
Miało podejść, a odeszło. Kiedy w połowie pierwszego kawałka wjechała jakaś prześna solówka z remizy strażackiej rodem, wiedziałem, iż będzie to droga przez mękę. A ponieważ mój czas jest cenny, dotrwałem do połowy tej szmiry. W Druid Lord, czy Temple of Void przynajmniej czuję ten klimat amerykańskich horrorów, a tu faktycznie wieje nudą i brakiem emocji. Ale to i tak lepsze od nowego benesrykszon. Słuchałem, żebyście Wy nie musieli i mogli żreć w spokoju gówno prosto z dupy Nergala, póki jeszcze ciepłe.

A jesli już mowa o jedzeniu, to Dżony nie dotknął mnie muzyką, bo śniadania nie zjadł. Apeluję do muzyków metalowych ! Jedzcie więcej! Słuchając tej płyty miałem w wyobraźni obraz heavymetalowych grajków zanurzonych w żywicy epoksydowej. Zupełnie bez pary. T(h)rash i heavy są dla mnie podgatunkami metalu, gdzie okładki mają większą wartość od muzyki, tutaj też zasugerowałem się komiksową szmulą na wilku, ale nie. Wszystko tu niby na swoim miejscu, ale zagrane zupełnie bez pary.
Statystyki: autor: TITELITURY — godzinę temu