Dziurka dziurce nierówna

filmweb.pl 1 rok temu
Rok po wydarzeniach z filmu "Spider-Man Uniwersum" 15-letni Miles Morales (Shameik Moore) gładko radzi sobie ze złoczyńcami z brooklyńskiego sąsiedztwa, ale strzały Amora wyciągnąć z serducha nie może. Tęskni za przyjaciółmi z równoległych światów, dręczy go rychła rozłąka z rodzicami przed ruszeniem na studia, o sekrecie podwójnej tożsamości nie wspominając. Nastoletnie bolączki podniesione do superbohaterskiej potęgi jeszcze się pomnożą, kiedy z portalu nad jego łóżkiem wyskoczy Gwen (Hailee Steinfeld), zadziorna sympatia z zaświatów – podobnie jak inne Petery Parkery posiniaczona przez życie, dziś jednak w roli agentki likwidującej czasoprzestrzenne anomalie. Sugestia nastoletniego romansu zamieni się w próbę ratowania świata, jaki oboje znają. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić, gdy podział na dobrych i złych nie jest oczywisty. Oto drobny złodziejaszek z apetytem na zemstę zamieni się w superzłoczyńcę władającego czasem i przestrzenią, ugryzieni przez radioaktywnego pająka przyjaciele ujawnią janusowe oblicza, a nad dewizą o mocy, z którą wiąże się wielka odpowiedzialność, zawiśnie jeszcze większy znak zapytania. Nasz Pajączek stanie się zakładnikiem własnego przeznaczenia.

  • CTMG, Inc.


Niech Was nie spłoszą ogólniki z mojej strony, klisza multiplikowanych światów i wątek klasycznego dla Spider-Manowych postaci samopoznania. "Poprzez multiwersum" to rzecz formalnie (bardzo) i fabularnie (nieco mniej) szalona, a przy tym cudownym sposobem utrzymująca chaos w ryzach. To hiperaktywne kino epoki multitaskingu, wymagające od widza podzielności uwagi, w każdym planie wynagradzające naszą uważność. Widać drużyna trzech reżyserów z różnym animacyjnym portfolio: Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin K. Thompson, i trzech scenarzystów: Dave Callaham, Phil Lord i Christopher Miller (dwaj ostatni dzierżyli również producenckie stery), zmierzyła siły na zamiary. Inwencja stylistyczna współpracującej z nimi ekipy animatorów przekracza granice nieprzekroczone w pierwszej części, wszechstronnie dowodząc możliwości komunikacji dzięki obrazu. Ekran mieni się od kolorów i faktur, bez przerwy dających wgląd w emocjonalne ewolucje i w charaktery. Różne wizualne style dają przy tym wgląd w kulturową, gatunkową lub historyczną tożsamość świata, z którego poszczególne Spider-Many się wywodzą. Każdy z tych światów nie przypomina jednorazowej scenografii; sugeruje głębię, którą chciałoby się spenetrować.

I tak na przykład impresjonistyczne abstrakcje to mieniące się błękitami i fioletami tła dla Gwen. Uliczna, hip-hopowa energia to Miles. Drugoplanowe postacie również nie istnieją w próżni. Spider-Punkowi (Daniel Kaluuya) trafiają się szorstkie, podarte kolaże, jakby urwał się z anarchistycznego zina sprzed pół wieku. Wraz z pojawieniem się hinduskiego Spider-Mana (Karan Soni) ekran zalewają ciepłe kolory wibrującego życiem bombajskiego Manhattanu przyszłości. Nie dziwota, iż cyberpunkowa wersja Spider-Mana (Oscar Isaac) to ta dotknięta tragedią, w pewnym sensie pozbawiona nadziei, żyjąca w wysokiej wieży z neonów, zer i jedynek. A przy czarnym charakterze artyści puszczają już na dobre wodze fantazji. jeżeli z początku zdolność teleportowania się przez dziury we własnym ciele jest źródłem pierwszorzędnego slapsticku, po mrocznej przemianie Spot (Jason Schwartzman) niepokoi jak skopiowane przez paranoika rysunki Franka Auerbacha. Koszmary gwarantowane!

  • CTMG, Inc.


Pogodzenie różnych wizualności w obrębie poszczególnych scen najlepiej świadczy o pomysłowości twórców, a ideologiczne starcia postaci w ciętych dialogach mają okazję tym mocniej zaiskrzyć humorem. Bawią również metażarty o sztuce współczesnej i kapitalizmie, pomysłowo wplecione w sceny akcji. Strach mrugać przy miejskich pościgach. Powietrzny breakdance trwa, pajączki pędzą na łeb i szyję, ale przemyślane kadrowanie i czytelne tła sprawiają, iż o nieważkości nie ma mowy. W pojedynkach czuć ciężar uderzeń i fizykę ciał, za którymi nieraz tęsknimy w przeładowanych cyfrowymi trikami aktorskich filmach Marvela. Animacyjna skrupulatność szczególnie objawia się w scenach z dziesiątkami i setkami Spider-Manów zamieszkujących tytułowy Spider-Verse. W warunkach domowego seansu kakofonia wrażeń kazałaby zapętlić sceny lub wziąć lupę w dłoń. Animatorzy nie wstydzą się swoich komiksowych korzeni, ale tzw. kanon nie stanowi ograniczenia dla scenarzystów. W efekcie całość przypomina pisany z euforyczną euforią katalog metod graficznych: od rysunkowych projektów Leonarda da Vinci, filmów ekspresjonistów niemieckich, przez prace Roya Lichtensteina czy plansze Billa Sienkiewicza, aż po ostatnie gradaptacje przygód człowieka-pająka.

Od nadmiaru głowa nie boli, forma służy bowiem dramaturgii i żywym postaciom. choćby przemielony przez popkulturę schemat alternatywnych rzeczywistości działa nie tylko w warstwie autotematycznej, ale podbija także egzystencjalny ciężar wydarzeń. Wszak mamy przed sobą łączącego różne tożsamości superbohatera z przypadku, który nigdzie nie czuje się jak u siebie. Gdy w finale stawka rośnie, elektroniczne trąby jerychońskie Daniela Pembertona w głośnikach przypominają o pokrewnym tematycznie serialu "Dark", w którym predestynacja i pragnienie sprawczości również zwierają się we frapującym uchwycie. I tu, i tam strata jest momentem definiującym (anty)bohatera.

  • CTMG, Inc.


"Świat stoi przed tobą otworem, więc uważaj, byś zeń nie wyleciał", można by przy tej okazji zacytować Leca. ale bez obaw. Choć Milesa Moralesa zostawiamy w zawieszeniu (zgodnie z frustrującym trendem docieramy zaledwie do połowy dwuczęściowego filmu), ważniejsze, iż przed kolejnymi starciami udaje mu się uzbroić w przyjaźnie. Tak dzieje się w czułej rozmowie Milesa z matką (Luna Lauren Vélez), gdy świadomość powiększającego się dystansu między nimi nie wyklucza chęci zrozumienia i wzajemnego wsparcia. Także gdy mowa o romantycznym napięciu: w scenie huśtania się nad panoramą miasta subtelna mowa ciała znaczy więcej niż słowa. Wśród rozkoszy stylistycznego nadmiaru twórcy "Poprzez multiwersum" potrafią docenić ciszę. A gdy się zatrzymują, udaje im się wydobyć z tej szalonej przygody emocjonalną głębię. jeżeli dodać do tego przedni humor, świetną pracę dubbingu, rzadko spotykaną kinetyczną energię i estetyczne przeżycie – to czego chcieć więcej? Ach tak, finału! Na finał zaczekam. Stanę pierwszy w kolejce do kina.
Idź do oryginalnego materiału