieste piętro w biurowcu szklanych drzwi
Niektórzy choćby nie prześmiewczo. Tyle ludzi zostało wtedy zepchniętych na margines i zbutowanych, po 30 latach pracy obrzuconych pogardliwym homo sovieticus (nie cierpię tego określenia), ludzie, którzy całe życie po prostu pracowali w swoich zakładach pracy, nagle dostali kopa na do widzenia i radę zausz firme. Ech.
Nikt nie chciał być nieudacznikiem, wszyscy bali się, iż spadną tam, gdzie ta reszta tego motłochu i ten ogromny strach powodował, iż jako społeczeństwo wyprojektowaliśmy te wszystkie uczucia małości i zależności, biedy i nieporadności na staranne wybrane grupy społeczne, to oni byli ci słabi i nieudani i godni pogardy, a im bardziej ich poniżaliśmy, tym bardziej baliśmy się, iż jak tylko noga nam się powinie, to do nich dołączymy, a więc tym większą pogardą ich obdarzaliśmy, bo jedynie ślepa wiara, iż to nie błąd systemu, iż oni sami są sobie winni dawała nam nadzieję, iż przecież MY tacy nie jesteśmy, więc NAM się takie coś nie przytrafi.
I wierzylibyśmy jeszcze długo, gdybyśmy sami nie dostali nagle z liścia od niewidzialnej ręki rynku.