W Polsce takim wydawnictwem było Ephemeral Mirage Mirror of the Void. Zaledwie epka trwająca ponad 20 minut, ale przynosząca kolejną dawkę chorego industrialnego black metalu, choć o innym obliczu od poprzedniej płyty, bo spokojniejszego. Ale strzykawki na okładce lecące w kierunku naszego łez padoło mogłyby równie dobrze lecieć w kierunku mózgu. A jeżeli już mowa o spokojniejszej muzyce, to muszę koniecznie wymienić nazwę Dark Fury. Ja w ogóle jestem, jak to się ostatnio mówi, szalikowcem tej kapeli, więc dla mnie każde jej wydawnictwo, to muzyczne wydarzenie, ale to nie z powodów ideowych, a po prostu dlatego, iż moim zdaniem Raborym po prostu "umie w black metal", skutkiem czego trudno znaleźć babola w dyskografii jego kapeli. Nie inaczej jest w przypadku Shoot to Kill! , płyty spokojniejszej od poprzednich, ukazującej romantyczne oblicze autora. Ha, ha. Następne w kolejce już nóżkami przebiera domagając się wspomnienia Terrestrial Hospice z tą epką o nazwie dla mnie nie do wymówienia, która ponoć oznacza jakiegoś złośliwego duszka Karkonoszy. Wbite w to mam, ważne, iż dostaliśmy kolejny kawał solidnego, minimalistycznego i agresywnego black metalu w stylu adekwatnym tylko temu zespołowi. Thunderbolt rozszczepił się jednak na dwa zespoły, zatem Deus Mortem. Narzekają kuce, iż płyta słabsza od poprzedniej, bo więcej tam rocka, niż black metalu, ale ja się z nimi zgodzę i nie zgodzę. Choć faktycznie więcej tam melodii, co w sumie było do przewidzenia po poprzedniej płycie, to w żaden sposób mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Zajebisty album kurwo! I na koniec z Polski moim osobistym faworytem, choć daleki jestem od nazwania tej płyty jedną z najlepszych tegorocznych, jest warszawskie Fiasko. Solidna porcja black metalu grzanego na nowoczesną modłę, ale zamiast poczucia, iż ktoś dobiera ci się chujem do dupy, śmierdzi tu siarką. Ludziska piszą o jakiejś mieszance sludż metalu i blacku, ale ja stary jestem i się nie znam na tej młodzieżowej muzyce, więc nie wiem, co to sludż. Chyba tłuczek wie, niech powie jak już podciągnie gila. Z Grecji dwa zespoły. Thyranten oraz Kawir. Pierwszy nagrał kolejną znakomitą płytę, pełną melancholii i choć odchodząca od schematu greckiego typowego grania w stronę progresji, to nie na tyle przesadnie, aby raziło to w uszy. Bardzo dobrze słucha mi się tego i często wracam. Z drugą kapelą jest nieco inaczej. Po melodyjnej Adrastei dostaliśmy prosty Kodoimos, momentami tak pogrążony w repetycjach, iż powtórzeń jednej melodii w kawałku "Fields of Flegra" jest bodajże 24 z czego 16 na gitarze, a 8 na klawiszach. Ale za to jak bardzo wpadająca jest ta melodia w ucho! I tak przez chyba godzinę. Grać prosto i nie nudzić - to trzeba umieć i Kawir tak potrafi.
I to by było chyba na tyle. Acha. Z life metalu Unaussprechlichen Kulten z ich miażdżącą płytą, znamionującą dojrzałość oraz progres w korzystaniu z instrumentów muzycznych.
Reszty grzechów nie pamiętam.
Statystyki: autor: TITELITURY — 3 godz. temu