Dzieciństwo przed ekranem telewizora

regionszamotulski.pl 4 dni temu

Telewizja mojego dzieciństwa

Ten widoczny na zdjęciu Rubin 102 w połowie lat 60. (z tego czasu pochodzi to zdjęcie) stał w mieszkaniu w jednym z bloków przy ul. Obornickiej w Szamotułach. Wyprodukowany na przełomie lat 50. i 60. w Związku Radzieckim sześcienny Rubin, zamknięty w eleganckiej drewnianej skrzyneczce, stał się własnością mojego taty jeszcze w jego czasach kawalerskich. Ponieważ telewizorów w Szamotułach było wtedy niewiele, na wspólne oglądanie wybranych programów, zwłaszcza sportowych, do mieszkania taty schodziło się wiele osób.

Bo telewizor skupiał wokół siebie ludzi. Razem oglądało się filmy, seriale, programy sportowe i rozrywkowe – oglądało się, żyło się nimi i na ich temat rozmawiano. W liście, który napisał mój tata do mamy do szpitala dzień po moich narodzinach (innych możliwości kontaktu nie było), między innymi, znalazło się sformułowanie „Belfegorem okazał się…” „Kto to ten Belfegor?” – zapytałam kiedyś rodziców. „A, taki serial, który wtedy wszyscy oglądali”. Dziś nie mam najmniejszego problemu, żeby to zweryfikować. Chodziło o francuski 4-odcinkowy serial z piękną Juliette Gréco „Belfegor, czyli upiór w Luwrze”.

Wybór programów był ograniczony. Przez wiele lat istniał przecież jeden kanał, codzienna emisja programu drugiego rozpoczęła się dopiero w 1974 r. Wtedy w moim domu od kilku lat był już Beryl 102, telewizor polskiej produkcji, jeszcze czarno-biały. Później przyszedł czas na słynny Rubin 714p (marka radziecka, model produkowany w Polsce), kolorowy kolos o wadze blisko 60 kg. Moi rodzice kupili go w 1976 r., krótko przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu. Ponoć mitem jest, iż telewizory te stawały w płomieniach, ja jednak dałabym sobie rękę uciąć, iż doszło do tego po sąsiedzku – w świetlicy szamotulskiej straży pożarnej!

Co pamiętam z tamtych czasów? Najwcześniejsze wspomnienia to dobranocki: „Jacek i Agatka” (rozmowy pacynek – na białą rękawiczkę nałożona główka z piłeczki pingpongowej), „Przygody gąski Balbinki” (ze śmiesznie mówiącym jej kolegą – kurczakiem Ptysiem), jak przez mgłę pamiętam „Misia z okienka”. To wszystko oglądałam jeszcze na widocznym na zdjęciu Rubinie. Lata 70. to już kreskówki. Najpierw polskie: „Bolek i Lolek” (którego lubiliście bardziej?), „Reksio”, „Porwanie Baltazara Gąbki” (ze słynnym czarnym charakterem – Szpiegiem z Krainy Deszczowców i jego okrzykiem „Karramba”), „Zaczarowany ołówek”, „Miś Uszatek” (i jego „klapnięte uszko”), „Przygody misia Colargola”, „Przygody kota Filemona” (i Bonifacego), „Mały pingwin Pik-Pok”, „Dziwne przygody Koziołka Matołka”, „Pomysłowy Dobromir”, „Proszę słonia”, „Ferdynand wspaniały” – mnóstwo wspaniałych bajek! Do tego trzeba jeszcze dodać czechosłowackie kreskówki: „Przygody rozbójnika Rumcajsa”, „Krecik” („Ah jo!”), „Bajki z mchu i paproci”, „Psi żywot” i radziecką: „Wilk i Zając” („Nu pagadi!”). Ile wspomnień, ile różnych emocji! A potem jeszcze na ekranie zagościła „Pszczółka Maja” (Internet podpowiada: produkcja austriacko-japońsko-zachodnioniemiecka), z niezapomnianą piosenką w wykonaniu Zbigniewa Wodeckiego. Ale to już był sam koniec mojego dzieciństwa.

W latach 70. stopniowo mój telewizyjny świat poszerzał się i rozrastał. W poniedziałki towarzyszył mi „Zwierzyniec” z ciekawymi opowieściami Michała Sumińskiego i zestawem amerykańskich kreskówek. W czwartki warto było obejrzeć „Ekran z bratkiem”. To w ramach tego programu zapoczątkowany został ruch „Niewidzialna ręka”, zachęcający do anonimowej bezinteresownej pomocy innym („Niewidzialna ręka to także ty!”). Trudno było nie podziwiać niezwykłej pomysłowości Adama Słodowego, prowadzącego kącik dla majsterkowiczów „Zrób to sam”. Na koniec gratka – odcinek serialu młodzieżowego, np. „Stawiam na Tolka Banana”, „Szaleństwo Majki Skowron”, „Pan Samochodzik i templariusze”, „Podróż za jeden uśmiech”, „Wakacje z duchami” (tekst z tego serialu: „Przebacz mi, Brunhildo” usłyszałam ostatnio w reklamie, jako dziecko można mnie było straszyć tymi słowami, więcej – bałam się choćby muzyki z tego filmu!). Były też seriale zagraniczne, chociażby mój ulubiony „Zorro” (któż nie naśladował sierżanta Garcii, popychającego innych brzuchem!). Jakoś mniej lubiłam piątkowy program „Pora na Telesfora”– rozmowy z lalką pacynką wyobrażającą smoka (pamiętam, jak do Telesfora dołączył młodszy smok Teodor), w latach późniejszych – w podobnej formule – realizowano „Piątek z Pankracym”. W niedzielę – wiadomo – trzeba było wstać przed godziną dziewiątą, bo wtedy zaczynał się „Teleranek” – program, który dziś nazwano by kultowym. Jego symbolem był pojawiający się w czołówce kogut, przez krótki czas żywy, później animowany. „Dzień, w którym nie było Teleranka” – to synonim 13 grudnia 1981 r., kiedy to od rana – co godzinę – telewizja nadawała przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego, informujące o wprowadzeniu stanu wojennego.

Z rodziną oglądałam powtórki „Czterech pancernych” i „Stawki większej niż życie” (ich telewizyjnych premier nie mogę pamiętać; słabo przypominam sobie dziecięcy telewizyjny „Klub pancernych”) i inne seriale tamtych czasów, na przykład „Czarne chmury”, „Czterdziestolatka”, „Daleko od szosy” (kto pamięta Bronkę plującą pestkami?), „Polskie drogi”, „Lalkę”. Wysoki poziom aktorstwa, piękna muzyka.

Fascynował mnie czwartkowy Teatr Sensacji „Kobra” (pamiętacie charakterystyczną czołówkę z wężem?). Lubiłam różne programy o wartościach edukacyjnych: „W starym kinie” Stanisława Janickiego, „Z kamerą wśród zwierząt” Hanny i Antoniego Gucwińskich, „Piórkiem i węglem” prof. Wiktora Zina i teleturniej „Wielka gra” (pamiętam jeszcze scenografię, gdy zawodnicy odpowiadali zamknięci w specjalnej kabinie). No i „Sonda” – znakomity program popularnonaukowy Zdzisława Kamińskiego i Andrzeja Kurka. To już pod koniec szkoły podstawowej.

I jeszcze sport. Pierwszym wydarzeniem sportowym, które zapamiętam z transmisji telewizyjnych, były Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w 1974 r. (pamiętacie otwarcie imprezy i występ Maryli Rodowicz z piosenką „Futbol”?). A jaki krzyk i tupanie rozlegało się w całym bloku po każdej bramce zdobytej przez Polaków!

Czy dużo spędzaliśmy czasu w dzieciństwie przed tymi naszymi „pierwszymi telewizorami”? Niektórym wydawało się wtedy, iż tak, twierdzono, iż jesteśmy pierwszym pokoleniem „wychowanym przed telewizorem”. Ale telewizja wtedy rzeczywiście wychowywała. Indoktrynowała również, to prawda. Jak każde narzędzie komunikacyjne wykorzystywana była przez odbiorców i dobrze, i źle. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, jak wiele było w dawnej telewizji programów wartościowych, z iloma ciekawymi osobowościami telewizyjnymi mieliśmy jako młodzi ludzie do czynienia.

Wspomnienie tamtych telewizyjnych, PRL-owskich czasów jest jednym z łączników naszego pokolenia.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, luty 2025 r.

Idź do oryginalnego materiału