Rodzicielstwo nie zaczyna się w momencie, gdy trzymamy dziecko w ramionach. Zaczyna się dużo wcześniej – w tym, jak sami zostaliśmy potraktowani, gdy płakaliśmy, baliśmy się, potrzebowaliśmy bliskości. W tym, jak nauczono nas radzić sobie z emocjami – czy raczej, jak nas ich oduczono. To właśnie w tym niewidzialnym dziedzictwie – w bólu, którego nikt nie nazwał, w emocjach, które musiały zostać ukryte – kryje się źródło tego, co nasze dzieci będą dźwigać, choć nie powinny.
Mówi o tym poruszająca książka „Bezpieczna więź” Eli Harwood, która w prosty, ale głęboki sposób pokazuje, iż największy dar, jaki możemy dać naszym dzieciom, to uleczenie samych siebie.
Dzieci czują to, czego nie mówimy
Nie trzeba słów, by przekazać dziecku lęk, napięcie czy smutek. Ono odbiera to w rytmie naszego głosu, w spojrzeniu, w sposobie, w jaki reagujemy, gdy coś idzie nie po naszej myśli. Dziecko nie rozumie wtedy, iż mama ma w sobie niewypowiedziany wstyd, a tata walczy z ciężarem, który dźwiga od lat. Czuje tylko, iż świat nagle przestaje być bezpieczny. I zaczyna szukać sposobu, by przywrócić równowagę – staje się „grzeczne”, nadmiernie opiekuńcze, tłumi swoje emocje, by chronić rodzica.
W ten sposób dzieci uczą się nie tylko miłości, ale też lęku. Uczą się, jak kochać siebie na wzór tego, jak były kochane.
Niewidzialny bagaż pokoleń
Nieuleczone emocje nie znikają z naszego życia – zamieniają się w wzorce, które nieświadomie przekazujemy dalej. Napięcie w ciele, wybuchowość, perfekcjonizm, unikanie bliskości – to wszystko język zranień, które szukają ukojenia. Gdy zostajemy rodzicami, to, co nieprzepracowane, wraca z całą siłą. Dziecko swoim płaczem, złością czy bezradnością potrafi dotknąć miejsc, które dawno uznaliśmy za zamknięte.
Nie reaguje więc w nas dorosły, tylko „wewnętrzne dziecko”, które wciąż boi się odrzucenia, krytyki, wstydu. Dlatego tak ważne jest, by zamiast kontrolować emocje dziecka, spróbować najpierw zaopiekować się własnymi.
Nie da się wychować pewnego siebie, spokojnego dziecka, jeżeli sami nie czujemy się bezpieczni w relacji ze sobą. To, co najbardziej leczy dzieci, to nie idealni rodzice, ale ci, którzy mają odwagę przyznać się do swoich słabości, przeprosić, wrócić po konflikcie, spróbować inaczej.
Uleczenie zaczyna się wtedy, gdy przestajemy udawać, iż nie boli. Gdy zamiast karać siebie za emocje, uczymy się je rozumieć. Gdy potrafimy powiedzieć: „nie wiem”, „potrzebuję chwili”, „zrobiłem ci przykrość – przepraszam”.
To właśnie wtedy w dziecku buduje się poczucie, iż relacja jest bezpieczna – nie dlatego, iż w niej nie ma błędów, ale dlatego, iż można w niej upaść i zostać przyjętym.
Bezpieczna więź – wspólne uniesienie bólu
Bezpieczna więź nie jest o perfekcji. Jest o obecności. O tym, iż dziecko może płakać, złościć się, bać – a my potrafimy to unieść. O tym, iż nie uciekamy od trudnych emocji, ale uczymy się być z nimi razem.
Bo bezpieczne dzieciństwo nie oznacza życia bez bólu. Oznacza, iż bólu nie trzeba przeżywać w samotności.
Kiedy rodzic zaczyna uzdrawiać swoje „nieuleczone” części, dziecko przestaje nieść ich ciężar. Wtedy w rodzinie pojawia się coś, czego nie da się nauczyć z książek – cicha, stabilna miłość. Taka, która nie boi się prawdy, bo wie, iż tylko ona prowadzi do bliskości.
Bezpieczna więź zaczyna się w sercu dorosłego, który ma odwagę spojrzeć w siebie. Bo to, co w nas uleczone, staje się dla naszych dzieci przestrzenią spokoju, w której mogą naprawdę oddychać.








