Drogata teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód!
Gdy syn otworzył drzwi swojego mieszkania w Krakowie, Anna Kowalska, przekraczając próg, zapytała z niepokojem w głosie:
— Jesteś sam?
— No tak… — zdziwił się Jakub.
— A gdzie Zosia?! Już poszła? To koniec? — głos teściowej drżał.
— Mamo, o czym ty mówisz? — Jakub wzruszył ramionami, nie rozumiejąc tych pytań.
— Więc się spóźniłam… — Anna westchnęła ciężko, przeszła do salonu i usiadła na skraju kanapy, jakby bała się zająć za dużo miejsca. — Za późno przyjechałam…
— Mamo, co się stało? — Jakub zaniepokoił się, czując, jak w piersi rośnie niepokój.
— Chcesz mi powiedzieć, iż wszystko w porządku?! — rzuciła mu spojrzenie pełne podejrzeń, jakby ukrywał jakąś straszną tajemnicę.
— A co, coś jest nie tak? — Jakub był zdezorientowany.
— Synu, wytłumacz mi natychmiast, co to ma znaczyć! — Anna sięgnęła do torebki, wyciągnęła kartkę z zwiędłą różą i podała ją Jakubowi. — Rano znalazłam to w skrzynce. Zaproszenie na rozwód!
Jakub wziął kartkę, przeczytał starannie napisane słowa: *„Drogata teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód! Twoja synowa Zosia”*. Zamarł, nie wierząc własnym oczom.
— Mamo, naprawdę myślisz, iż to prawda? — zapytał, próbując ukryć zakłopotanie.
— A może to ja sama sobie napisałam?! — Anna załamała ręce, jej głos drżał z oburzenia.
— Nie, ale… Zosia? Serio?
— Co to za Zosia?
— No, twoja synowa…
— Jakub, przestań wykręcać! Mów, co się dzieje! Macie już się rozwodzić? Jeszcze nie żyliście choćby roku! Gdzie ona jest?
— Mamo, uspokój się, wszystko jest w porządku. Zosia jest w pracy… pewnie. Rano było normalnie. To pewnie jakiś żart. Może przez tę zupę…
— Żart? Przez zupę?! — Anna spojrzała na syna, jakby kompletnie zwariował. — Tak można żartować?!
— No tak, przez zupę — Jakub niepewnie pocierał kark. — Wczoraj pierwszy raz ugotowała. Powiedziałem, że… wyszła średnia. Nie tak dobra jak twoja.
— I co dalej? — teściowa zmrużyła oczy, przeczuwając dramat.
— Wkurzyła się, chciała wylać. Potem krzyknęła, iż nie będzie gotować, aż wszystko nie zjem. Więc ja odparłem, iż się rozwiodę, jeżeli przestanie gotować. Żartowałem…
— Żartowałeś?! Mówisz jej o rozwodzie — żartem?! — Anna zerwała się z kanapy, oczy jej błyszczały gniewem.
— No, potem tłumaczyłem, iż to żart, ale już się pokłóciliśmy…
— Synu, cały w ojca! — ruszyła zdecydowanie do kuchni. — Gdzie ta zupa? Przynieś ją tu!
— Po co? — Jakub stał jak wryty.
— Będziemy jeść. Zrozumiałeś?
— Mamo, ona jest niedobra…
— Ja ci pokażę „niedobra”! Do kuchni, żywo!
Anna postawiła garnek na kuchence i włączyła gaz.
— Chodź tu! — brzmiało jak rozkaz na polu bitwy.
— Mamo, ale… — próbował się sprzeciwić, ale urwał pod jej spojrzeniem.
— I jeszcze — klucze do mieszkania!
— Po co? — znów nie rozumiał.
— Przynieś, powiedziałam!
Jakub posłusznie podał klucze. Matka schowała je do kieszeni starej kurtki.
— Siadaj do stołu! — rozkazała, nalewając zupę.
Sama wzięła pierwszy kęs, patrząc na syna. Jakub niechętnie ją naśladował.
— I to nazywasz niedobrą? — Anna uniosła brwi, kończąc swoją porcję. — Zupa jak zupa!
— Twoja jest lepsza… — mruknął Jakub.
— Ja gotuję trzydzieści lat! Twoja żona dopiero się uczy! Jedz, zanim wystygnie!
Przez pięć minut w kuchni panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem łyżek. Gdy Jakub skończył, wyciągnął rękę:
— Mamo, zjadłem. Oddaj klucze.
— Nie oddam — uśmiechnęła się przebiegle. — Najpierw zadanie domowe.
— Jakie zadanie? — oniemiał.
— Na półce jest książka *„Kulinarne arcydzieła dla rodziny”*. W niedzielę przyjdziemy z ojcem. I ty, kochanie, ugotujesz trzy dania z tej książki!
— Ja?! — Jakub prawie się zakrztusił. — Przecież mam żonę!
— Nie, syneczku. Żona może pokroi cebulę. Reszta na tobie. A ja pochwalę jej zupę. A ty… rozwód mu się śni! Jak chcesz, to żyj z żoną dwadzieścia lat, tak jak ja z twoim ojcem, wtedy pogadamy!
— Dobra… — burknął, spuszczając wzrok.
— I żadnych dyskusji! A jak będziesz się wymigiwał — ojciec z ciebie żywcem skórę ściągnie. Wiesz, jak on lubi dobrze zjeść…
Anna wstała, rzucając na syna ostatnie, stanowcze spojrzenie. W duszy kotłowały się myśli: jak uchronić tę młodą rodzinę przed głupotami? I jak wytłumaczyć synowi, iż miłość to nie tylko żarty, ale też cierpliwość — choćby gdy zupa jest za słona?