„Dzikie ulice” (1984)

horror-buffy1977.blogspot.com 4 godzin temu
Grupa zaprzyjaźnionych licealistek z Los Angeles znana jako The Satins spędza wieczór na mieście. Towarzyszy im głuchoniema młodsza siostra nieformalnej liderki bandy, gniewnej Brendy, która w pewnym momencie inicjuje zabawę kosztem ulicznego gangu The Scars, czterech dilerów narkotykowych i lichwiarzy siejących postrach na dzikich ulicach. Okazję do zemsty młodzi kryminaliści znajdują już następnego dnia na terenie szkoły, do której uczęszcza jeden z członków The Scars i grupa The Satins. Atakują ukochaną siostrę Brendy, która z powodu swojej niepełnosprawności nie może wzywać pomocy w teoretycznie publicznym miejscu. Kilkukrotnie zgwałcona i ciężko pobita dziewczyna trafia do szpitala w stanie krytycznym, a Brenda przysięga, iż osobiście dopilnuje, by sprawiedliwość dopadła oprawców.

Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership

Po wydaniu exploitation film „Chained Heat” (pol. „Więzienie kobiet”) w reżyserii Paula Nicholasa, nieżyjący już amerykański producent Billy Fine rozpoczął kolejny projekt eksploatacyjny – teen thriller/action movie spod znaku rape and revenge ostatecznie zatytułowany „Savage Streets” (pol „Dzikie ulice”). Na reżysera wybrano Toma DeSimone'a, twórcę między innymi „Piekielnej nocy”(1981) i wyprodukowanej przez Fine'a „Betonowej dżungli” (1982), natomiast w roli głównej obsadzono Cherie Currie (m.in. „Pasożyt” Charlesa Banda, antologia „Strefa mroku” 1983). Zdjęcia zaplanowano na czerwiec 1983 roku, ale termin przesunięto o parę miesięcy. Currie zastąpiła Linda Blair (m.in. „Egzorcysta” Williama Friedkina, „Egzorcysta II: Heretyk” Johna Boormana, „Obcy w naszym domu” Wesa Cravena), która pracowała już z Fine'em przy „Chained Heat”. A z DeSimone'em przy „Piekielnej nocy”, tyle iż on sam zrezygnował z funkcji reżysera „Dzikich ulic” albo został zwolniony przez Billy'ego Fine'a (różne informacje na ten temat krążą), który następnie zwrócił się do swojego dobrego kolegi Danny'ego Steinmanna, który ostatnio pochwalił się minimalistycznym horrorem „The Unseen”, a w nieodległej przyszłości miał stworzyć „Piątek trzynastego V: Nowy początek” (zmarł w 2012 roku). Steinmann akurat pracował dla Playboy Television - nad miniserialem z Britt Ekland – firma wykazała się jednak dużą wyrozumiałością: pozwolono Danny'emu wskoczyć na inny pokład. Zastąpić Toma DeSimone'a, jak się okazało, w operacji finansowanej przez gangsterów, co jak się wydaje, było głównym (albo jedynym) powodem kłótni producenta z nowym reżyserem. Tak czy inaczej, Billy Fine opuścił pokład, a jego miejsce zajął John Strong (zmarł w 2024 roku), w zespole producentów wykonawczych pozostał jednak związany z Rodziną Colombo (Colombo crime family), były caporegime Michael Franzese.

Scenariusz „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna pisano i zmieniano w trakcie produkcji. Wiadomo, iż jednym z jego autorów był niewymieniony w czołówce John Strong, główny producent filmu, nieutrzymujący przyjacielskich stosunków z reżyserem. Steinmann postrzegał Stronga jako potencjalnie szkodliwego dla wartości jego dzieła agenta inwestorów – miał chronić ich interesy i na bieżąco informować o wszystkim, co dzieje się na planie w Los Angeles. A w razie potrzeby przejmować kontrolę nad produkcją? Tak czy owak, Steinmann musiał znosić jego ciągłą obecność na planie „Dzikich ulic”, co ponoć łatwe nie było z powodu nadaktywności Stronga; bynajmniej bierny obserwator - wszędzie było go pełno i zawsze miał jakieś pytania do reżysera. Spięcia między nimi były nieuniknione, ale najbardziej zażarty spór wybuchł, gdy Steinmann nie zaakceptował pomysłu Stronga na ostatnią partię „Dzikich ulic”. UWAGA SPOILER Producent chciał zakończyć to przedstawienie zemstą Brendy, a reżyser twardo optował za dopięciem wszystkich wątków - niepozostawiający miejsca na wątpliwości finał opowieści o dwóch siostrach KONIEC SPOILERA. Zdjęcia główne do „Dzikich ulic” sfinalizowano w lutym (na realizację wydano od miliona do dwóch milionów dolarów), a światowa premiera odbyła się już w czerwcu 1984 roku, w Omaha w stanie Nebraska. W kolejnym miesiącu film trafił do wybranych kin w południowej części Michigan, gdzie w tygodniu otwarcia zarobił czterysta tysięcy dolarów. Bodaj największy komercyjny sukces odniósł w Ameryce Południowej – przebił (tj. więcej sprzedanych biletów) choćby takie gatunkowe sławy, jak „Pogromcy duchów” Ivana Reitmana i „Gliniarz z Beverly Hills” Martina Bresta – natomiast w Australii został zakazany z powodu nadmiernej przemocy. Motion Picture Association of America (MPAA) najpierw przyznało „Dzikim ulicom” Danny'ego Steinmanna kategorię wiekową X, ale po odwołaniu wniesionym przez twórców (i okrojeniu sceny zbiorowego gwałtu; film skrócono do dziewięćdziesięciu trzech minut, zdaniem reżysera fortunnie – Stainmann doszedł do wniosku, iż pierwotna gehenna Heather była przesadzona) „łaskawie” klepnięto kategorię R. Inna rada cenzorów, British Board of Film Classification (BBFC) wpuściła na „swój” (brytyjski) rynek jeszcze krótszą (80-minutową) edycję filmu gorszącego ówczesnych krytyków. Z recenzji znawców kina: „wulgarny, seksistowski i wyzyskujący, podły, przesadnie graficzny, kreskówkowy, tandetny, pozbawiony elementarnej ciągłości między scenami, żenująco zły” i moje ulubione, z recenzji F.X. Feeneya dla LA Weekly, „cinematic herpes blister”. Linda Blair w 1986 roku została „okrzyknięta” najgorszą aktorką – Złota Malina za kreacje w „Dzikich ulicach” Danny'ego Steinmanna, „Nocnym patrolu” Jackie Kong i „Dzikich Wyspach” Nicholasa Beardsleya, a najoryginalniejszym ówczesnym „obrońcą honoru” gwiazdy „Egzorcysty” Williama Friedkina (honoru kobiet!) był krytyk Malcolm L. Johnson, który w Hartford Courant oskarżał Steinmanna o „wykorzystywanie pozbawionej talentu, pulchnej Blair jako przynęty na źle wykonany exploitation film. Więcej szacunku do kobiet, panie Steinmann – przyganiał kocioł garnkowi. Film bezlitośnie zmieszany z błotem, obrzucany najpaskudniejszym mięchem po latach stał się pozycją kultową, okazjonalnie prezentowaną także w XXI wieku (różne imprezy, festiwale dla fanów kina exploitation) i stawianą obok choćby takich dzieł, jak „Życzenie śmierci” Michaela Winnera, „Kaliber 45” Abla Ferrary oraz „Dowód tożsamości” Andy'ego Andersona. Mnie natomiast po głowie chodził „A Gun for Jennifer” Todda Morrisa.

Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership
W czołówce „Dzikich ulic” pominięto domniemany wkład w historię Billy'ego Fine'a i Johna Stronga – oczywiście nie uwzględniono też pierwszego reżysera, Toma DeSimone'a – Danny Steinmann i Norman Yonemoto (zmarły w 2014 roku) widnieją jako jedyni scenarzyści i w domyśle (przez opuszczanie tej sekcji) pomysłodawcy fabuły. Angażującej opowieści o nastoletnich wojowniczkach z Miasta Aniołów, zahartowanych nastolatkach niepoddających się terrorowi nieobliczalnego Jacka (odpowiednio odpychająca, diaboliczna kreacja Roberta Dryera) i jego trzech przydupasów: Fargo (Sal Landi), Reda (Scott Mayer), Vince'a (Johnny Venokur). Żeńska grupa The Satins kontra męski gang The Scars. W skład tej pierwszej wchodzą Rachel (Debra Blee), Stella (Ina Romeo), Stevie (Marcia Karr), Maria (Luisa Leschin), Francine (Lisa Freeman), a na czele stoi Brenda (według mnie bombowy występ Lindy Blair), troskliwa starsza siostra głuchoniemej Heather (jedna z najbardziej pracowitych aktorek związanych w kinem grozy, niezawodna Linnea Quigley). Lawina tragicznych zdarzeń zostaje uruchomiona już na początku filmu, wieczorem na słynnej ulicy w Los Angeles (Hollywood Boulevard). Jack i jego banda narażają się Brendzie kretyńskim manewrem na drodze. Chcąc zwrócić na siebie uwagę wystrzałowych panienek, omal nie potrącają najmniej rzucającej się w oczy siostry charyzmatycznej przywódczyni grupy. Niegryzącej się w język laski z morderczym błyskiem w oku. Nieuginającej karku przez samozwańczym królem LA, słynącym z okrutnego obchodzenia się z dłużnikami. Nikt, komu życie miłe - nikt poza Brendą – nie odważyłby się pyskować Jackowi, tym bardziej gdy wysila się na przeprosiny i zmusza do nich swego nieostrożnego kierowcę (nie tyle wyrażanie skruchy, ile wbijanie szpilek rozsierdzonym dziewczynom). To jeszcze by wybaczył, ale kradzieży i obrzucenia śmieciami bezcennego auta nie podaruje. Zemści się przy najbliższej okazji. Pożałują, iż weszły mu w drogę. Nazajutrz The Scars mają robotę w szkole, do której uczęszcza nowy członek ich bandy, trzęsący portkami Vince – plany krzyżuje im dyrektor, ale nie chowają urazy, bo niechcący pomaga im w dokończeniu ważniejszej sprawy. Rozliczeniu się z The Satins. Zasadzka na najsłabsze ogniwo, na całkowicie bezbronną, łagodnie usposobioną, niewinną dziewczynę, która nie będzie krzyczeć, gdy tchórze będą się nad nią znęcać. Zbiorowy gwałt w obskurnej toalecie asekuracyjnie poprzetykany bitwą uczennic pod prysznicami. Męka Heather złagodzona w postprodukcji – całkiem mocna (ale nie aż tak jak choćby w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena, nie wspominają już o „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego) pozostałość po cięciach przeprowadzonych w ramach walki o obniżenie kategorii wiekowej w amerykańskich kinach – i być może największe wyzwanie w karierze aktorskiej Linnei Quigley, według naocznych świadków najbardziej opanowanej osoby z występujących w tej trudnej scenie. Odtwórczyni bestialsko potraktowanej głuchoniemej nastolatki różnie wspominała to doświadczenie. W jednym wywiadzie przyznała, iż nagość na planie filmowym (tym i każdym innym) zawsze była dla niej problemem, iż rozbieranie się przed tłumem ludzi i przed kamerami niezmiennie sprawiało jej trudności – w magazynie Femme Fatales ukazała się prawdopodobnie najbardziej alarmująca wypowiedź Quigley na temat pracy na rzecz „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna; aktorka zwierzyła się ze swojego przerażanie na widok nazbyt wczuwających się w rolę kolegów po fachu, mężczyzn wcielających się w gwałcicieli UWAGA SPOILER (czterech, bo tylu ich było przed podlizywaniem się do MPAA, tj. odwołaniem od pierwszej decyzji strażników moralności publicznej) KONIEC SPOILERA – a w innych wypowiedziach bardzo lekko traktowała całą tę nagość w branży aktorskiej, wręcz dziwiąc się, iż ludzie tak panikują z jej powodu. Wracając do świata przedstawionego w „Dzikich ulicach, istnej kwintesencji szalonych lat 80. (cudny nadmiar) - neonowe ulice z brudnymi zaułkami, ortalionowe kurtki w krzykliwych kolorach, czarne skóry, nażelowane i natapirowane włosy, wszechobecny rock and roll. Po odnalezieniu i niezwłocznym przetransportowaniu do szpitala nieludzko sponiewieranej małoletniej dziewczyny dowiadujemy się, że policja wszczęła poszukiwania sprawców (tego wątku nie prześledzimy), którym Brenda najwyraźniej nie kibicuje. W każdym razie nie wierzy, iż gliniarze cokolwiek wskórają w sprawie tajemniczych (nie dla widzów) zwyrodnialców. Zgaduję, iż Brenda straciła wiarę w system w tym samym momencie, w którym przestała wierzyć w Boga – trauma, która mogła mieć większy wpływ na jej zachowanie niż stary, niedobry okres dojrzewania. Awans:) kujonki na czołową szkolną łobuziarę. Prawdę powiedziawszy gorsza jest świętoszkowata Cindy (Rebecca Perle), prowokatorka, która ubzdurała sobie, iż Brenda próbuje odbić jej chłopaka. Ważniejszym wątkiem jest zbliżający się ślub najlepszej przyjaciółki Brendy, spodziewającej się dziecka Francine. I wewnętrzne zmagania nie do końca(?) straconego chłopca. UWAGA SPOILER Muszę przyznać, iż największy wstrząs przeżyłam na dziwnie pustawym moście – kolejny upiorny dzień z The Scars – może dlatego, iż w przeciwieństwie do zbrodni w szkolnej łazience tego uderzenia w ogóle się nie spodziewałam. Założyłam, że jestem w drugim „akcie”, iż została już tylko mniej czy bardziej krwawa zemsta dziewczyn. Znowu niespodzianka: samotna mścicielka z kuszą i pułapką na niedźwiedzie. Niezły show, że tak sobie nieelegancko podsumuję polowanie na ludzi w wykonaniu nieulękłej Brendy KONIEC SPOILERA. Nieszczególnie makabryczny - wyróżnić mogę tylko „ludzkie mięsko” dyndające na strzałach - ale buty z nóg i tak spadają:)

Jeden z grzeczniejszych, bardziej ucywilizowanych exploitation films i jeden z najbardziej zjechanych przez znawców kina. Nie wiem, czy powinnam być im wdzięczna za zachętę do „odgrzebania” tej perły lat 80. XX wieku, czy pogniewać się za czcze obietnice. Gdzie ten obrzydliwy, prymitywny, wstrętny, brutalny, opryszczkowy potwór? Gdzie ten drań nienawidzący kobiet? Ostrzegali przed mizoginem, a to feminista zawsze był, a przynajmniej co odważniejsi zaczęli wygłaszać takie „śmiałe tezy” lata po premierze „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna, twardo stawać w obronie tego pomawianego stworzenia. Nie wszyscy muszą go lubić, ale żeby sugerować naśmiewanie się z ofiar gwałtów? Sami sprawdźcie, ile w tym prawdy. Namawiam, bo to świetny film. Na moje laickie oko.

Idź do oryginalnego materiału