Dunin: Sułtanat Omanu i królestwo Warmii

krytykapolityczna.pl 19 godzin temu

Jokha Alharthi, Ciała niebieskie, przeł. Hanna Jankowska, Art Rage 2024

Majją, wiecznie pogrążoną w pracy przy czarnej maszynie do szycia marki Butterfy, zawładnęła miłość.

Pierwsza powieść z Omanu opublikowana w Polsce, a przedtem pierwsza opublikowana po angielsku i od razu nagrodzona w 2019 roku Międzynarodową Nagrodą Bookera (wygrała konkurencję z naszą noblistką), pierwszą dla książki napisanej po arabsku. Zawsze mnie cieszy, kiedy mogę sięgnąć po literaturę z kraju spoza naszego kręgu kulturowego. interesująca jestem, jak się tam żyje i jak się pisze. Daleki Wschód: Indie, Korea Płd., Chiny, choćby Indonezja, a już szczególnie Japonia mają u nas całkiem niezłą reprezentację, literatura arabskojęzyczna o wiele słabszą.

I na dodatek z Omanu. Gdzie to w ogóle jest? Koło Jemenu, o którym niestety (dla Jemenu) wiemy więcej ze względu na toczącą się tam wojnę domową. Oman to kraj spokojny, naftowy, bogaty, sułtanat, przeważa w nim islam ibadycki (niemieszczący się w podziale na szyizm i sunnizm). Wiadomo, jakie miejsce w islamie zajmują kobiety, ale przed rozpoczęciem lektury warto odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia. To nie znaczy, iż okażą się one tylko stereotypowymi wyobrażeniami, ale też niczemu nie służą – jest to inna kultura, zmieniająca się, po prostu warto się w niej zanurzyć.

Jokha Alharthi urodziła się w 1978 roku w bogatej rodzinie na prowincji, w miejscu podobnym do tego, które opisuje w swojej powieści. Jest jedną z ośmiu córek i ma czterech braci. Kiedy jej matka była mała, nie było tam jeszcze szkoły ani dla chłopców, ani dla dziewcząt. A potem już była, ojciec fałszował akty urodzenia dzieci, aby mogły do niej pójść wcześniej. Alharthi ostatecznie zakończyła swoją edukację na uniwersytecie w Edynburgu, gdzie napisała doktorat o klasycznej poezji arabskiej – jej wujek i dziadek byli poetami. I w tym czasie, tęskniąc za domem i ojczystym językiem, napisała Ciała niebieskie. Ma męża inżyniera, trójkę dzieci, mieszka w Maskacie, stolicy Omanu, i uczy literatury arabskiej na Uniwersytecie Sułtana Kabusa.

„Majją zawładnęła miłość”. Taka od pierwszego wejrzenia i tylko wejrzenia, bo na więcej kobieta nie mogła sobie pozwolić. Codziennie modliła się, żeby jeszcze choćby na chwilę móc popatrzeć na ukochanego, jednak to nie on był jej przeznaczony na męża. Miłość zawładnęła też Abd Allahem, miłość do Majji, i to z nim musiała się związać. Urodziła mu trójkę dzieci, ale kiedy raz w nocy spytał: czy mnie kochasz?, wybuchnęła obraźliwym śmiechem.

Z czasem coraz bardziej wycofywała się z życia, ale miała też pewne osiągnięcia. Wbrew zwyczajom, córkę urodziła w nowoczesnym szpitalu w stolicy, takim, w którym rodzą chrześcijanki, i mimo powszechnych protestów rodziny i otoczenia dała jej na imię Londyn. Udało jej się też wymusić przeprowadzkę z rodzinnej miejscowości do Maskatu.

London kończy medycynę, pracuje jako lekarka, zakochuje się w koledze z uniwersytetu, spisują kontrakt ślubny (na szczęście bez wesela, co ułatwia rozwód). Rozwiodą się bardzo szybko, gdy mąż zacznie stosować przemoc fizyczną. Ojciec wręcz popcha ją do tej decyzji – London nikt nigdy nie uderzył, w poprzednich pokoleniach to rzadkość, jej rodzice doświadczyli innego wychowania. Czy to szczęśliwe zakończenie? London znajduje wsparcie w rodzinie, bo bez rodziny nikt sobie w Omanie nie poradzi. Przeżywa swoje małżeństwo jako porażkę i chyba wciąż kocha byłego męża.

Jej ojciec, Abd Allah, to jedyna postać, dla której autorka przeznaczyła narrację pierwszoosobową. Jest biznesmenem, leci gdzieś samolotem, przysypia, odpływa myślami, czasem śni, martwi się, wspomina… Można by pomyśleć, iż jest postacią nadrzędną, gdzieś z chmur po męsku „rządzi narracją”, ale to mylne przekonanie. Jest słaby, zagubiony między przeszłością, którą wciąż określa zmarły ojciec-despota i którego miłości wciąż pragnie, teraźniejszością nieudanego małżeństwa i przyszłością swoich dzieci, które stara się już tratować inaczej, ale nie zawsze umie sobie poradzić z tkwiącym w nim wciąż „głosem ojca” ani z niepełnosprawnością syna. To kobiety są silniejsze od niego.

Wyciągnęłam dla was tylko jedną nitkę z tego wschodniego kobierca, bardzo finezyjnie utkanego.

Mamy tu losy trzech pokoleń jednej rodziny, powiązanej z innymi rodzinami. To dużo bardziej rozległa wspólnota niż nasze nuklearne komórki. Jedną z tych nitek jest też historia należących do rodziny niewolników i ich potomków. W Omanie niewolnictwo zostało zakazane dopiero w 1970 roku, to chyba ostatni kraj na świecie. Oni też należą do domowej wspólnoty, inaczej niż dziś sprowadzane do pracy służące z Filipin. Ojciec Abd Allaha kupuje szesnastoletnią niewolnicę, która będzie jego kochanką, konkubiną, matką, gospodynią jego domu, jedyną kobietą, przed którą potrafi się otworzyć i z którą się liczy. I spędzą ze sobą, nie bez burzy pośrodku, całe życie. Jednak mężczyźni z jej rodziny gwałtownie skorzystają z odzyskanej wolności.

Pojawi się też piękna Beduinka, nazywana Księżycem – to postać najbardziej z baśni tysiąca i jednej nocy.

Czas tej powieści obejmuje okres – niedokładnie określony – mniej więcej od uzyskania przez Oman pełnej niepodległości w 1951 oraz walk wewnętrznych i plemiennych, które temu towarzyszyły, aż do czasów współczesnych. I wszystko to poznajemy adekwatnie naraz, bo w powieści nieustannie zmienia się czas akcji i punkty widzenia. jeżeli chcemy mieć naszą europejską chronologię z linią nieuchronnej modernizacji czy postępu – o ile wierzymy w postęp – to musimy nad tym popracować i samemu sobie to poukładać. Albo pokochać ścielący się przed nami kobierzec i jego rozmaite przenikające się wzory i motywy: całą gamę uczuć i życiowych przypadków, przeszłość i teraźniejszość, nitki rodzinnych powiązań. I przynajmniej na czas lektury zadomowić się w tej opowieści, jakby była własna, a nie z końca świata.

Ciała niebieskie otwierają nową serię wydawnictwa ArtRage – Rahla (to taki zdobiony pulpit pod najbardziej wartościowe księgi). Będzie ona prezentowała nam literaturę piękną tłumaczoną z języków Azji Zachodniej oraz Afryki Północnej. Dobry początek!

Joanna Wilengowska, Król Warmii i Saturna, Wyd. Czarne 2024

– Auf! Sprach der Fuchs zum Hasen. Horst du! Die Trompetten blasen.

Taka rymowanką wita mnie ojciec o poranku, jeżeli to on wstaje pierwszy.

To właśnie król we własnej osobie. Siedzi na tronie w swoim zamku, na jedenastym piętrze wieżowca w Olsztynie, w ręku trzyma berło – pilota do telewizora i włada swoim królestwem, Warmią. Tak przytuloną do Mazur, iż rzadko ją od nich odróżniamy. To gdzie jest ta Warmia? Na niemieckich mapach Prus Wschodnich, które zdobią jego komnaty? Na cmentarzach z nagrobkami w języku niemieckim? W nazwach jezior, sięgających odległych czasów? W tym, co wiadomo o historii? W pamięci o rodzinnej wsi i wszystkich doznanych krzywdach autochtonicznej ludności, która nie czuła się ani Niemcami, ani Polakami? Na zdjęciach mężczyzn w mundurach Wehrmachtu? W języku, który miesza polski, warmiacki i niemiecki, we wciąż powtarzanych powiedzonkach, przypominanych sobie wierszykach?

Niepewne to królestwo, ale król to nie byle kto. Pedant, złota rączka, bon vivant, z każdym rokiem bardziej warmiacki.

„Nikt tu się z władcy nie naigrywa – to solidny, prawdziwie królewski król, którego boją się pielęgniarki w przychodni, którego majestat rozpoznają wszyscy natychmiast i automatycznie zachowują odpowiedni dystans wobec kapryśnego patriarchy nierozliczającego się ze swoich kaprysów. Jego przybyciu często towarzyszą nerwowe szepty krewnych: „Już idzie, idzie”, po których następuje skomplikowana choreografia schodzenia z drogi, ustępowania miejsca i wskazywania odpowiedniego siedziska”.

I jest też królewna, jego córka. Czy, mimo iż nie jest synem, będzie mogła przejąć królestwo ojca? Tu nie działają proste prawa sukcesji, na królestwo trzeba zapracować. Uczy się więc języka warmiackiego, słucha opowieści ojca, porwanych, cząstkowych, i próbuje z tych fragmentów zbudować jakąś całość. Bierze we władanie kolejne warmińskie jeziora – w każdym musi się wykąpać. Odwiedza rodzinne groby na cmentarzu. Poznaje trochę historii. Staje się Warmiaczką, jedną ze 148 osób, które w ostatnim spisie powszechnym zadeklarowały taką narodowość.

Jest też inna opowieść. O dziecku zranionym bagnetem, gdy miało dwa lata, i które wychowywało się bez matki. O mężczyźnie, który spędził całe życie, pracując na kolei, a potem na budowach w Niemczech. O przemilczanych krzywdach i ich ciężarze. O córce, która kilka lat temu zamieszkała z ojcem: chorym, po wielu operacjach, mającym problemy z pamięcią i musi się do niego dostosować. O tym, iż ojciec pewno niedługo zamieszka na Saturnie. A ona dopiero teraz rozważa swoją tożsamość i związki z Warmią: „dzierga sobie swój mały kraik”.

To, co autorce naprawdę się udało, to znalezienie adekwatnego tonu dla tych opowieści, wyważenie między jedną z nich a drugą. Język dla czułości, która nie jest czułostkowością, humor, w którym nie ma zgryźliwości, powaga, która wie, czym jest dystans – wszystko tu jest w sam raz. I nie jest to długa pozycja, nie obarcza czytelnika nadmiarem historycznej wiedzy. Urocza książka.

Idź do oryginalnego materiału