"Dzikość" to kryminał, który chce spodobać się fanom "Yellowstone" – recenzja miniserialu Netfliksa

serialowa.pl 4 godzin temu

Nowy miniserial twórcy popularnego „Świtu Ameryki” to kryminalna historia w pięknych i groźnych okolicznościach przyrody. Czy to jednak wystarczy, by „Dzikość” zasługiwała na zaufanie?

„Dzikość” („Untamed”) stworzył dla Netfliksa Mark L. Smith („Zjawa”, „Świt Ameryki”) ze swoją córką, Elle Smith. Sześcioodcinkową miniserię (widziałam przedpremierowo całość) z góry więc można było uznać za coś, co spodoba się widzom ceniącym wcześniejsze dokonania tego scenarzysty i showrunnera, a zapowiedzi, w których mrukliwy śledczy walczy z surowymi okolicznościami amerykańskiej przyrody, własnymi demonami i „złymi ludźmi”, sugerowały, iż i fani produkcji Taylora Sheridana, z „Yellowstone” na czele, mogą tu znaleźć coś dla siebie. I chociaż to równocześnie wskazywało, iż nie do końca znajdę tu coś dla siebie akurat ja, to postanowiłam mieć otwartą głowę – wszak w grę wchodził równocześnie serial z zagadką morderstwa, a już sama sceneria dawała nadzieję na oryginalność.

Dzikość – o czym jest nowy miniserial Netfliksa?

Otóż – nie. Nie okazała się „Dzikość” opowieścią wyróżniającą się oryginalnością, chociaż faktycznie z „obsady” najlepiej wypada tu… park narodowy. Od pierwszych ujęć – a trzeba docenić, iż obraz jest ostry jak brzytwa, co w scenach z pionowymi górskimi ścianami robi wrażenie – to przyroda „gra” najciekawiej. jeżeli bowiem coś się Smithom udało, to wpisania tej kryminalnej historii w teren, pokazanie, jak fakt, iż zbrodnie dotyczą właśnie Yosemite, decyduje i o charakterze przestępstw, i o przebiegu śledztwa. Czy natura ze swoją dzikością to ostatnia szansa dla ludzi uciekających od świata – czy może alibi dla dopuszczenia do głosu złych instynktów?

„Dzikość” (Fot. Netflix)

Niestety ten skądinąd interesujący dylemat wybrzmiałby na pewno lepiej w ciekawszym miniserialu… Krajobrazy nie mogą bowiem zastąpić scenariusza, a ten w „Dzikości” składa się z elementów, które znamy aż za dobrze, częściej w lepszych wariantach. I nie poprawiają sytuacji niemrawe elementy akcji (strzelaniny po lasach i jaskiniach) ani zamiłowanie Smitha do surowego stylu obfitującego na przykład w pokazywanie rozkładających się ciał czy paskudną scenę odblokowywania telefonu twarzą zwłok.

W kwestii banału weźmy choćby głównego bohatera. Kyle Turner (Eric Bana, „Dirty John”), śledczy z jednostki dochodzeniowej, oddelegowany do pracy w parku, to „prawdziwy mężczyzna”. Po traumie ukojenia szuka w alkoholu. Zamiast odpowiadać na pytania – nieraz zawarczy bądź coś mruknie, a głównie intensywnie patrzy, żeby pokazać swoją tłumioną „po męsku” udrękę. Niezbyt oryginalny typ szlachetnego w gruncie rzeczy, acz mającego pewne błędy na sumieniu protagonisty, którego próbuje ratować przyjaciel, szef parkowych strażników (Sam Neill, „Niedaleko pada jabłko”). Na dodatek Kyle, pewnie też trochę przez kolor umundurowania, wyglądem i stylem bycia nadmiernie przypomina Joela z „The Last of Us” – tyle iż Pedro Pascal grał lepiej.

Dzikość – kryminał z parkiem w najlepszej roli

Kyle, z nową w Yosemite Nayą Vasquez (Lily Santiago, „La Brea”), będzie próbował rozwikłać sprawę śmierci niezidentyfikowanej młodej kobiety, a śledztwo poprowadzi ten duet (oparty na kolejnym znanym schemacie niechętnego mentora z gorliwym uczniem – tu: uczennicą) w mroczne rejony parku. I adekwatnie środkowa część miniserialu ma w związku z tym najwięcej sensu. Wprawdzie trochę przypomina grę komputerową typu „idź tu, porozmawiaj z tym, a potem idź tam i porozmawiaj z tamtym”, ale choćby postać Glory (Marilyn Norry, „Syrena”), członkini koczowniczej grupy mieszkającej w parku, ma interesujący monolog i przekonującą motywację. Momentami intrygujący jest też kłusownik Shane (Wilson Bethel, „Daredevil: Odrodzenie”). Mniej interesująco wypadają banalne partie poświęcone rdzennej ludności.

„Dzikość” (Fot. Netflix)

Jakby trudnego śledztwa było mało, dostajemy jeszcze ileś dodatkowych wątków. Rosemarie DeWitt („Małe ogniska”) robi, co może, ze scenariuszem i całkiem sporo „wyciska” z postaci byłem żony Kyle’a, Jill, która tylko udaje, iż przepracowała przeszłość. Oczywiście koniec tego związku też skrywa sekret i niezaleczony rany. Tymczasem Naya z synkiem uciekła z Los Angeles przed przemocowym byłym partnerem (JD Pardo, „Mayans M.C.”), karykaturalnie wręcz okropnym. Ta sprawa jednak potraktowana została mocno powierzchownie i miała chyba po prostu służyć szybkiemu pogłębieniu relacji kobiety z mentorem i jego byłą żona, pokazaniu wspólnoty pewnych doświadczeń. A po obejrzeniu tych wszystkich nieszczęść z „Dzikości” miałam przede wszystkim cyniczną myśl, iż ekranowa trauma naprawdę nie powinna być taka nudna.

Sporo tego, a w efekcie wszystko dość „po łebkach”. Jednak za największy problem „Dzikości” uważam choćby nie tyle schematyczność i powierzchowność, ile raczej nieświadomość serialu w tym zakresie. Produkcja Netfliksa sprawia wrażenie, jakby jej twórcy wierzyli, iż budowane przez nich tajemnice są niesamowicie trudne do rozwikłania i porażająco zaskakujące, gdy zostają ujawnione. Nie, nie są. jeżeli chodzi o „szokujący” punkt zwrotny z końcówki pilota, to zaraz na początku odcinka zanotowałam „oby nie okazało się, że…”. Okazało się, że. jeżeli chodzi o tajemnicę z przeszłości, rozwikłałam ją częściowo przed połową sezonu, a pełni w odcinku 4. Z kolei wskazanie kogoś, kto ukrywa swoje zbrodnie, zajęło mi niecałe dwa odcinki (choć tu przyznaję sobie tylko pół punktu, bo błędnie obstawiłam, co ten ktoś zrobił).

Dzikość – czy warto oglądać serial twórcy Świtu Ameryki?

I nie chodzi o to, iż taki ze mnie Sherlock. Po prostu te sekrety nie są sekretami, jeżeli widziało się w życiu parę kryminałów. Rzekomo wstrząsające zwroty akcji to kopia kopii zwrotów akcji stosowanych w gatunku wielokrotnie. jeżeli dodać do tego konwencjonalne postaci i relacje między nimi oraz duży procent „drętwych” dialogów (próbka: „- Dzwoniłam. / – A ja nie odbierałem. / – Dlatego przyjechałam. – Widzę”), dostajemy miniserię, którą da się obejrzeć dla zabicia czasu – tyko po co zabijać czas właśnie czymś aż tak łatwym do zapomnienia?

„Dzikość” (Fot. Netflix)

Podejrzewam, iż fani „Świtu Ameryki” (których więcej wśród widzów niż wśród krytyków) i tak to „wciągną”, a Netflix będzie miał hit. Jednak z mojej perspektywy uznaję, iż ładne widoki majestatycznej przyrody znajdziemy też na National Geographic. A lepsze, fabularnie i psychologicznie ciekawsze kryminały – w bardzo wielu innych miejscach.

Dzikość dostępna jest na Netfliksie

Idź do oryginalnego materiału