"Dziewczyna z igłą" jest wybitna, ale nie chcę oglądać jej drugi raz. Szkoda, iż nie dostanie Oscara

natemat.pl 3 godzin temu
"Dziewczyna z igłą" to film ciężkiego kalibru. Polska koprodukcja Magnusa von Horna, która przypomina mroczny epizod z historii Danii, staje kością w gardle, nie daje odetchnąć, przygniata. Choć nominowana do Oscara, to raczej go nie dostanie – w kategorii "najlepszy film międzynarodowy" ma zbyt dużą konkurencję. Szkoda, bo jak najbardziej zasługuje na tę nagrodę. To film znakomity, jeden z najmocniejszych, jakie widziałam.


W ubiegłym roku Polska miała nosa do udanych koprodukcji. Polsko-amerykański "Prawdziwy ból" w reżyserii Jessego Eisenberga zdobył już kilka nagród (nie tylko dla obsypywanego statuetkami Kierana Culkina) i ma szansę na dwa Oscary.

Z racji gwiazdorskiej obsady film kręcony w Polsce cieszył się znacznie większym rozgłosem niż nasza druga międzynarodowa współpraca. A szkoda, bo choć "Prawdziwy ból" to kameralna, poruszająca opowieść, która w subtelny sposób dotyka tematu pokoleniowego cierpienia, to "Dziewczyna z igłą" jest pełnokrwistym dziełem filmowym – mocnym, sugestywnym i dopracowanym w każdym detalu.

Reżyser to Magnus von Horn ("Sweat"), Szwed, który mieszka w Polsce, absolwent Łódzkiej Filmówki. Sam film jest szwedzko-polsko-duńską koprodukcją i kandydatem Danii do Oscara.

Dania jest tutaj nieprzypadkowa. "Dziewczyna z igłą" dzieje się w Kopenhadze, ale przede wszystkim porusza jeden z mrocznych rozdziałów w duńskiej historii – scenariusz Magnusa von Horna i Line Langebek inspirowany jest bowiem prawdziwą historią i postacią Dagmar Overbye (jeśli wolicie być przed seansem "na czysto" i bez spoilerów, lepiej nie googlujcie tego nazwiska).



Nominacja do Oscara w kategorii najlepszy film międzynardowy to tylko wisienka na torcie, bo (nominowana dodatkowo do 13 Orłów) "Dziewczyna z igłą" wyróżnień ma już sporo, w tym dwie Europejskie Nagrody Filmowe (za muzykę oraz scenografię), Złotą Żabę na EnergaCAMERIMAGE za zdjęcia Michała Dymka i aż 11 (!) nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, w tym Srebrne Lwy.

I każda z nich jest zasłużona w dwustu procentach, bo to, co zrobiła ekipa "Dziewczyny z igłą" naprawdę zasługuje na długie owacje na stojąco.

O czym jest "Dziewczyna z igłą"? Jest oparta na prawdziwej historii


Kopenhaga tuż po I wojnie światowej. Jest ponuro, błotniście, szaro, beznadziejnie. Ludzie głodują i walczą o przetrwanie, a otacza ich strach, mrok i zło. To wizja życia prosto z piekieł i nie spodziewajcie się żadnego wytchnienia: "Dziewczyna z igłą" to film ciężki niczym ołowiana kula, która podczas seansu spada w twoim przełyku niżej i niżej, aż na samo dno żołądka.

Karoline (Vic Carmen Sonne) to młoda, uboga pracownica fabryki, która żyje w samym środku tego piekła. Ma pusty, zrezygnowany wzrok, ale jest waleczna. Kiedy zakochuje się z wzajemnością w Jørgenie (Joachim Fjelstrup), zamożnym właścicielu szwalni, ma nadzieję, iż w końcu jej los jej się odmieni. Jednak ta zostaje jej gwałtownie odebrana: zachodzi w ciążę, traci miłość, pracę, dach nad głową.

Jest przerażona i sama, a jedynym wyjściem wydaje się śmierć. Ale wtedy spotyka Dagmar (Trine Dyrholm), silną, charyzmatyczną, pewną siebie, która postanawia jej pomóc. Kiedy Karoline pyta, dlaczego, ta odpowiada przytomnie: "A kto inny ci pomoże?".

Dagmar prowadzi w półświatku agencję adopcyjną i zatrudnia Karoline, samotną matkę, jako mamkę. Początkowo dziewczyna czuje ulgę, iż znalazła schronienie, a fascynacja starszą kobietą daje jej poczucie bezpieczeństwa. Z czasem jednak zaczyna dostrzegać, iż coś jest nie tak. Zaufanie i przyjaźń zostają wystawione na próbę, a ciemność ponownie zaczyna zasnuwać życie Karoline. Zło wróciło, a może raczej nigdy nie odeszło?

Recenzja "Dziewczyny z igłą". Film znakomity, ale ciężki niczym ołów


"Dziewczyna z igłą" to film porażający. Jest brudny, ciężki, mroczny, zimny, momentami bardzo drastyczny. Zanurzamy się w błocie, tym fizycznym i metaforycznym, po sam nos. Na napisach końcowych byłam pokonana i zmiażdżona. Zachwycona, ale szczerze przekonana, iż już nigdy nie obejrzę tego filmu, bo jeden raz naprawdę wystarczy (jeden jest wręcz obowiązkowy).

Nie ma tu wytchnienia od beznadziei, nie ma triumfu dobra nad złem, nie ma zwycięzców. Są tylko przegrani oraz ci, którzy – jak Dagmar – schowali swoją moralność do kieszeni i, niczym buldożer, nieustępliwie brną naprzód. Do nich należy ten grajdół boleści.

Pytanie tylko, czy Magnus von Horn nie posunął się za daleko, czy nie przesadził z epatowaniem złem i przemocą. Jego podejście wydaje się jednak uzasadnione w kontekście historii, którą opowiada – historii, która wydarzyła się naprawdę, wyłania się z samego dna piekieł i nie pozostawia miejsca na choćby cień optymizmu. Horn i Langebek snują zresztą ją mistrzowsko, płynnie, bez dziur. Tak iż nie uciekniesz.

Realizacyjnie "Dziewczyna z igłą" to majstersztyk: od realistycznych kostiumów Małgorzaty Fudali przez scenografię Jagny Dobesz, dzięki której zanurzamy się w ciemne, brudne uliczki Kopenhagi (film był kręcony częściowo tam, ale głównie w Kłodzku, Bystrzycy Kłodzkiej, Łodzi i we Wrocławiu), po ostrą niczym tytułowa igła reżyserię Magnusa von Horna. Fantastyczna jest też apokaliptyczna muzyka Puce Mary, czyli Frederikke Hoffmeier.

Naprawdę genialne są czarno-białe zdjęcia Michała Dymka, operatora "IO", który pracował także przy "Prawdziwym bólu". Podczas gdy w filmie Eisenberga postawił na kolor i polskość, tutaj zachwyca mistrzowskim wykorzystaniem monochromatyzmu i ascetycznej estetyki. Każdy kadr "Dziewczyny z igłą" doskonale oddaje ponurą powojenną rzeczywistość, wciągając widza w ekran niczym w mroczną otchłań.

Film zachwyca również intensywnym aktorstwem – Vic Carmen Sonne i Trine Dyrholm są absolutnie wybitne. Każda z nich kreuje zupełnie inną postać, ale robi to z niezwykłą głębią i brutalną wręcz autentycznością. Ich ekranowa kooperacja jest hipnotyzująca, bo relacja Karoline i Dagmar wymyka się prostym definicjom – jest nieoczywista, pełna napięcia, toksyczna, przemocowa.

Polska koprodukcja zasługuje na Oscara, ale... go niestety nie dostanie


"Dziewczyna z igłą" na Oscara zasługuje, ale raczej go nie dostanie. Dlaczego? Bo kategoria "najlepszy film międzynarodowy" jest absolutnie wypchana.

Mamy "I'm Still here" z Brazylii, "Emilię Pérez" (Francja), "Nasienie świętej figi" (Niemcy) i łotewskie "Flow". Statuetka prawdopodobnie powędruje do nominowanego do 13 Oscarów, kontrowersyjnego musicalu "Emilia Pérez", niewykluczona jest też nagroda dla ciężkiej opowieści o wojskowej dyktaturze w Brazylii czy dziejącego się w Iranie bezpardonowego rodzinnego dramatu, kandydata naszych zachodnich sąsiadów.

U bukmacherów kandydat Danii ma ostatnie miejsce. Szkoda, ale rywalizacja jest w tym roku po prostu zbyt mocna. Otwarte pozostaje też pytanie, czy "Dziewczyna z igłą", na wskroś europejska, nie jest dla Amerykanów zbyt ciężka.

Oscar czy nie, "Dziewczynę z igłą" warto obejrzeć nie tylko ze względu na jej mistrzowskie wykonanie. Film Magnusa von Horna, choć osadzony na początku XX wieku, pozostaje niepokojąco aktualny (chociażby w Polsce). Wciąż nie brakuje kobiet takich jak Karoline – samotnych, pozostawionych w ciąży bez wsparcia, zagubionych w bezlitosnym systemie. A tam, gdzie zawodzi pomoc, do głosu dochodzą wszystkie Dagmar.

Idź do oryginalnego materiału