
„Dziadku, wiejemy!” kuszący tytuł, nieprawdaż? My zdecydowaliśmy się na wizytę w kinie po obejrzeniu kilku zwiastunów, czy to była udana wycieczka?
Zapraszam na recenzję filmu.
Zacznijmy od tego,
że zabawne sceny to właśnie te z zapowiedzi. I tyle. Film miał ogromny
potencjał, bo i obsada całkiem niezła z Janem Peszkiem w roli dziadka
oraz Wiktorem Zborowskim w roli czarnego
charakteru. Do tego Agnieszka Grochowska, którą bardzo lubię, wcielająca się w
trochę pogubioną mamę Jagody i Sonia Roszczuk jako ekscentryczna szefowa domu
spokojnej starości.
Fabuła kręciła się
wokół eskapady dziadka i wnuczki do tajemniczego „Światła morza”, o którym
dziadek wielokrotnie swojej wnuczce opowiadał.
Mamy więc szaloną
podróż różnymi środkami lokomocji, w tym tirem kierowanym przez zabawną
Czeszkę, tajemnicę, czarne charaktery, trupę cyrkową i… cudowne pejzaże Dolnego
Śląska, bo film kręcono między innymi nad Jeziorem Pilchowickim i w zamku w
Karpnikach.
Niestety ta baśniowa podróż, choć mogła być magiczną i fascynującą, była … po prostu nudna. Co jakiś czas pojawiał się jeszcze animowany smok, symbolizujący emocje Jagody i jej mamy. Był także lis i ruda wiedźma.
Najjaśniejszym
elementem filmu była muzyka Smolika i w sumie tylko to ten film ratowało.
Ślubny wyszedł z
kina znudzony, ja może nie do końca rozczarowana, ale ze sporym niedosytem.
Na szczęście zawsze można pójść na kawę i ciastko.
