Dwie twarze samotności
Aleksandra stała przed lustrem, przygryzając dolną wargę. Palce nerwowo układały kosmyk włosów, co chwilę formując go w idealny kok jakby od tego zależało coś kluczowego.
Trzydzieści pięć lat to wiek, w reklamie nazywany kwitnącym okresem, a w prywatnych notatnikach kryzysem. Udana kariera, przytulne mieszkanie w centrum Warszawy, przyjaciółki gotowe w każdej chwili przedyskutować z nią wszystko od globalnej polityki po nowy odcień kremu nawilżającego.
Jednak gdy wieczorem drzwi zamykały się, a telefon ucichł, cisza narastała niczym szum morza i stawała się głośniejsza niż gwar miasta za oknem.
Znów randka westchnęła, spoglądając na swój odbity kształt.
Elegancka suknia, dopasowana, ale nie prowokująca. Delikatny makijaż wystarczający, by podkreślić oczy, ale nie sprawić wrażenia napracowanego. Szpilki wysokie, ale nie tak, by wydawały się desperackim apelem. Wszystko dopracowane do najdrobniejszych szczegółów, jakby szykowała się nie na spotkanie z żywą osobą, ale na egzamin, w którym będzie oceniana według surowych kryteriów.
Wiedziała, czego pragnie. Nie tylko związku miłości prawdziwej, tak głębokiej, iż wnika w najskrytsze zakamarki duszy, gdzie słowa nie są potrzebne, a jeden wzrok, jedno dotknięcie wystarczają, by się zrozumieć. Za każdym razem, gdy w kawiarni lub restauracji przed nią zasiadał nowy mężczyzna, w głowie rozbrzmiewał ostry, szydzący głos:
A co jeżeli okaże się taki sam jak poprzedni?
Ostatni. Ten, przy którym prawie uwierzyła, iż to to. Ich relacja rozpadła się na codzienność, na jego niechęć do rozmów o uczuciach, na jej próby naprawy, zrozumienia, dostosowania się. Przeczytała dziesiątki książek psychologicznych, zaliczyła notatniki pełne streszczeń z warsztatów. Rozbijała każdy swój błąd niczym skomplikowane równanie matematyczne. Im więcej rozumiała, tym straszniejsze wydawało się ponowne otwarcie się.
Czy może chcę za dużo? szepnęła, patrząc w ekran telefonu.
Nowa wiadomość. Ten sam interesujący mężczyzna z portalu randkowego inteligentny, z poczuciem humoru, bez czerwonych flag w profilu. Uśmiechnęła się, czytając jego słowa, ale zaraz po tym wargi zaciśnęły się w cienką linię.
A jeżeli zawiedzie?
I znowu pustka. Znowu noc, cisza, lustro. I pytanie, na które nie ma jeszcze odpowiedzi.
—
Julia rozgościła się w rogu ulubionej kawiarni przy Krakowskim Rynku, gdzie miękkie kanapy przyjmowały kształt ciała, a zapach świeżo mielonej kawy mieszał się z wonią wanilii. W dłoniach przeglądała strony nowej książki, palce czasem zatrzymywały się na szczególnie spodobałych fragmentach, pozostawiając ledwo widoczne zagięcia w rogu kartek.
Czterdzieści dwa lata liczba w paszporcie, nie więcej. Wewnątrz jednak kipiało morze energii to właśnie to uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, iż najważniejsze przygody dopiero przed tobą.
Jasiu, znowu sama? przywołał znajomy głos, wyrywając ją z lektury. Przyjaciółka Ania, rozwiana po całym dniu pracy, już gestem sygnalizowała kelnerce zamówienie swojego stałego latte z syropem.
Julia odłożyła książkę, odsłaniając okładkę z jaskrawą abstrakcją. No tak jej uśmiech był spokojny, jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień. Ale nie czuję się samotna.
Łapała zaskoczone spojrzenia przyjaciółek, znajomych, choćby przypadkowych rozmówców. Jak to możliwe, iż atrakcyjna kobieta, mądra, interesująca, i samotna? Julia już dawno przestała tłumaczyć. Miłość odkryła nie w oczekiwaniu na księcia, ale w porannej kawie na balkonie, w spontanicznych wycieczkach nad morze, w projektach zawodowych, które rozświetlały oczy. W przyjaciołach, którzy znali ją prawdziwą bez masek i udawania.
Ten przystojniak z zeszłego tygodnia? mrugnęła Ania, machając łyżką deserową. Ten, co zaprosił cię na koncert jazzu? Kochasz jazz!
Miły zaśmiała się Julia, a w jej śmiechu nie było ani odrobiny napięcia. Ale nie jestem gotowa dostosowywać się do cudzych oczekiwań. Zrobiła przerwę, obserwując, jak kelnerka ostrożnie podaje Ani filiżankę z pianką. jeżeli chce być blisko, niech nadąży. A ja jej palce znów znalazły adekwatną stronę w książce już tam jestem, dokąd zmierzam.
Samotność? Nie, to słowo nie pasowało. To była wolność lekka jak letni bryza, a mocna jak korzenie starego dębu. Wolność wyboru, dokąd skręcić jutro. Wolność budzenia się i zasypiania w zgodzie ze sobą. Wolność po prostu być.
—
Aleksandra zamknęła za sobą drzwi, powoli zdjąła szpilki i usiadła na krawędzi łóżka. Wieczorowa sukienka, jeszcze pachnąca obcym perfumem i zapachami restauracji, nagle wydała się jej absurdalna. Randka minęła pomyślnie inteligentny rozmówca, interesujące tematy, wykwintna kuchnia. Gdy jednak próbował wziąć ją za rękę, coś w środku się ściśleło. To nie był strach, a po prostu zrozumienie. Kolejny miły, mądry, idealny mężczyzna i znów lodowata pustka w piersi.
Podeszła do okna, przyłożyła dłoń do zimnego szkła. Miasto jaśnieło światłami, gdzieś tam tętniło życie, ludzie spotykali się i rozstawali. A ona stała w centrum swojego idealnego mieszkania, otoczona drogimi rzeczami, i czuła się zagubiona.
Dlaczego tak jest trudne? szepnęła do własnego odbicia w ciemnym szybie. Pytanie zawisło w powietrzu, jak zawsze, bez odpowiedzi.
W tym samym czasie, po drugiej stronie miasta, Julia rozciągnęła się w plecionym fotelu na swoim balkonie. W jednej ręce kieliszek czerwonego wina, w drugiej papieros, którego dopuszczała się raz w miesiącu. Nocny wiatr bawił kosmyki jej rozpuszczonych włosów, a z głośników płynął zmysłowy jazzowy motyw.
Zamknęła oczy, pozwalając muzyce otulić się. W głowie nie było myśli o nieudanych randkach czy niespełnionych marzeniach. Tylko teraźniejszość kwaśny smak wina na wargach, chłód nocnego powietrza, odległe światła miasta, przypominające rozsypane klejnoty.
Julia nie czekała na księcia. Już dawno zrozumiała żaden baśniowy bohater nie uczyni jej szczęśliwszą niż ona sama. Każda noc, każdy wschód słońca, każda minuta jej życia należała wyłącznie do niej. I w tym nie było samotności była absolutna, porywająca wolność bycia sobą.
Uniosła kieliszek w milczącym toastcie za siebie, za tę noc, za całe swoje niezwykłe życie. Królowej nie potrzebny był tron jej królestwo było tam, gdzie czuła się szczęśliwa. A dziś był to jedyny balkon na jedenastym piętrze, kieliszek dobrego wina i gwiazdy, tak jasne na nocnym nieboskłonie.
Dwie kobiety. Dwie wszechświaty.
Aleksandra i Julia. Mieszkały w tym samym mieście, oddychały tym samym powietrzem, ale istnieły w zupełnie innych rzeczywistościach.
Aleksandra szła przez życie z wyciągniętą ręką w jej dłoniach leżała pustka, którą desperacko próbowała wypełnić. Każda randka, każde nowe poznanie było próbą odnalezienia tego, kto wreszcie da jej to, czego tak bardzo brakowało: poczucia przydatności, ciepła, przynależności. Wierzyła, iż miłość to coś zewnętrznego, co przyjdzie z zewnątrz i uczyni ją całą. Im mocniej jej szukała, tym większą pustkę odczuwała wewnątrz.
Julia szła przez życie z otwartymi ramionami nie dlatego, iż czekała, aż ktoś je wypełni, ale dlatego, iż jej świat już był pełen. Pełen wrażeń, wolności, cichej euforii z prostych rzeczy. Nie szukała miłości ona ją promieniowała. Dlatego ludzie przyciągali się do niej, bo przy niej było lekko. Nie czekała na księcia, nie budowała zamków z piasku po prostu żyła. W tym życiu było miejsce na wszystko: na samotność, spotkania, rozstania i nowe drogi.
Może ich ścieżki kiedyś się skrzyżują. Może Aleksandra w końcu zrozumie, iż pustka nie wynika z braku miłości, ale z tego, iż nie umiała kochać siebie. Może Julia spotka kogoś, kto nie będzie wymagał od niej zmiany, a po prostu pójdzie obok, nie zakłócając jej harmonii. A może nie.
Jednak już teraz ich historie są dwoma różnymi odpowiedziami na to samo pytanie.
Miłość nie przychodzi do tych, którzy jej szukają. Przybywa do tych, którzy już żyją z otwartym sercem nie dlatego iż czekają, ale iż potrafią dawać.
I wtedy okazuje się, iż najważniejsze nie jest znalezienie kogoś, kto wypełni pustkę, ale nauczenie się bycia pełnym samemu. Bo dopiero wtedy miłość przestaje być ratunkiem staje się po prostu szczęściem.








