Są książki, które otwierają oczy, i są te, które otwierają drzwi. „Przebudzenie. Droga do świadomego życia” była pierwszą z nich: zaproszeniem do spojrzenia na swoje doświadczenia – w całym ich nieporządku – bez pośpiechu, bez karania siebie, bez przymusu natychmiastowej przemiany.
„Przebudzenie w praktyce. Twój dziennik świadomego życia” urodził się z tego samego miejsca, ale idzie krok dalej. Nie opowiada o przebudzeniu – ale zaprasza do jego praktykowania. Jest próbą uchwycenia tego, co dzieje się w człowieku pomiędzy: „zrozumiałam” a „zaczęłam żyć inaczej”.
Nie ma w nim sztywnych reguł ani obietnic. Jest raczej życzliwe towarzyszenie w drodze – takie, które być może lepiej nie wie, ale potrafi zadać adekwatne pytanie.
To dziennik w formie plannera, w którym każdy miesiąc jest tematem do pracy, a każdy temat – otwartym procesem – od zauważenia, przez refleksję, do zrozumienia, iż zmiana jest czymś, co wydarza się w codzienności: w decyzjach, rozmowach, oddechach, porankach z kawą. Lub jej brakiem. Ten swoistego rodzaju towarzysz – nie próbuje „wymusić” transformacji. On ją ułatwia, tworząc przestrzeń na doświadczenia, które zwykle przechodzą niezauważone. Bo życie jest głośne, szybkie, wymagające.
„Dziennik Przebudzonej” przywraca prawo do powolności. Do nazywania emocji bez wstydu. Do tego, by chwila kryzysu nie była dowodem słabości, ale przypomnieniem, iż jakaś część nas domaga się troski.


Nie ma tu miejsca na coachingowy perfekcjonizm. Nie ma checklisty „nowej, lepszej wersji siebie”. To dziennik, który rozpoznaje delikatność ludzkiego procesu: iż człowiek nie „naprawia się”, tylko powoli staje się sobą, często poprzez ból, często w chaosie, często wbrew własnym lękom.
Jednym z najmocniejszych elementów dziennika jest to, iż nie redukuje doświadczeń do kategorii: dobre / złe, sukces / porażka. Proponuje narrację bardziej dojrzałą: wszystko, co przeżywasz, ma treść; każda emocja jest informacją; każda decyzja – choćby ta, po której trzeba sprzątać – niesie sens.



Czytelniczka nie jest odbiorcą wiedzy ani uczennicą w systemie samodoskonalenia. Jest bohaterką własnej opowieści – a dziennik przypomina jej o tym w sposób łagodny, ale stanowczy.
„Dziennik Przebudzonej” ma inną ambicję: nie organizować człowieka, ale odtworzyć jego wewnętrzny porządek. Nie dyscyplinować, ale przywracać kontakt z tym, co dla niego naprawdę ważne. I czego potrzebuje.
Jest w tym coś z terapii – nie tej, która „naprawia”, tylko tej, która daje narzędzia do rozumienia siebie.
Jest coś z medytacji – nie tej, która wycisza, ale tej, która uczy być obecnym w tym, co jest.
Jest coś z literatury – bo język bywa jak rozmowa z kimś, kto naprawdę słucha.
„Dziennik Przebudzonej” ma w sobie rzadką jakość: nie jest produktem, który wykorzystujesz, ale przestrzenią, w której możesz zamieszkać. I – jeżeli pozwolisz – wrócić do siebie z łagodnością, na którą może wcześniej nie było miejsca.
Nie po to, by „stać się kimś więcej”, ale po to, by w końcu zobaczyć kim się już jest – naprawdę.










