Dragon Ball: Sparking! Zero – recenzja (NS2). Życzenie spełnione!

pograne.eu 1 dzień temu

Są gry, które odpalasz z ciekawości, i są takie, które włączasz, bo zwyczajnie nie wypada ich pominąć. Sparking! Zero zdecydowanie wpada do tej drugiej kategorii — powrót serii po tylu latach to przecież wydarzenie, na które choćby Shenron uniósłby brew. A iż tym razem gramy na Switchu 2? No cóż, zapnijmy pasy, sprawdźmy, czy konsola nie wyparuje od samego patrzenia na Super Saiyanów. To od razu ta specyficzna mieszanka ekscytacji i lekkiej obawy, bo wiemy, jak produkcje oparte na efektowności potrafią traktować sprzęty przenośne. Switch 2 jednak gwałtownie pokazuje, iż ma więcej mocy, niż poprzednik mógłby marzyć. A sama gra buduje to wrażenie jeszcze zanim ruszy pierwsza potyczka — już w menu czuć energię znaną z Budokai Tenkaichi, tylko podaną w nowocześniejszym, dopracowanym wydaniu.

Spis Treści

  • Walka, która dalej robi robotę
  • Roster, czyli galaktyka wojowników
  • Historie w formie bitewnych epizodów
  • Tryby rozgrywki – „a co, jeśli…?”
  • Gameplay w stylu Nintendo – czyli trochę machania rękami
  • Oprawa audio-wizualna – jest efekt, jest klimat
  • Małe potknięcia Saiyanina
  • Podsumowanie – Dragon Ball, który idzie z Tobą wszędzie


Kup Dragon Ball: Sparking! Zero (NS2)

Walka, która dalej robi robotę

Od pierwszego starcia czuć, iż to wciąż Tenkaichi, którego pamiętamy: błyskawiczne teleporty, wybuchy energii, tarcia wiązek i to charakterystyczne uczucie, iż ktoś co chwilę musi wpaść w skały. choćby na Switchu 2 system walki sprawdza się naprawdę solidnie. Tak, mamy tu 30 klatek, więc jeżeli grałeś na PS5, możesz mieć wrażenie, iż wskoczyłeś w tryb oszczędny Goku. To wciąż ten sam żywioł, to samo tempo i ta sama satysfakcja.

Przeczytaj także

Dragon Ball Z Kakarot Daima (Część 1) – recenzja (PS5). Niewykorzystany potencjał

Co więcej — mimo skromniejszej płynności gra zachowuje dynamikę, a animacje pozostają klarowne i czytelne. Widać, iż twórcy nie cięli tam, gdzie nie trzeba: pełen zestaw combosów, kontry, uniki i teleporty działają zaskakująco responsywnie. W trakcie walk przez cały czas czujesz „ciężar” każdego ciosu, a beam clash potrafi rozgrzać dłonie bardziej niż joycony po maratonie w Mario Party.

Roster, czyli galaktyka wojowników

Ponad 180 bohaterów na start i ponad 200 po DLC to nie jest zwykła lista — to telefoniczny spis mieszkańców całego wszechświata. jeżeli kiedyś pomyślałeś „czy dodali tego jednego gościa z tła?”, odpowiedź brzmi: najpewniej tak. Każdy ma swoje formy, fryzury, poziomy mocy i charakterystyczne okrzyki, których nie da się pomylić z niczym innym.

Jednocześnie obsada nie jest tylko pokazem ilości — naprawdę zaskakuje różnorodnością. Transformacje wyglądają świetnie, specjalne techniki różnią się detalami, a wojownicy mają charakterystyczne animacje zwycięstwa czy zdenerwowania. Na Switchu 2 zdarzy się, iż niektóre modele są nieco uproszczone, ale to różnica czysto kosmetyczna — osobowość postaci oddano bardzo wiernie.

Historie w formie bitewnych epizodów

Tryb Episode Battle działa jak zestaw szybkich wspomnień. Krótkie sceny, kultowe potyczki, odrobina dialogów i od razu wracasz do akcji. Nie jest to epicka narracja rodem z RPG, ale ta gra wcale nie próbuje nią być. To Dragon Ball — czyli odtwarzanie legendarnych pojedynków… choćby i setny raz. To idealny tryb pod handhelda: możesz wejść na chwilę, zrobić dwie walki i wyjść bez poczucia, iż wypadasz z dłuższej historii. A alternatywne scenariusze potrafią pozytywnie zaskoczyć — jak małe, oficjalne „co by było gdyby”.

Tryby rozgrywki – „a co, jeśli…?”

Sparking! Zero nie ogranicza się tylko do szybkich potyczek — oferta trybów jest tu zaskakująco szeroka. Oprócz wspomnianego Episode Battle mamy klasyczne pojedynki dowolne, w których możesz zestawić dowolnych bohaterów i sprawdzić wszystkie te „kto z kim wygra?”, które nurtowały cię od podstawówki. Do tego dochodzi edytor walk, pozwalający tworzyć własne scenariusze — idealny dla graczy, którzy lubią bawić się w reżysera pojedynków i ustalać zasady niczym sam Zeno.

Jest też pełen tryb multiplayer: lokalnie możesz zmierzyć się na jednym ekranie, choć tu Switch 2 potrafi dostać lekkiej zadyszki, a sieciowo gra działa stabilnie i pozwala walczyć z innymi fanami z całego świata. Całość uzupełniają treningi, wyzwania i drobne aktywności, dzięki którym łatwo wpaść w ten przyjemny rytm: „jedna walka i idę spać”… po czym robisz jeszcze pięć.

Gameplay w stylu Nintendo – czyli trochę machania rękami

Switch 2 stara się, jak może, i w większości przypadków wychodzi mu to naprawdę nieźle. Graficznie prezentuje się bardzo solidnie, animacje są czytelne, a energia błyszczy, tak jak powinna. A jeżeli włączysz sterowanie ruchowe, możesz oficjalnie powiedzieć, iż wykonałeś Kamehamehę w 2025 roku. Czy jest to konieczne? Nie. Czy bawi jak nic innego? Tak.

Sterowanie ruchowe jest tu dodatkiem — sympatycznym, opcjonalnym i idealnym, jeżeli masz ochotę przez chwilę poczuć się jak bohater anime — i co najważniejsze, działają dokładnie tak, jak powinny. Reagują szybko, nie mają wyczuwalnych opóźnień i nie wyrywają gracza z rytmu walki. A zwykłe sterowanie pozostaje w pełni precyzyjne. Switch 2 zachwyca też szybkim wznawianiem — wejście do gry trwa moment, co czyni tę wersję wyjątkowo praktyczną.

Oprawa audio-wizualna – jest efekt, jest klimat

Modele bohaterów prezentują się świetnie, ataki wyglądają spektakularnie, choć niektóre tekstury delikatnie proszą o drugie życie. Ogólnie jednak stylistyka anime robi swoje, a gra najkorzystniej wypada w dynamicznych ujęciach. Duża w tym zasługa Unreal Engine 5, który pozwala na bardziej efektowne oświetlenie, płynniejsze animacje i widowiskowe wybuchy energii — choćby mimo pewnych uproszczeń wersji na Switcha 2. Muzyka natomiast to esencja Dragon Balla: szybkie riffy, pełna mobilizacja i wrażenie, iż za chwilę wydarzy się coś wielkiego.

Efekty dźwiękowe również trzymają poziom — każdy wybuch, krzyk i ruch energii wybrzmiewa z charakterystyczną mocą. W walkach czuć tę intensywność, którą fani znają z ekranu TV. Do tego dochodzi świetna obsada głosowa: zarówno japońscy, jak i angielscy aktorzy dają z siebie absolutne maksimum, a kultowe okrzyki i kwestie mają tę samą charyzmę, którą znamy z anime. Warto też wspomnieć o polskiej wersji językowej, która — choć ograniczona do napisów — jest solidnie przygotowana, czytelna i w pełni oddaje charakter dialogów oraz humor serii.

Małe potknięcia Saiyanina

Oczywiście, nie wszystko jest idealne. 30 FPS-ów to 30 FPS-ów. Lokalne multi potrafi zwolnić. Episode Battle czasem traci rytm. Loadingi potrafią trwać dłużej, niż Kuririn czekał na swoje odcinki w telewizji. Nie są to jednak problemy, które realnie psują zabawę. To bardziej drobne niedogodności niż faktyczne wady — momenty, w których Switch 2 przypomina, iż ma swoje granice możliwości.

Największym ciosem poniżej pasa — takim, który choćby Frieza nazwałby „niehonorowym” — jest muzyka z anime ukryta za gigantycznym paywallem. Jasne, podstawowa ścieżka dźwiękowa jest porządna, ale jeżeli chcesz walczyć przy kultowych utworach znanych z serii, musisz dokupić paczki muzyczne, których łączna cena potrafi wywołać w graczu taką furię, iż Vegeta w sadze Buu wygląda przy tym jak oaza spokoju.

Podsumowanie – Dragon Ball, który idzie z Tobą wszędzie

To najlepszy przenośny Dragon Ball w historii. Możesz grać w łóżku, w podróży, na balkonie czy podczas przerwy obiadowej. Gra ma wady, ma kompromisy, ale nadrabia stylem, energią i czystą frajdą płynącą z każdej potyczki. A gdy uruchomisz Goku kontra Vegeta na ekranie Switcha 2… cała reszta traci znaczenie. To Dragon Ball w najbardziej dostępnej formie, jaki mogliśmy dostać — i to właśnie sprawia, iż ta wersja jest tak wyjątkowa.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Dragon Ball: Sparking! Zero (NS2)

Idź do oryginalnego materiału