Dyplomatyka i sądy

ekskursje.pl 4 lat temu

Nie wiem, czy moje piąteczki jeszcze mają jakichś słuchaczy (miasta, które…). Rozwinę na blogu myśl, którą w podkaście zasygnalizowałem skrótowo: iż w nowożytnej Europie prawo „od zawsze” było i jest tworem obcej cywilizacji.

Uderzyła mnie ostatnio pewna myśl, do przedyskutowania której zapraszam w komentarzach mole książkowe takie jak ja (bez wikierudytów, proszę). Otóż Europa odkryła prawo niejako dwukrotnie.

Istotą tego wynalazku jest pogodzenie się z tym, iż wyrok może nam się nie podobać, ale go honorujemy. To kolosalna różnica w odniesieniu choćby do antycznej Grecji, w której proces (opisany np. w „Obronie Sokratesa”) sprowadzał się do odpowiedzi na pytanie „lubimy tego kolesia czy nie” (a nie „czy jest winny” albo „co zaszło w rzeczywistości”).

Rzymskie prawo w teorii było ślepe na „sympatyczność”. Oczywiście, w praktyce to działało różnie. Mary Beard w swoich książkach zwraca uwagę, iż rzymskie prawo znamy głównie z opisów jego porażek.
Niedoskonałe prawo i tak jest lepsze od jego braku. Wynalazek prawa miał spory udział w tym, iż Rzymianom udało się zbudować tak wielkie i trwałe imperium.

W grach strategicznych (które też lubię) zwykle oddawane jest to jakimś parametrem, określanym jako „technologia administracyjna”. Bez wynalezienia prawa po prostu nie możemy efektywnie zarządzać dużym imperium – choćby jeżeli je zbudujemy orężem czy monetą, zapadnie się pod ciężarem korupcji.

Wszyscy w Europie jesteśmy dziś kulturowymi spadkobiercami barbarzyńców, którzy zbudowali swoje państwa na ruinach Rzymu. Barbarzyńcy zastąpili rzymskie prawo swoim „prawem zwyczajowym”.

Próby imitowania cesarstwa (podejmowane na zachodzie przez Karolingów i Ludolfingów, a na wschodzie przez Bułgarów i Serbów), zwykle się nie udawały. Barbarzyński władca chętnie przyjmował tytuł „cezara”, ale nie zamierzał się kierować rzymskim prawem, którego często po prostu nie znał.

Popkulturowy portret średniowiecznego imperium bez prawa pokazuje nam „Gra o tron”. Widzimy tam kilka makabrycznych „procesów”, przypominających średniowieczne „sądy boże”.

W efekcie baron czy książę, który nie uznał werdyktu zapadającego w takim „procesie” – czy można go winić? – po prostu się buntował. Spór sprowadzał się do tego, ilu rycerzy poprze jego, a ilu władzę centralną. Tak się nie udawało zbudować trwałego imperium.

To się zmienia między XIII a XV wiekiem, między soborami laterańskimi i wormackim Reichstagiem. Cesarstwo i papiestwo zreformowały wtedy zasady działania, tworząc instytucje, które przetrwały stulecia.

Co się stało? Otóż w XII wieku Europa po raz drugi odkryła rzymskie prawo.

We wczesnym średniowieczu Bizancjum próbowało odwojować Półwysep Apeniński, tworząc Egzarchat Rawenny. Nim upadł, zdążył wytworzyć szczególną grupę – rzec można, nadzwyczajną kastę – Włochów obeznanych w rzymskim prawie.

W XI wieku zaczęli wykładać kodeks Justyniana w Bolonii, tworząc podwaliny jednego z najstarszych uniwersytetów w Europie. Absolwenci bolońskiej uczelni zostawali potem papieżami i doradcami cesarzy, przyczyniając się do wspomnianych wyżej reform.

Kodeks spisali po łacinie Bizantyjczycy, którzy kulturowo byli Grekami. A więc już dla nich łacina była obcym, martwym językiem – opatrywali więc ten kodes „glos(s)ami”, czyli po prostu przekładem „z prawniczego na ludzki”.

Pierwsi wykładowcy prawa byli Włochami, dla których obcymi językami była łacina i greka. Oni więc z kolei opatrywali prawo glosami w językach współczesnych. W nowożytnej Europie prawo zawsze jest więc czymś, o czym się mówi w językach obcych (a choćby martwych).

„Kiedy glosa wymaga glosy, sens prawa jest lekceważony i gubi się w labiryntach podwójnych znaczeń”. Ta skarga Azona Bolońskiego ma ponad 800 lat (heh, przy okazji: angielska wiki podaje jego datę śmierci na 1230, a polska na 1220…).

Brzmi do dziś aktualnie, podobnie jak inna skarga sprzed stuleci: iż prawo sprzyja klasom uprzywilejowanym. W XIII wieku w Pistoi partia ludowa określała swoich przeciwników jako partię „rycerzów i sędziów”.

Od setek lat jednak wybór jest ciągle prosty. Albo to, albo barbarzyństwo.

Jako przedmurze zachodniego chrześcijaństwa, Polska stała się też wschodnim krańcem zasięgu uznawania rzymskiego prawa. Ten wynalazek przyszedł do nas jakieś dwa stulecia później i na nas się zatrzymał: nigdy nie przyjął się na terenie Rusi Moskiewskiej (i jej następców).

Ekscytujemy się bitwą pod Grunwaldem i robimy co roku jej huczną rekonstrukcję, a nie rekonstruujemy działań dużo ważniejszych. Polskich jurystów skutecznie przedstawiających polską argumentację przed sądami cesarskimi i papieskimi.

Gdyby nie oni, papież ekskomunikowałby Jagiełłę i ogłosił antypolską krucjatę. Na Wawelu zasiadłby jakiś prokrzyżacki kandydat, a resztki Litwy zajęłaby Muskowia. Granice z 1795 pojawiłyby się kilkaset lat wcześniej.

Niektórym podoba się dyplomacja w stylu „Kozacy zaporoscy piszą list do sułtana” – ale pamiętajmy, jak Kozacy skończyli. Kto tak działa w Europie, tego w końcu zwalcują sąsiedzi.

Od XV wieku obowiązuje prosta zasada: Polska jest niepodległa tylko wtedy, gdy ma dyplomatów i jurystów, którzy potrafią jej stanowisko skutecznie przedstawić na europejskim forum – po łacinie, po francusku, po angielsku. To ważniejsze od huzarów, ułanów i czterech pancernych.

Mieli ich Jagiellonowie, miała ich RON (do czasu), miała ich II Rzeczpospolita. PiS ich nie ma. Obecną władzę stać tylko na dyplomację w stylu „europosłowie zaporoscy odpowiadają Komisji Europejskiej”.

Kempa, Szydło, Jaki po prostu nic więcej nie potrafią – i z tym się zgodzą także ich zwolennicy, tylko iż będą bagatelizować znaczenie tego problemu. Bo przecież „nie będziemy rozmawiać o polskich sprawach w obcych językach” (tym bardziej iż ich nie znacie…), itd.

Rzeki w naszym regionie mają przebieg południkowy, co w naturalny sposób czyni je granicą cywilizacji zachodu. Od setek lat nasza historia biegnie w cieniu adekwatnie tylko jednego pytania: czy ta granica ma biec wzdłuż Dniepru, Bugu, Zbrucza czy Łaby.

Jak o tym kozacy siczowi bardzo boleśnie się przekonali, w tym rejonie Europy można być tylko albo częścią Turcji, albo częścią Rosji, albo częścią Zachodu. Głos na Dudę w nadchodzących wyborach będzie głosem za przesunięciem granicy cywilizacji Zachodu na Odrę.

Idź do oryginalnego materiału