Droga teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód!
Gdy syn otworzył drzwi swojego mieszkania w Krakowie, Anna Kowalska, przekraczając próg, zapytała z niepokojem w głosie:
— Jesteś sam?
— No tak… — odpowiedział zdziwiony Marek.
— A gdzie Danuta?! Już poszła? Koniec? — Głos teściowej drżał ze wzburzenia.
— Mamo, o co chodzi? — Marek wzruszył ramionami, nie rozumiejąc tych pytań.
— Czyli się spóźniłam… — Anna Kowalska ciężko westchnęła, przeszła do salonu i usiadła na skraju kanapy, jakby bała się zająć za dużo miejsca. — Za późno przyjechałam…
— Mamo, co się stało? — Marek zaniepokoił się, czując, jak w piersi rośnie niepokój.
— Chcesz mi powiedzieć, iż wszystko w porządku?! — Rzuciła na niego pełne podejrzeń spojrzenie, jakby ukrywał jakąś straszną tajemnicę.
— A co, coś jest nie tak? — Marek był zdezorientowany, nie rozumiejąc, do czego matka zmierza.
— Synu, wyjaśnij mi natychmiast, co to za bzdury?! — Anna Kowalska sięgnęła do torebki, wyjęła kartkę z zwiędłą różą i stanowczo podała ją Markowi. — Rano znalazłam to w swojej skrzynce. Zaproszenie na rozwód!
Marek wziął kartkę, przebiegł wzrokiem po tekście, napisanym starannym pismem: „Droga teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód! Twoja synowa Danuta.” Zamarł, nie wierząc własnym oczom.
— Mamo, naprawdę myślisz, iż to prawda? — spytał, próbując ukryć zmieszanie.
— A może sama to sobie napisałam?! — Anna Kowalska załamała ręce, jej głos drżał z żalu i gniewu.
— Nie, po prostu… Danuta? Serio?
— Kto — Danuta?
— No, twoja synowa…
— Marku, przestań owijać w bawełnę! Mów od razu, jak jest! Doszło między wami do rozwodu? Nie przeżyliście choćby roku razem! Gdzie ona teraz jest?
— Mamo, uspokój się, wszystko w porządku. Danuta jest w pracy… pewnie. Rano było normalnie. To pewnie jakiś żart. Może przez zupę…
— Żart? Przez zupę?! — Anna Kowalska spojrzała na syna, jakby zupełnie stracił rozum. — Chcesz powiedzieć, iż przez zupę można tak żartować?!
— No tak, przez zupę — Marek niepewnie podrapał się po głowie. — Wczoraj pierwszy raz ugotowała. Powiedziałem, że… wyszło średnio. Nie tak, jak u ciebie.
— I co dalej? — Teściowa zmrużyła oczy, przeczuwając, iż historia nabiera dramatycznego obrotu.
— Wpadła w złość, chciała wylać zupę. Potem oświadczyła, iż nie będzie gotować, dopóki nie zjem wszystkiego. No to ja odparłem, iż się rozwiodę, jeżeli przestanie gotować. Żart…
— Żart?! Powiedziałeś jej o rozwodzie — żartem?! — Anna Kowalska zerwała się z kanapy, oczy błyszczały jej sprawiedliwym gniewem.
— Potem wyjaśniłem, iż żartowałem, ale kłótnia już się rozkręciła…
— Wszystko, synu, cały w ojca! — Zdecydowanym krokiem skierowała się do kuchni. — Gdzie ta zupa? Przynieś ją tu!
— Po co? — Marek był zdezorientowany, idąc za matką.
— Będziemy jeść. Zrozumiałeś?
— Mamo, ona jest niedobra…
— Zaraz ci pokażę „niedobra”! Do kuchni, żywo!
Anna Kowalska zdecydowanym ruchem znalazła garnek z zupą, postawiła na kuchence, zapaliła gaz.
— Chodź tu! — Jej głos brzmiał jak rozkaz generała na polu bitwy.
— Mamo, no… — Marek próbował protestować, ale urwał pod jej surowym spojrzeniem.
— I jeszcze — przynieś klucze do mieszkania!
— A to po co? — Zastygł, nie rozumiejąc jej zamiarów.
— Przynieś, mówiłam!
Marek, ze spuszczoną głową, przyniósł klucze. Matka natychmiast je zabrała i schowała do kieszeni swojej starej kurtki.
— Siadaj do stołu! — rozkazała, nalewając zupę do dwóch talerzy.
Sama pierwsza wzięła łyżkę i zaczęła jeść, nie odrywając wzroku od syna. Marek niechętnie poszedł za jej przykładem.
— I to ty nazywasz niedobrym? — Anna Kowalska uniosła brew, kończąc swoją porcję. — Normalna zupa!
— No, u ciebie i tak lepsza… — bąknął Marek, mieszając łyżką w talerzu.
— Ja mam trzydzieści lat doświadczenia! A twoja żona dopiero się uczy! gwałtownie bierz łyżkę i jedz, póki gorące!
Przez pięć minut przy stole panowała grobowa cisza, przerywana tylko dźwiękiem łyżek i lekkim mlaskaniem. Gdy Marek skończył, wyciągnął rękę:
— Mamo, już. Daj klucze.
— Nie dam — Anna Kowalska uśmiechnęła się przebiegle. — Najpierw odrobisz zadanie.
— Jakie zadanie? — Marek oniemiał.
— Otóż to. Tam, na półce, leży książka „Kulinarne arcydzieła dla całej rodziny”. W niedzielę przyjdziemy z twoim ojcem w gości. A ty, mój drogi, osobiście ugotujesz trzy dania z tej książki!
— Ja?! — Marek o mało się nie zakrztusił. — Przecież mam żonę!
— Nie, nie, synku. Twoja żona może co najwyżej pokroić cebulę. Reszta — na tobie. A ja pochwalę jej zupę. A ty… Rozwód mu się marzy! Chcesz, żeby było jak z twoim ojcem — żyj z żoną dwadzieścia lat, wtedy pogadamy!
— Rozumiem… — mruknął Marek, spuszczając wzrok.
— I bez gadania! A jeżeli będziesz się wymigiwał — ojciec zedrze z ciebie trzy skóry. Wiesz, jak lubi dobrze zjeść…
Anna Kowalska wstała od stołu, rzucając na syna ostatnie surowe spojrzenie, pełne matczynej determinacji. A w jej duszy szalała burza: jak uchronić tę młodą rodzinę przed głupimi błędami? I jak wytłumaczyć synowi, iż miłość to nie tylko żarty, ale też umiejętność doceniania się nawzajem, choćby jeżeli zupa jest trochę przesolona?