Przy lekturze trzymała mnie myśl, iż to książka z 1813 roku, wtedy inaczej pisano. Poza tym z jakiegoś powodu przez te dwieście lat z okładem nie przestała być wydawana i ekranizowana, a to już coś znaczy.
Po czym nastąpiło donośne "plop" i zaczęło mnie wciągać. Powoli, ale nieubłaganie. Widzę tu pewną paralelę między uczuciami Elżbiety do pana Darcy'ego. Z tą tylko różnicą, iż moje były bardziej stonowane. Bycie widzem czyjegoś romansu to jednak nie to samo co bycie jedną z głównych postaci. Przy okazji dotarło do mnie wreszcie dlaczego to właśnie Colin Firth zagrał ukochanego Bridget Jones w ekranizacjach książek Helen Fielding.
To musiał być on.
Info dla osób niewidomych: na seledynowej okładce widnieje popiersie młodej damy o kasztanowych puklach, ubranej w bladoniebieską suknię obrzeżoną białą koronką. Portret otaczają delikatne, złocone ramy oraz motywy roślinne. Szczególnie miły dla oka jest powój na wewnętrznej ramce. Całość sprawia wrażenie niewymuszonej harmonii.