Debiut miał u mnie tłusty czas, ale tylko do momentu usłyszenia płyt nr 2 i 3. Po nich "Tears Laid in Earth" praktycznie przestał istnieć w mojej świadomości, bo wydawał mi się wręcz prostacki w porównaniu z kolejnymi płytami. Tylko głos Kari pozostał w pamięci, również za sprawą "Nordavind".
Coś w tym jest. zwykle jak przypominam sobie o zespole, to sięgam najpierw po Łzy, ale rzadko wysłucham w całości, czekam na Death Hymn. A jeżeli przyjdzie faza na Painting (jak np. dziś), to leci sobie od deski do deski. Lis jak zwykle bardzo barwnie odmalował klimat, choć akurat fanem Lyncha nie jestem. Ale jak do mało której kapeli pasuje tu słowo "oniryzm".
I litości... Pryszczate siurki to se mogły do Slayera czy innej Metalliki walić pryszczatego siurka. To nie muzyka dla nastolatków borykających się z trądzikiem.
Statystyki: autor: kataton88 — 26 min. temu